Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Oczy szeroko zamknięte (J. Oppenheimer „Scena ciszy”)

Recenzje /

Wszystko zaczyna się od obrazu nagiego starca. Jego naznaczone upływem czasu ciało zdaje się symbolem nagrodzonego w Wenecji dokumentu Joshuy Oppenheimera. To choćby dla jego widoku autor Sceny zbrodni powrócił do azjatyckiej prowincji, aby opowiedzieć historię swojego pełnometrażowego debiutu na nowo. Tym razem przez pryzmat ofiar indonezyjskiej czystki.

Owym niedołężnym, stojącym u progu śmierci mężczyzną jest ojciec Adiego Rukuna, młodego okulisty, który niczym biblijny anioł zemsty wędruje po rodzinnej miejscowości, odwiedzając osoby odpowiedzialne za krzywdy wyrządzone jego rodzinie. Tyle że Adi nie pała chęcią odwetu, odczuwa zaledwie potrzebę słownej konfrontacji. Twórca Sceny zbrodni dwa lata od swego międzynarodowego sukcesu nie daje nam zapomnieć o tak długo skrywanym indonezyjskim tabu. Historii antykomunistycznej, wojskowej junty, która na długie lata zawładnęła wyobraźnią tamtego narodu. A zarazem pochłonęła miliony niewinnych istot. Oppenheimer zasadniczo hołduje poległym, ale nie popada przy tym w emocjonalny ekshibicjonizm, obliczony na wywołanie współczucia. Reżyser pokornie usuwa się w cień kamery, chcąc uchwycić autentyczne zadośćuczynienie pośredniej ofiary. Być może to właśnie któryś z podstarzałych, niedowidzących klientów okaże się poszukiwanym prześladowcą. Być może za sprawą któregoś z nich jego bohater stracił szansę na pożegnanie z najbliższym. Ta ponura diagnoza kryzysu człowieczej natury i kondycji struktur społecznych odbywa się zatem na dwóch, skrajnie dysonujących płaszczyznach: bezsilnych ofiar i bezlitosnych oprawców.

W korekcyjnych szkłach tych drugich raz za razem odbija się sfera fantazji, ideologii i fałszywej sprawiedliwości usprawiedliwiających wydarzenia sprzed pół wieku. Kiedy Adi korzysta z ich gościny, przychodzi mu ze spokojem wysłuchać niezliczonych opowieści. „Siedzieli w samochodzie jak ja teraz. Wszyscy płakali. Sparaliżowani strachem. Opaski na oczach, związane ręce. Następnie cięliśmy ich naszymi ostrymi maczetami przez szyję. Krew tryskała z nich dosłownie wszędzie!”. Radość, swoboda, a nade wszystko pasja, jakie wybrzmiewają w tych przekazach, przyprawiają o dreszcze. Choć może to zaledwie poza, podświadomie przyjmowana przed tak wielce nęcącym obiektywem? Po chwili niezręcznej rozmowy kaci zostają bowiem wyprowadzeni z równowagi, a stabilny grunt stopniowo usuwa się spod ich stóp. Adi do samego końca zdaje się nie tracić wiary w poczucie moralnej odpowiedzialności, próbując otworzyć im oczy. Co poniektórzy skrycie żałują bestialstwa, którego się dopuścili, dławiąc się jego gorzkim kompleksem. Inni po dziś dzień umywają ręce przy pomocy rewolucyjnego etosu, z dumą określając się mianem „zbawicieli narodu”. Chełpiąc się piciem krwi swoich ofiar; tej słonej i słodkiej zarazem cieczy, która – jak sami twierdzą – ocaliła ich od szaleństwa. Ale zapewne nigdy nie zdołała uchronić przed koszmarem o twarzach milionów rodaków i donośnym lamentem ich rodzin.

To ciekawe, że bohater Oppenheimera w czasie walki o prawdę bierze pod uwagę myśli o przebaczeniu. Jest w stanie spoglądać na sugestywną rekonstrukcje morderstwa brata z nienawiścią, smutkiem, ale jednocześnie dozą politowania. Wynaturzenie, którego stał się dobrowolnym komentatorem, każe mu choć na chwilę pochylić się nad figurami dygnitarzy: przywódców szwadronów śmierci czy skorumpowanych strażników więziennych. Bohater ma świadomość ich na wskroś sadystycznej natury, lecz wewnętrzna potrzeba zrozumienia i przezwyciężenia rodzinnej tragedii popycha go do poszukiwań racjonalnych przesłanek tego postępowania. Jednak bezskutecznie. Indonezja, która w latach sześćdziesiątych spłynęła krwią, z perspektywy czasu zdaje się trwale naznaczona widmem ludobójczego reżimu; festiwalu eksterminacji niewinnej, poddawanej nieludzkim okrucieństwom społeczności. Adi, urodzony tuż po tych wydarzeniach, do samego końca nie potrafi pogodzić się z osobistym rozczarowaniem. Dzięki temu, mimo tytułowej ciszy zaklętej w subtelnie wystudiowanych ujęciach Larsa Skree, cięcia i krzyki sprzed lat są w nich nadal obecne. Drugie wejście Oppenheimera do tej samej rzeki zdaje się zatem przybliżać odległy kulturowo kontekst, nie roszcząc sobie przy tym praw do rangi pierwowzoru, lecz pozostając dość rzadkim przykładem sequela spełnionego.