Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Papier umiera (wywiad z Davidem Lloydem)

Wywiady /

Z lewej strony idzie Wolność, w charakterystycznej pozie znanej z obrazu Delacroix – z francuską flagą w uniesionej prawicy i bagnetem w lewej dłoni. Obok niej, wśród gruzów i zgliszczy, w tej samej pozie kroczą kolejne postaci. Najpierw amerykański hipis z końca lat 60., uzbrojony w koktajl Mołotowa i bukiet kwiatów. Dalej: Lech Wałęsa z zapaloną świecą i kluczem francuskim. Jako czwarta idzie młoda kobieta, w prawej dłoni wznosząca smartfona, w lewej zaś charakterystyczny dla sieciowych kawiarni kubek z kawą. U jej stóp leży maska Guya Fawkesa, znana z komiksu i filmu V jak Vendetta, od 2011 roku kojarzona głównie z relacjami z antyrządowych protestów i manifestacji.

Nad postaciami widnieje napis: The march of protest (Marsz protestu).

Taka ilustracja zdobiła w ostatnich dniach czerwca okładkę brytyjskiego tygodnika „The Economist”. W tym samym czasie gościem Bałtyckiego Festiwalu Komiksu był współtwórca V jak Vendetta (a co za tym idzie, również maski Guya Fawkesa), brytyjski rysownik i ilustrator David Lloyd. Porozmawialiśmy z nim zarówno o fenomenie maski, jak i o jego najnowszym projekcie, internetowym magazynie komiksowym „Aces Weekly”.

 

Bartek Przybyszewski: Widział pan aktualną okładkę „The Economist”?

David Lloyd: Nie widziałem. Ale domyślam się, że jest na niej maska z V jak Vendetta.

Tak.

Marsz protestu… Interesujące.

Od Occupy Wall Street w 2011 po dzisiejsze protesty w Egipcie czy Brazylii. Jakie to uczucie: obserwować, jak postać czy idea stworzona przez pana na potrzeby fikcyjnej rzeczywistości zaczyna żyć własnym życiem w prawdziwym świecie?

To fantastyczne. Ta maska stała się tym, czym miała być – politycznie neutralnym symbolem walki z tyranią. I każdy może tego symbolu użyć. Od czasu ruchu Occupy Wall Street maska stała się rozpoznawalna na całym świecie. Noszono ją w Egipcie, w Chinach…  I wszyscy wiedzą, co sobą reprezentuje, została międzynarodowym symbolem wolności i oporu. Dodatkową zaletą maski jest to, że noszący ją są anonimowi. To bardzo ważne. Zakładając ją, stajesz się zwykłym obywatelem, który protestuje. Nie kimś, kogo można rozpoznać, w kogo można wycelować. Myślę, że to świetna sprawa. Ruch Occupy to jeden z najważniejszych ruchów od początku stulecia.

Podobał się panu film V jak Vendetta Wachowskich?

Tak, zrobili bardzo dobry film. Choć wolałbym, żeby był nieco bliższy oryginałowi… Larry i Andy Wachowscy to bardzo kreatywni twórcy. Kiedy kreatywni twórcy adaptują gotowe dzieło, często kusi ich, żeby dodać coś od siebie.

Na szczęście Larry i Andy byli fanami oryginału. Gdyby tak nie było, gdyby film stworzyli jacyś producenci z przypadku, mógłby być on okropny. Ale dzięki Wachowskim powstało świetne, mocne dzieło. Mimo że wprowadzono zmiany, bardzo ważne dla mnie jest to, że nietknięte zostało główne przesłanie utworu. Cieszę się też z tego, że dzięki Hollywood więcej osób miało okazję zapoznać się z naszym komiksem. Co prawda odniósł on olbrzymi sukces na całym świecie, ale dzięki filmowi nasza historia zdołała trafić do milionów. Tuż po premierze bardzo wspierałem film – brałem udział w spotkaniach z prasą itd. Kiedy zaś dopiero powstawał, wszyscy mnie pytali: co ja o tym myślę? Odpowiadałem, że ważne jest dla mnie tylko to, żeby był to dobry obraz. I to się Wachowskim udało.

A czy to, że maskę używaną na antykorporacyjnych manifestacjach sprzedaje olbrzymia korporacja [Warner Brothers – przyp. BP], nie jest dla pana ironiczne?

Jest to lekka ironia, przyznaję…

Przejdźmy do pana najnowszego projektu: „Aces Weekly”. Jak wpadł pan na pomysł stworzenia internetowego magazynu komiksowego?

Pomysł na „Aces Weekly” dojrzewał we mnie od dawna. Już od paru lat planowałem zrobić coś związanego z komiksami w internecie. Nie „ruchome komiksy”, które uważam za fatalne, ale coś, co będzie można oglądać na ekranie. Powstał więc pomysł zebrania grupy twórców, stworzenia antologii i sprzedawania jej w internecie. Tradycyjnej, brytyjskiej antologii – takiej choćby jak „2000 AD”. Jestem fanem takich magazynów. To takie proste! Jeśli tworzysz coś przeznaczonego do druku, automatycznie musisz się martwić o dystrybucję, kontakt ze sklepami, z drukarnią… To przecież kosztuje, a moim zdaniem pieniądze powinny iść głównie do twórców, nie do pośredników.

Znam wielu ludzi w biznesie komiksowym i wielu ludzi zna mnie. Na szczęście od tej dobrej strony [śmiech]. Mam dobrą reputację, a twórcy mi zaufali, bo przy „Aces Weekly” nikt nie dostaje zapłaty „z góry” – wypłata zależna jest od liczby osób, które zdecydują się na kupno magazynu.

Przy tworzeniu „Aces Weekly” dałem rysownikom i scenarzystom całkowicie wolną rękę. Powiedziałem: opowiedzcie, o czym chcecie i jak tylko chcecie. To bardzo tani projekt – w tym sensie, że nie ma w jego ramach żadnych kosztów związanych z drukiem czy dystrybucją. Za dwieście stron komiksu – a tyle jest w każdym odcinku – płaci się po kilka euro lub funtów w Europie i dziesięć dolarów w Stanach. Dziesięć dolarów za dwieście stron świetnych komiksów! Niemniej przekonanie ludzi do kupienia komiksu w internecie nie jest łatwe.

Nie jest pan zadowolony ze sprzedaży?

Nie. Nie osiągnęliśmy sukcesu… jeszcze.

Dla „Aces Weekly” tworzą zarówno młodzi artyści, jak i weterani – jak John McCrea czy Bill Sienkiewicz. Jakimi kryteriami kierował się pan przy dobieraniu artystów do magazynu?

Tylko jednym kryterium: wszyscy musieli być „asami” [angielskie „Aces” to po polsku „asy” – przyp. BP]. Świat jest pełen fantastycznych twórców – paru spotkałem tutaj, na Bałtyckim Festiwalu Komiksu w Gdańsku. Musiałem jednak sprowadzić do magazynu przynajmniej kilka rozpoznawalnych nazwisk. I jednocześnie zachować równowagę pomiędzy młodymi twórcami a weteranami. Czasem problemem z tymi ostatnimi jest to, że musimy na nich czekać, są bardzo zapracowanymi ludźmi.

Może do któregoś z kolejnych numerów zaprosi pan jakichś polskich artystów?

Czemu nie? Nie ma żadnego powodu, dla którego miałbym tego nie zrobić.

Trudno było przekonać do stworzenia komiksu internetowego tych artystów, którzy nigdy jeszcze tego nie robili?

Zaskoczyło mnie, jak wiele osób chciało wziąć udział w tym projekcie. A przecież nie ma żadnej gwarancji, że będą z tego jakiekolwiek pieniądze [śmiech]. Wydaje mi się, że były trzy powody, dla których twórcy tak chętnie rysowali i pisali dla „Aces Weekly”. Pierwszy: to całkiem nowa formuła i nowy sposób sprzedaży. A wizjonerzy lubią brać udział w tym, co nowatorskie. Po drugie: potencjał projektu jest bardzo duży. A po trzecie: jak już wspomniałem, dostali zupełnie wolną rękę. Mogli zrobić, co im się tylko podoba.

Myśli pan, że papier wkrótce umrze, a internetowa dystrybucja komiksów to przyszłość rynku?

Rynek prasy już pokazuje, że papier umiera. Natomiast olbrzymią zaletą komiksu internetowego jest to, że nigdy nie ma żadnych problemów związanych z drukiem. Często bywałem świadkiem tego, jak wspaniałe prace kolorystów zostawały doszczętnie rujnowane przez drukarnie. W internecie nie ma tego problemu.

Ponadto często spotykałem się z opiniami ludzi nieczytających na co dzień komiksów: „to się ciężko czyta, bo jest takie drobne!”. W przypadku komiksu zdigitalizowanego ten problem całkowicie znika. Plansze komiksowe można oglądać w pełnej chwale, choćby na dużym ekranie telewizora. To wygląda fantastycznie! Prawie jak u Roya Lichtensteina…

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.