Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Opowieść o niezwyczajnym szaleństwie (F. Zawada „Pod słońce było”)

Recenzje /

Co nam przychodzi do głowy, kiedy myślimy o szaleństwie? Pusta izolatka wypełniona po brzegi jasnym światłem, pozbawiona okien i klamek. Sterylna przestrzeń otaczająca człowieka szczelnie jak woda. Wszechogarniająca cisza i pozorny spokój, które jednak nie potrafią ukoić tysięcy głosów przemawiających w głowie. Wreszcie mocno zarysowana granica, której w żadnym przypadku nie wolno przekroczyć, gdyż powrót może okazać się niemożliwy. Nasze wyobrażenia oparte są na osi lęków i kilku tanich, wyświechtanych schematach. To, czego nie można zrozumieć, jest tym, co budzi mniej lub bardziej uzasadnioną obawę przed naruszeniem delikatnej warstwy normalności, która scala społeczeństwo.

W książce Zawady ta powszechnie objawiona konstrukcja ulega przeprojektowaniu. Odrzucony zostaje dychotomiczny podział między tym, co mieści się w definicji „normalnego człowieka”, a definicji wariata. Obie te wersje nie stanowią już dwóch przeciwstawnych, czy wykluczających się opcji, ale zdają się być jedynie dopływami tej samej rzeki, której wody zmierzają do jednego ujścia. Przy czym sam sposób żeglowania nie ma znaczenia, bo – jak pisze Zawada – życie to wyraz, w którym nie wiadomo, o co chodzi. Bardzo często używany, kiedy się nie wie, co powiedzieć.

Momentami można nawet odnieść wrażenie, że Zawada podąża o krok dalej, że szaleństwo staje się u niego specyficznym kontratypem normalności. Czyli takim stanem, który niejako automatycznie, ze swojej istoty, wyłącza bezsens i obłudę normalnego życia. Bo to właśnie spotkany w szpitalu dla psychicznie chorych jeden z pacjentów, pasjonat owadów, Jerzy, kieruje uwagę bohatera książki na rzeczy istotne i pierwsze. Co prawda nie prowadzą one bezpośrednio do konkretnego celu, ale – w przeciwieństwie do pozornie logicznych, codziennych, powtarzalnych czynności – pomagają zrozumieć. Poszerzają horyzont głównego bohatera książki – Filipa. Zupełnie jak w krótkim psychoteście, który otwiera tę mikropowieść: Jeżeli miałbyś możliwość zaplanować swoje życie od początku to wybrałbyś posadę:

a. bankiera,

b. sprzedawcy,

c. kierowcy rajdowego,

d. inną,

Wybieram „inną”.

Chciałbyś poświęcić życie na:

a. ratowanie dzieci w Afryce,

b. zabawę do białego rana,

c. zarabianie pieniędzy,

d. coś innego.

Wybieram „coś innego”.

Z czym kojarzy ci się słowo rodzina?

a. spokojem,

b. stagnacją,

c. spełnieniem marzeń,

d. czymś innym.

Wybieram „d”.

Właśnie owa „inność” staje się kluczem – wytrychem dla dalszych losów Filipa. To, co niestandardowe, wyłamujące się z konwenansu, daje nadzieję na ocalenie własnej indywidualności. Rozrastająca się potrzeba uwolnienia z okowów norm i schematów, która nie jest już młodzieńczym buntem, a sposobem na szukanie własnej tożsamości. Bohater Pod słońce było buduje dom, sadzi drzewo, płodzi syna, ale skrupulatne wypełnianie planu, zaliczenie kolejnych etapów, prowadzi go wprost na oddział leczenia nerwic. Dlatego też postanawia wybrać ciszę. Ciszę, która nie jest stanem chorobowym, ale zapewne jest objawem czegoś niezdrowego. Należy ją także traktować jako jedną z najbardziej czytelnych oznak wyboru osobistej ścieżki, wydeptywanej pomiędzy autostradami wariactwa i poczytalności.

Dlatego historia, którą w nieśpiesznym tempie serwuje nam Zawada, to przede wszystkim relacja człowieka świadomie balansującego na krawędzi dwóch światów albo, jak chce autor, dwóch państw. Pojawiający się w drugiej części książki motyw przewodni, jakim jest ciągłe podróżowanie pomiędzy niewielką polską miejscowością, w której bohater mieszka (a raczej prowadzi swój żywot męża, ojca – niemowy i grabarza), a czeskim domem Arniego, można właśnie odczytywać jako metaforę transcendencji. Przedzieranie się na „czeską” stronę życia, na „czeską” stronę świadomości daje nadzieję na ocalenie, przełamanie impasu, odszukanie własnego „ja”. Lekcje strzelania z łuku, które u wspomnianego już Arniego, dziwaka i gaduły, pobiera Filip, to nic innego jak nauka życia prowadzona od podstaw. Nieistotne są zamierzenia czy obrane cele, ale precyzja działania oraz wewnętrzna równowaga. Trzydziestokilkuletni mężczyzna spełniający się w społecznie narzuconej roli (bo przecież dom, dziecko, drzewo) odkrywa swój egzystencjonalny analfabetyzm i, żeby zapracować na ocalanie, musi pozostawać w ruchu. Nieustannie przekraczać granicę, której właściwie nie ma, bo przecież przekroczyć i kontynuować to jedno i to samo słowo.

Powieść Zawady to książka niezwykła z wielu przyczyn. Przede wszystkim urzeka w niej język, który swoją zdawkową poetycznością sprawia, że poszczególne fragmenty, czasem bardzo krótkie, jednozdaniowe, zaskakują przestronnością treści i nagromadzaniem znaczeń. Przy czym, wbrew pozorom, bo przecież można ten tekst traktować jako autobiograficzną historię o walce z depresją, nie można tu doszukać się choćby śladu hermetyczności. Zapiski, spostrzeżenia, mikrodialogi, czasem smutne, czasem ironiczne, ale zawsze podszyte osobistą wersją melancholii składają się w zwartą i urzekającą całość. Autor często wykorzystuje również tę specyficzną formę rozmowy, jaka tworzy się pomiędzy dzieckiem a dorosłym, z jej nielogicznością, transpozycją znaczeń, a niekiedy banalnością spostrzeżeń. Wszystko to powoduje, że w pozornym chaosie narracyjnym i prawie całkowitym braku akcji odnajdujemy niezwykłą, frapującą energię, a także wciągający swym naturalnym rytmem styl bardzo udanej próby implementacji języka poetyckiego na grunt prozy.

 

Filip Zawada

Pod słońce było

Biuro Literackie, 2014

Liczba stron: 116