Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Objection!

Artykuły /

O miłości prawników do Hollywood wiadomo stosunkowo niewiele. O ambiwalentnych, ale niewiarygodnie trwałych uczuciach, jakimi kino obdarza wyrazistych adwokatów, złośliwych sędziów i nieustępliwych prokuratorów wie każdy, kto przed ekranem spędził choć trochę czasu. Określenia „przed ekranem” używam nieprzypadkowo – dramaty sądowe (legal movie), bo o nich mowa, to nie tylko arcydzieła amerykańskiej kinematografii, to także setki produkcji zasilających repertuar mniej lub bardziej wymagających programów telewizyjnych.

W czasie, gdy kinowe repertuary nie oferują zbyt wielu ekscytujących dzieł, przychodzi czas na wzmożone poszukiwanie filmów zaległych, pominiętych i wpisanych na listę „obejrzeć”. Chętnie powiedziałabym, że na tej, którą sama posiadam, nie schodzę poniżej Jodorowsky’ego, że oglądam kolejne Herzogi – z poczuciem wstydu, że dopiero teraz, a do nieobejrzanego całego Pasoliniego nie przyznaję się nawet przed sobą. Artystyczne szaleństwo – oczywiście. Porządne kino gatunkowe – dlaczego nie i dlaczego nie w każdej wolnej chwili, gdy seriale zaczynają nużyć. Zakreślam tę, pewnie dla wielu wciąż atrakcyjną, binarną opozycję nie po to, ażeby upajać się jej sterylnością, ale po to, by przypomnieć: Dwunastu gniewnych ludzi (12 Angry Men), Zabić drozda (To Kill a Mockingbird), Anatomię morderstwa (Anatomy of a Murder), Kto sieje wiatr (Inherit the Wind) i wiele innych dzieł, wśród których nie wypada nie wspomnieć jeszcze chociaż o Świadku oskarżenia (Witness for the Prosecution). Wymienione filmy (wciąż kusi mnie perspektywa wyliczania kolejnych) to wybitne, nagradzane, doskonale zagrane dramaty sądowe, którym nie szczędzi się pochwał w rozmaitych podsumowaniach. W aktorskiej kreacji postaci adwokata bardzo wysoko poprzeczkę ustawił niezapomniany Gregory Peck w Zabić drozda. Nie inaczej w przypadku dwunastu przysięgłych, którzy (dosłownie) w pocie czoła ustalając wyrok, kreują emocje, jakich widz filmowy odtąd oczekiwał będzie od wszystkich, którzy zechcą skazać na śmierć.

O tych znakomitych dziełach wspominam nie tylko dlatego, że uważam je za bardzo istotne momenty w historii filmu, również nie dlatego, by ostatecznie uzasadnić swoją przedłużającą się sympatię do dramatów sądowych, ale przede wszystkim po to, by powiedzieć, że także najwybitniejsze filmy gatunku zapewniają widzowi ten rodzaj przyjemności, który nieodległy będzie oglądaniu Christiana Slatera wściekle broniącego swojego klienta w Morderstwie pierwszego stopnia. Mówiąc jeszcze inaczej – dramaty sądowe (pomijam nijakie realizacje w rodzaju Zaklinacza deszczu z Mattem Damonem czy irytująco łzawego Klienta z Susan Sarandon), bez względu na to, czy sięgają wyżyn sztuki filmowej, czy zatrzymują się na poziomie dobrej rozrywki, posiadają cechy i momenty, bez których moja sympatia do kina jako całości byłaby znacznie mniejsza. Nie oznacza to, że redukuję wyżej wspomniane znakomite dzieła do prostych przyjemności. Chcę jedynie powiedzieć, że posiadają w swej strukturze napięcie nieobce także temu, które znajduję w najlepszym kinie popularnym. Jak zawsze pomagają zwroty akcji, które w tym gatunku filmowym dozwolone są w tempie nawet szalonym i, nierzadko, w kilku ostatnich minutach, jak w Uznanym za niewinnego (Presumed Innocent) z lat 90. czy wspomnianym już, klasycznym Świadku oskarżenia.

Że gatunek to na wskroś amerykański – nie mam najmniejszych wątpliwości. Przyczyn upatrywać można z pewnością w wielu czynnikach, od społecznych przez ekonomiczne po estetyczne. Z mojego punktu widzenia istotne są przede wszystkim dwie, ściśle ze sobą zresztą związane, kwestie. Pierwsza to teatralizacja, by tak powiedzieć, życia sądowego w amerykańskiej przestrzeni społeczno-kulturowej. Druga to słynne Objection!, bez którego nie sposób wyobrazić sobie filmowych scen w sądzie. Nie usłyszymy go – oczywiście jeśli nie spotkamy przypadkiem adwokata zafascynowanego amerykańskimi zwyczajami sądowymi w stopniu podobnym do mojego – poza Stanami Zjednoczonymi. Dlaczego Objection! jest tak istotne? Przede wszystkim dlatego, że także ono – krótkie, zdecydowane i ostateczne – decyduje zarówno o sile i wyrazistości charakterów, jak i o dynamice procesu. To nie Liberum veto, sędzia może oddalić sprzeciw – nie zmienia to jednak faktu, że ów jednoznaczny wyraz sprzeciwu – sprzeciwu (zwykle) nie samego przesłuchiwanego, ale jego obrońcy lub prokuratora – ma nieporównywalną z niczym moc oddziaływania. Objection! jest jednoznaczne w swej wymowie, ale już sposób wykorzystywania tego elektryzującego słowa (zbytnia emocjonalność obrońcy, znakomite punktowanie przeciwnika czy niedostateczna znajomość prawa) mówi wiele o tym, z jakimi postaciami mamy do czynienia. Niejednokrotnie podczas oglądania dramatów sądowych (proszę mi wierzyć, to źródło nie ma końca; stwierdzam to zresztą z zadowoleniem) odnieść można wrażenie, że to owo Objection! jest pointą, sercem dramatu sądowego, ostatecznym wyznacznikiem gatunku.

To właśnie między perorami adwokata a docinkami sędziego (wyrazisty przypadek: …I sprawiedliwość dla wszystkich (…And Justice for All)) obnażane są charaktery i sekrety wymiaru sprawiedliwości. Krótkie i teatralne w swojej ostentacyjnej nieprzystawalności do nieamerykańskiego świata Objection! nie działa, jeśli nie pojawi się konflikt bohaterów, kryzys możliwości dowiedzenia prawdy czy załamanie wartości, bez których wyobrażenie o sądownictwie i sprawiedliwości by runęło. W dramatach sądowych – nieprzypadkowo najświetniejsze produkcje datuje się na lata 50. i 60., a kolejny boom na 90. – obok elektryzujących i nieprzewidywalnych osobowości, obok osobistych i rodzinnych dramatów ujawniają się problemy obyczajowe, polityczne i społeczne. Nie mam tu na myśli tylko mniej lub bardziej interesująco zarysowanego tła, ale także podatność (bądź jej brak) wymiaru sprawiedliwości na rozmaite czynniki, nieustannie spędzające sen z powiek bohaterom (adwokat nigdy nie śpi, proszę pamiętać). W tle zwykle majaczą jeszcze problemy osobiste i rodzinne walczących o sprawiedliwość (o wyrok, pieniądze albo skuteczne Objection!), które nie są może najmocniejszą stroną tych filmów („ludzka twarz” to nie zawsze ta najatrakcyjniejsza), ale zapewniają im poczesne miejsce w ramówkach telewizji komercyjnych i publicznych.

Teatralność przemów, gestów i całej rozprawy w kinie amerykańskim decyduje o tym, że o tamtejszym wymiarze sprawiedliwości wiem więcej niż o rodzimym (to oczywiście w dużej mierze uproszczenia i stereotypy, dające jednak pewne rozeznanie), ale wpływa również na atrakcyjność tej przestrzeni kulturowej oglądanej z oddali. Portrety biorących udział w rozprawie zdają się może dość kiczowate, ale któż nie chciałby uwiecznić rozprawy, w której mają szansę zaistnieć osobowości na miarę choćby tych, jakie kreują w niezłym Słabym punkcie (Fracture) Anthony Hopkins i Ryan Gosling. Wciąż mówimy o filmach i filmowych spektaklach (Werdykt (The Verdict) to kolejny przykład na to, jak daleko może postępować ten – nomen omen – proces), a jednak, chcąc nie chcąc, osuwam się w refleksję dotyczącą atrakcyjności (zapośredniczonej przez kino w stopniu najwyższym) Stanów Zjednoczonych, które potrafiły sprawić, że nawet ich flaga stała się zajmująca estetycznie. W amerykańskich dramatach sądowych, jak nigdzie indziej, kategorie zła i dobra, bohaterów szlachetnych i mrocznych, postaci pociągających i jednoznacznie odpychających wciąż nie blakną. Nikt tak dobrze jak Amerykanie nie potrafi operować w kinie patosem – dramaty sądowe pozwalają na wirtuozerię w tym zakresie. Wszystko to sprawia, że radykalnie zmaskulinizowany (tym bardziej szkoda, że Klient nie zachwyca) świat filmowego wymiaru sprawiedliwości krzyczy Objection! i zdaje się obiecywać, że jego kariera nie skończy się wraz z ogłoszonym wyrokiem.

Olga Szmidt

(ur. 1989) – literaturoznawczyni, krytyczka literacka i telewizyjna, redaktor naczelna portalu Popmoderna. Pracuje w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ. Autorka monografii naukowych „Korespondent Witkacy” (Universitas, 2014) oraz „Autentyczność: stan krytyczny. Problem autentyczności w kulturze XXI wieku” (Universitas, 2019), biografii „Kownacka. Ta od Plastusia” (Czarne, 2016) oraz tomu „Odkrywanie Ameryki. Wybór tekstów krytycznych z lat 2010-2017” (WUJ, 2018). Wydała także autorski notes „Finlandia. Książka do pisania” (Austeria, 2017).