Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Panda wybiera internet

Artykuły /

Już Karol Darwin mówił, że najważniejsza dla przetrwania gatunku jest umiejętność przystosowania. Każdy radzi sobie jak może. Niedźwiedzie grizzly porzucają wysokie góry, by grzebać w koszach piknikowych turystów w Parku Yellowstone. Gołębie dawno zapomniały, że okruszki po preclach nie są ich naturalnym pożywieniem, a pandy… pandy robią karierę w popkulturze.

Nie ma chyba zwierzęcia, które w ciągu ostatnich kilku lat zrobiłoby większą karierę niż ten biało-czarny niedźwiadek. Tegoroczna zima zostanie udekorowana tysiącami dziewczyn w czapkach, bluzach i sweterkach z jego motywem. To, że prawdziwa panda nigdy nie widziała śniegu, a dni spędza podziwiając pędy bambusa, jest tutaj mniej istotne. Kto by się przejmował faktami, kiedy liczy się design. Mamy więc czapki, kapcie, słuchawki do telefonu, pościel, bieliznę i biżuterię w pandy. Przecież każdy chce mieć coś z wizerunkiem tego miłego, uroczego i słodkiego zwierzątka ze wspaniałych Chin. Jednak tak jak Państwo Środka nie jest do końca wspaniałe, tak pandy nie są miłe. W zasadzie są wredne i potrafią być bardzo niebezpieczne. Nie posiadają rozwiniętego instynktu macierzyńskiego –  w przypadku ciąży bliźniaczej jedno z młodych jest przez matkę po prostu porzucane.

Odłóżmy jednak tę nieprzyjemną prawdę na bok. Wiadomo, że bez dobrego PR-u nic się w dzisiejszym świecie nie osiągnie. Panda ma więc wykreowaną drugą, wspaniałą osobowość wielkiej maskotki. Jest symbolem WWF-u, organizacji od lat walczącej o ochronę zagrożonych gatunków. Wybór trafny, bo kto jak nie ona będzie tak przekonujący? Przecież zgodnie z reklamą pewnego nabiału pandzie nie można odmówić (Never say no to Panda). Nie można jej też zasmucać. Tak myślał twórca sloganu: Kiedy odmawiasz swojemu facetowi seksu, gdzieś na świecie płacze panda oraz kolejnych powstałych w oparciu o popularność pierwowzoru, np.: Kiedy się uczę, gdzieś na świecie płacze panda. Fanpejdże z podobnymi hasłami na Facebooku pękają w szwach od lajków. Nikt nie chce krzywdzić niewinnych zwierząt.

Niestety monochromatyczny miś funkcjonował przede wszystkim w internecie. W rzeczywistym świecie można go było zobaczyć jedynie za grubymi prętami w zoo. Był jak duża zabawka, której nikt nie mógł dotknąć ani mieć na własność. Powstała naturalna potrzeba do posiadania własnej żywej pandy. Ludzie zaczęli zachowywać się jak dziecko, które zdało sobie sprawę, ze tamagotchi kupione mu przez mamę to jednak nie jest prawdziwy piesek. Na szczęście na wszystko są sposoby. Rozwiązaniem problemu zajęli się Chińczycy, łamiąc w ten sposób stereotyp, że jedyne, co potrafią, to kopiowanie na masową skalę zachodnich produktów. Pomysł okazał się genialny w swej prostocie: skoro nikt nie może mieć żywej pandy, to może da się przerobić na nią coś, co już mamy w domu (tutaj doskonale widać mistrzostwo w produkowaniu podróbek). Okazało się, że najlepszym substytutem jest pies rasy Chow-chow pomalowany na biało i czarno przez właściciela lub w salonie fryzjerskim dla psów. W domowych zaciszach masowo zaczęły powstawać psy-pandy. Jednym z właścicieli takiego stwora jest Pan Chang, mieszkaniec Wuhan. Wiele razy musiał się tłumaczyć, że zwierzę, które trzyma na smyczy, nie jest zagrożonym gatunkiem, ale zwykłym czworonogiem w niecodziennej stylizacji.

Wszystkie najdziwniejsze trendy świata z radością przejmują Amerykanie. Tak jest i w tym przypadku. Salony dla psów w USA oferują już właścicielom pofarbowanie futra zwierzaka na dowolny kolor. Motyw pandy jest najpopularniejszy zaraz obok tygrysa.
Czy pomalowane psy są zadowolone? Raczej nie. Czy pandy w bambusowych lasach przejmują się ich losem? Wątpliwe. Ale nie będą protestować, bo im więcej pandopodobnych zwierząt, tym większa szansa, że te prawdziwe przetrwają. Kampania „kocham pandę” trwać więc będzie nadal.