Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Po co nam Złote Globy?

Artykuły /

Złote Globy przyznawane są przez Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej. Stowarzyszenie, którego istnienia większość z nas nie jest świadoma przez 364 dni w roku, robi ogromne zamieszanie w połowie każdego stycznia. Złote Globy długo uchodziły za uboższe rodzeństwo Oscarów, ale w ostatnich latach etykietka „uboższe” zamieniła się w „mniej nadęcia, więcej imprezy”. Dzięki temu rozdanie nagród wspomnianego – nieco tajemniczego, jednak w niektórych kręgach wręcz kultowego – stowarzyszenia urosło do rangi wydarzenia, chętnie oglądanego nie tylko przez amerykańskich widzów, ale również daleko poza Stanami Zjednoczonymi.

„Złotoglobowa” gorączka, będąca również przepowiednią oscarową, trwa w internecie na długo przed rozpoczęciem gali i – co warte podkreślenia – polskim internautom także mocno się udziela, jako że nie może się z nią równać żadne polskie wydarzenie o podobnym charakterze. Czy ktoś zmieniał grafik w pracy albo rezygnował z zajęć na uczelni z powodu rozdania Orłów albo Złotych Kaczek? O takim przypadku nie słyszałam. Ale żeby obejrzeć rozdanie Złotych Globów, ludzie są w stanie zrobić wiele.

Czym Złote Globy zasłużyły sobie na taką atencję? Przede wszystkim, jako „uboższe rodzeństwo Oscarów”, są także bardziej pijane i towarzyskie. To impreza, na której nominowani do nagród twórcy telewizyjni i filmowi nie zwlekają z sięgnięciem po kieliszek (tegoroczny casus Quentina Tarantino podczas odczytywania jego nazwiska jako nominowanego w kategorii: najlepsza reżyseria), nie starają się także specjalnie ukryć faktu, że opróżniają znajdujące się przed nimi naczynia – ani że prowadzą ożywiony dialog z towarzyszącymi im przy stoliku gośćmi. Nie chodzi jednak o to, że widzowie chcą oglądać podchmielonego Brada Pitta, czy tracącego kontakt z rzeczywistością Clooneya (chociaż może to też?).. Chodzi raczej o to, że chcą oglądać gwiazdy filmowe pierwszego formatu w możliwie najbardziej przystępnym i niezawoalowanym wymiarze. Tego wieczora można się też dowiedzieć, kto nie ma poczucia humoru (wielu może zaskoczyć, że Tommy Lee Jones jako jeden z nielicznych nie zareagował choćby cieniem uśmiechu na jedną z bardziej brawurowych prezentacji nominowanych w kategorii: aktorki komediowe, dokonanej przez Kristen Wiig i Willa Ferrella, znanych fanom Saturday Night Live).

Złote Globy to także okazja, żeby zobaczyć, kto ma na tyle dystansu do siebie, że jest gotów zaryzykować kiepską przemowę, byle tylko nie skompromitować się kartką z wydrukiem nazwisk, które koniecznie trzeba wymienić. W tym roku taką listą zgrzeszyła Lena Dunham (serial Dziewczyny zdobył dwie nagrody – najlepszy serial komediowy i najlepsza aktorka w serialu komediowym), która – ewidentnie zestresowana całą sytuacją – nie tylko z trudem dostała się na scenę (kto, na Boga, zakłada sukienkę sprawiającą wrażenie średniowiecznej zbroi rycerskiej?), ale również można było odnieść wrażenie, że czuła się tam nieco „nie na miejscu”. Z pewnością nie była to Lena Dunham, o której fani Dziewczyn lubią myśleć jako (pewnie wbrew jej własnej woli… a może nie?) głosie pokolenia. Była to Dziewczyna uwięziona w bezowej sukni, bardziej przypominającej koszmar studniówkowej nocy niż złotoglobową sukienkę, wprawiającą w zachwyt prezenterów z czerwonego dywanu. Ale przecież to Lena, ona może robić, co chce, dopóki tylko Hannah Horvath jest najbardziej irytującą i – równocześnie – najbardziej kochaną Dziewczyną na świecie!

Warto również dodać, że Złote Globy – dobitniej niż Oscary – pokazują nam, że gwiazdy filmowe i telewizyjne mają fatalny gust. O tym konsekwentnie przekonuje nas Halle Berry, która niezależnie od okoliczności potrafi znaleźć sukienkę bardziej krzykliwą i straszniejszą niż rok wcześniej. W 2013 starała się równie mocno jak w latach ubiegłych. Nie można pominąć kwestii sukienek, bo Złote Globy na sukienkach opierają swoją popularność. W końcu kreacje aktorek to temat numer jeden – jeszcze przed listą zwycięzców. Małe czarne albo skrzące cekinami gorsety długo są obecne w mediach i pamięci widzów. Wyznaczają także kilka punktów odniesienia i pozwalają nam żyć z poczuciem, że dopóki Heidi Klum jest najbardziej olśniewającą gwiazdą wieczoru, dopóty świat zmierza we właściwym kierunku. Tak było i w tym roku: bez względu na to, ile nagród nie dostałyby Claire Danes i Lena Dunham, to i tak uwaga wszystkich skupiona była na Heidi Klum, bo ona każdego roku jest najpiękniejszą gwiazdą czerwonego dywanu. Keep going, Heidi!

Zwycięzcy Złotych Globów to również temat rzeka: zazwyczaj albo wpadają w nadmierny entuzjazm (tegoroczny przypadek Adele), albo nadmierną ekscytację, czynią wyznania, składają obietnice, popadają w stan na granicy załamania nerwowego, albo – co najrzadsze – przyjmują nagrodę z godnością i krótko dziękują publiczności (zeszłoroczne podziękowania Aarona Paula są godne przypomnienia) – lub są Meryl Streep, która może zrobić wszystko, a i tak dostanie największy aplauz, nawet gdy choruje na grypę. W tym roku na wyjątkową uwagę zasłużył Ben Affleck, który jako aktor długo ani nie cieszył się szczególnym uznaniem, ani nikt specjalnie nie pokładał w nim nadziei na potencjalne przełomy w filmowym biznesie (w końcu pojawiał się w produkcjach najróżniejszych, często komediach romantycznych – Trzeci do pary czy Kobiety pragną bardziej). Jednak Affleck nagle postanowił zająć się reżyserią i trzeci film w jego dorobku zwrócił uwagę całego świata. I jak tu nie wierzyć, że w Hollywood wszystko jest możliwe? Aktor z emploi nieporadnego playboya staje się reżyserem wzbudzającym podziw i entuzjazm widzów, to nie przydarza się każdemu, ale – jak widać na jego przykładzie – warto próbować. Każda dekada ma swojego Clinta Eastwooda.

Złote Globy bez gospodarzy wieczoru są jak Adele bez czarnej kreski na górnej powiece – niemożliwe do wyobrażenia, w końcu – od nich zależy wszystko. Ubiegłe lata upłynęły pod znakiem Ricky’ego Gervaisa, który oburzał i obrażał wielu. W tym roku galę poprowadziły Amy Poehler i Tina Fey. Panie brawurowo wykpiły zarówno romanse Taylor Swift, jak i uwagi Leny Dunham, sugerującej, że dzięki ich rolom była w stanie przetrwać okres gimnazjum. Nie zapomniały także pochylić się nad małżeństwem Kathryn Bigelow i Jamesa Camerona oraz seksualnymi zdolnościami Tarantino (on sam w tym momencie sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, mimo że widzieliśmy go zaledwie przez ułamki sekund – z pewnością nie był to pewny siebie reżyser, do roli którego powrócił kilka minut później). Trzeba przyznać, że panie nie obdzielały razami tak bezpardonowo jak Gervais, ale nie znaczy to, że były subtelne i ujmująco grzeczne. Gdyby nie Amy Poehler, Tina Fey, a wcześniej m.in. Ricky Gervais, Złote Globy byłyby kolejnym nudnym rozdawnictwem statuetek jak polskie gale dla najlepszych sportowców.

Na koniec warto powiedzieć coś o samych nagrodzonych. Giełda informacji na temat tego, kto w tym roku może liczyć na nagrodę, zaczyna się dosyć wcześnie. W zasadzie już jesienią, po rozdaniu Emmy, widzowie zaczynają się zastanawiać, w którą stronę tym razem swoją sympatię skieruje prasa. Claire Danes i Damian Lewis to triumfatorzy tegorocznych Globów. Homeland – serial, który zgarnął najważniejsze statuetki (najlepszy serial dramatyczny, najlepszy aktor i aktorka w serialu dramatycznym) – wytycza nowy kierunek w myśleniu o telewizji, a wraz z nim, po krótkiej przerwie, wracamy do political fiction i chętnie zanurzamy się w problemach i obsesjach amerykańskiej władzy, dotyczących tego, kto jest, a kto nie jest wrogiem narodu amerykańskiego. Co najciekawsze – gdyby rzeczywiście CIA działało tak, jak widzimy to w serialu, Amerykanie z pewnością powinni zacząć się martwić o przyszłość swojego kraju. Również Zmiana w grze (o kampanii Republikanów z 2008 roku) triumfowała podczas gali, grająca w tym serialu Julianne Moore za rolę Sarah Palin dostała statuetkę w kategorii najlepsza aktorka w miniserialu lub filmie telewizyjnym.

Z pewnością jednak to nie nagrody i nagrodzonych pamiętamy najlepiej. Tegoroczna gala zostanie zapamiętana jako ta, podczas której Jodie Foster dokonała coming outu, a także jako wieczór, podczas którego Bill Clinton pojawił się, aby przedstawić film Lincoln, i otrzymał prawie minutową owację na stojąco. 70. rozdanie Złotych Globów (od 1961 roku uroczystość odbywa się w Beverly Hilton Hotel w Beverly Hills) przechodzi do historii amerykańskiej popkultury. Ale niech nikt nie mówi, że kultura popularna to dziecko gorszego Boga, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio na rozdaniu nagród z kręgu tzw. kultury wysokiej z takim zaangażowaniem i przejęciem przemawiał amerykański prezydent.

 

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.