Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

OGLĄDAJĄC „KRÓLOWE ŻYCIA”

Artykuły /

(…) To ludzie, którzy osiągnęli sukces w lokalnym środowisku i żyją na bogato według swojego scenariusza i na swoich warunkach. Są dalecy od przeciętności, czym u jednych wzbudzają sympatię i podziw, a u innych falę zazdrości i krytyki. Dumne ze swoich osiągnięć „Królowe życia” nie zważają na opinie otoczenia i odważnie prą do przodu, by realizować swoje marzenie – chcą stworzyć własne, małe Hollywood między Bugiem a Odrą.

(Opis programu na TVN player)

 

Chociaż zdaniem dystrybutora Królowe życia to telenowela dokumentalna, ja jednak wolę myśleć o tym formacie nieco inaczej. Dla mnie będzie to zawsze filmowa epopeja, która odsłania przed nami dzieje heroicznej walki o unieważnienie namacalnej rzeczywistości, w jakiej żyją bohaterowie. Jest to również walka o stworzenie w jej zastępstwie własnego świata – czy też, jak mówi czołówka programu, własnego dworu królowej.

A tłem tych zmagań jest współczesna Polska. Polska, co prawda, trochę wyrwana z kontekstu, bo nie zaprzątają jej żadne polityczno-ekonomiczno-społeczne sprawy, ale też Polska prawdziwa i aktualna, bo nie da się przecież uniknąć osadzenia bohaterów w kontekstach (mikro)lokalnych. Co więcej, to właśnie te wszystkie zebrane do kupy miejscowe koloryty tworzą mozaikę, która daje nam obraz „generalnej Polski lokalnej”. Dzięki Królowym życia przenosimy się bowiem nie tylko do miast takich jak Poznań czy Warszawa, ale też do Kłodzka, Głogowa czy Świdnicy. Czyli wszędzie tam, gdzie przeczuwamy, że raczej nie przydarzy nam się nic dobrego. A niesłusznie.

W tej podróży towarzyszy nam głos z offu, który na przekór temu, co widzimy na ekranie, postanowił jednak opowiedzieć nam baśń. W „scenki z życia” narrator wprowadza nas miękko i ciepło, modulując głos tak, by przywoływał same najmilsze skojarzenia. I czasem tylko pojawia się u mnie cień przypuszczenia, płochliwa teoria spiskowa, że może narrator ma z tego wszystkiego dużo więcej zabawy, niż się wydaje, a określenia, którymi się posługuje, jak na przykład Versace z Głogowa, wcale nie są dla niego takie znowu neutralne.

Jednak tym, co sprawia, że nie odchodzimy od ekranów, nie są ani urokliwe krajobrazy polskich miast i miasteczek, ani otulający słodyczą głos narratora. Tym, co sprawia, że nasze domy wypełniają się chłodnym, lecz żywym światłem telewizorów i laptopów, są oczywiście same „królowe”. Tutaj każdy z nas ma rzecz jasna własne preferencje. W moim wypadku szala sympatii zdecydowanie przechyla się w stronę królestw raczej peryferyjnych. Wierzę, że to właśnie niepozorne miasteczka pozwalają na swobodny rozkwit osobowości ich mieszkańców. I że istnieją takie punkty na mapie, których specyficzne i do końca nierozpoznane uwarunkowania rodzą postaci tak nieoczywiste, że trudno wpisać je w jakikolwiek porządek. Dlatego pozwolę sobie na przedstawienie autorskiego wyboru bohaterów, pomijając bez żalu tych, którzy nie budzą u mnie tak serdecznych emocji.

 

Dagmara

To chyba najbardziej pełnokrwista bohaterka programu, która łączy w sobie mnóstwo kontrastów. W tej jednej osobie spotykają się: rozsądek i romantyczność, konkret i frywolność, erotyka i pobożność, szaleństwo i stateczność. Sprzecznością w jej wizerunku jest też to, że w swoim rodzinnym Kłodzku jest zarówno obca (businesswoman powracająca z dalekiej Ameryki?), jak i swoja (w końcu pochodzi z Kłodzka). Bywa też daleka i bliska zarazem, bo choć cały jej blichtr początkowo trochę onieśmiela, to już za chwilę Dagmara odwiedza jakiś bazarek, by kupić kapciuszki po okazyjnej cenie, albo smaży naleśniki – i już czujemy się z nią całkiem na „ty”.

22386465_10212295241070946_499777541_n

Tym, co mnie trwoży i zachwyca jednocześnie, jest konsekwentne upodobanie Dagmary do krzykliwych kolorów, mocnego makijażu, trefionych blond włosów, a przede wszystkim bogatych dekoracji – od draperii barokowych zasłon po złote popiersia faraonów. Jest w tym zarówno znajoma, jak i bardzo egzotyczna. Kliszowa i awangardowa. To wszystko każe mi wierzyć, że jej mityczne królestwo istnieje – nawet jeśli miałoby istnieć wbrew faktom. Nawet jeśli wszystko, co widzimy, byłoby tylko groteskowym fotomontażem. Nawet jeśli scenografia okazałaby się wykonana z tektury. Nawet gdyby kadr królewskiej komnaty rozszerzał się w obraz smutnego blokowiska. Ale nie o tym.

Są w kontekście Dagmary ważniejsze do poruszenia tematy. Na przykład kwestia roli, w której występuje. Format dokumentalnej telenoweli staje się dla niej poletkiem scenicznym, na którym z widoczną przyjemnością odkrywa samą siebie, doskonale się bawiąc w każdej z przewidzianych w fabule sytuacji. Z takim samym aktorskim kunsztem oddaje się Dagmara ezoteryce (seans hipnotyczny), co niekonwencjonalnej medycynie (przykładanie pijawek) i z taką samą teatralnością, z jaką sprząta po niesfornym psie, spogląda ku wieczności („przymierzanie” trumny!). A to wszystko opatrzone autorskim komentarzem, którego nie sposób zignorować. Ciężko znaleźć słowa, które by język Dagmary opisywały. Jej usta z lekkością wydają na świat niesłusznie zapomniane przysłowia (Nie daj dziadowi zdechnąć, dziad ci nie da żyć), jędrne porównania (parzyć się jak dzikie żyrafy afrykańskie) czy uroczo oldschoolowe frazy okazjonalne (cześć jak czapka, pa jak parasol, ż jak żaglówka). I można by tak jeszcze naprawdę długo, ale wypada wspomnieć, choćby skrótowo, także o innych bohaterach, dlatego wszystkich zainteresowanych tą postacią odsyłam już bezpośrednio do źródeł.

 

Wioletta i Inga

Przenosimy się na bajkowe świdnickie wzgórze, którego mieszkanki (poza niewątpliwymi atrakcjami krajobrazowymi) mają podobno „widok na szczęście”. Są tu i zgrabny domek, i basenik, i kotek, i nawet kanarek. Są też oczywiście matka (Wioletta) i córka (Inga), które trochę bez celu snują się w szlafrokach i papilotach po swych włościach.

22429474_10212295242830990_887529202_o

Sielankę długich dni przerywają im sporadyczne awantury o ukradzione szminki albo drobne wypadki, takie jak przypalony obiad. Jest tu dużo #krzyków i dużo #pretensji, ale w sumie wiadomo, że na tym też może polegać szczęście. Bo tak jak po burzy przychodzi dzień, tak po kłóceniu jest godzenie i wszyscy w domu się z takowym porządkiem zgadzają. Jednak w tym, jak się zdaje, zamkniętym ekosystemie emocji jest jeszcze ukrywający się młodszy syn/ młodszy brat, który – mam nadzieję – w pewnym momencie zejdzie ze swojego poddasza. (Cały na biało).

I prawdopodobnie nie zwróciłabym na ten duet większej uwagi, gdyby nie pewna drobna zbieżność z innym (wybitnym!) wytworem kinematografii. Mowa tu o dokumencie Grey Gardens, który w tym miejscu serdecznie polecam zainteresowanym.

 

Gabriel i Rafał

To para, która według formułki-wizytówki dzieli życie prywatne i zawodowe (projektowanie skór i futer). Można powiedzieć, że to właśnie tych dwóch bohaterów najbardziej przytłacza ciężar wspomnianego wcześniej lokalnego kolorytu. Bo chciałoby się im czasem trochę barwniej, czasem trochę odważniej, a tu ten cały Głogów (ukochany i znienawidzony zarazem) z szarością ulic, niesprzyjającym klimatem i ze wszystkimi swoimi głogowskimi upodobaniami.

22404323_10212295242030970_620541088_o

I chociaż ciągnie czasem Rafała i Gabriela do Berlina, to jednak nie najgorzej radzą sobie w krajobrazach lokalnych, gdzie w międzyczasie fundują pełną metamorfozę odważnej ochotniczce, przygarniają psa ze schroniska albo przekopują ogródek. W sumie to całkiem swojskie chłopaki, które nieco speszone okiem kamery tłumaczą, że ich kuchnia od dawna czeka na remont albo że zachodnie wojaże czasem nadwyrężają polskie budżety. Mają też w gruncie rzeczy bardzo swojskie, bo nieco „wujkowe” poczucie humoru, które każe im rzucać aluzjami, często o charakterze seksualnym, i o chwilę za długo ciągnąć (tu byłoby „he, he”) ten sam żart. Nie uświadczymy tu też żadnych #kłótni ani #pretensji, bo Gabriel i Rafał to niesłychanie zgodny duet. Czasami nawet można odnieść wrażenie, że wykonują ten sam monolog, tylko że na dwa głosy.

Produkcji Królowe życia przyznaję w mojej nieistniejącej skali cztery gwiazdki i bardzo liczę na to, że jej bohaterowie trafią kiedyś do obsady prawdziwych produkcji dokumentalnych.

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.