Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nuda zła („Drogówka” W. Smarzowskiego)

Recenzje /

Po obejrzeniu Drogówki Wojtka Smarzowskiego można odnieść wrażenie, że świat – przynajmniej ten „nasz”, polski, nieustannie pijany wódką – jest zamieszkany przez dwa gatunki ludzi: tych, którzy dorobili się ciepłych posadek, czerwonych ferrari i już nie muszą brudzić sobie rąk przemocą i walką o byt, oraz obywateli, którym pozostaje strachliwe wychylanie się zza drzwi swoich mieszkań lub przesiadywanie pod budką z piwem. Porowatą przestrzeń między nimi zajmują… policjanci z drogówki – pozbawieni złudzeń, ale też do szpiku zdemoralizowani.

Środowisko funkcjonariuszy z wydziału ruchu drogowego aż prosiło się o scenariusz filmowy: z pobłażliwością traktowani przez innych policjantów; niedopłaceni; stykający się w swojej pracy z ludzkim cynizmem, dla którego naturalnym gestem po zabiciu człowieka na drodze jest sięganie po portfel; skazani na niemal codzienny widok ciał pokiereszowanych w wypadkach samochodowych; wystawieni na liczne pokusy: łapówki, przywłaszczenia pieniędzy i własności ofiar, nadużywania przepisów kodeksu drogowego w imię zasady „Dajcie mi człowieka [kierowcę], a znajdę na niego paragraf” – to cały skomplikowany świat, który skrywa się za godnością policyjnego munduru i poważnie brzmiącymi prawniczymi formułkami.

Jak pokazuje go Smarzowski? Nie przebierając w środkach, ale także – niestety – idąc po linii dość małego oporu. Sportretowany przez niego oddział drogówki to właściwie gang złożony z wulgarnych, agresywnych i pozbawionych jakiegokolwiek poczucia misji samców i jednej samicy. Do ich ulubionych form spędzania wolnego czasu należą: picie wszystkiego, co się da, pieprzenie wszystkiego, co się da, oraz – tu uwaga – filmowanie wszystkiego, co się da. W tym ostatnim przypadku, o ile rozumiem uczynienie głównym tematem filmu wpływu wszędobylskiej technologii cyfrowej na dojrzewanie i seksualność młodych ludzi (tak jak w niedawnym Klipie Mai Miloš), o tyle widok czterdziestoletnich policjantów non stop zabawiających się smartfonami wydaje mi się dość zabawnym anachronizmem podyktowanym wyłącznie względami fabularnymi (część scen stanowią nagrania „z ręki” samych bohaterów).

Momentów nieautentyczności, wywołujących u widza niedowierzanie, jest w Drogówce więcej: policjant-agresor robiący rozróbę na porodówce i dosłownie rzucający personelem szpitalnym o ściany, policjant-erotoman zaciągający do radiowozu nieletnią uczestniczkę pielgrzymki na Jasną Górę, cały autokar policjantów na służbie upijających się (w przypadku niektórych: do nieprzytomności) podczas powrotu z obstawy tej pielgrzymki, syn policjanta opowiadający mu o propozycji korupcyjnej złożonej przez przeciwną drużynę podczas szkolnego turnieju piłki nożnej (seriously?!). Przez takie epizody film, który przecież miał dotykać nerwu życia społecznego, traci na sile wyrazu, staje się nieprzekonujący, momentami wywołując niezamierzoną śmieszność. Zamiast uderzać obuchem w głowę, trafia gdzieś obok, w społeczną próżnię.

Dialog między głównym bohaterem (Bartłomiej Topa) a jego synem jest emblematyczny dla całego filmu. Ma pokazywać, że zepsucie, cwaniactwo, chęć pójścia na łatwiznę i dogodzenia sobie kosztem innych przesiąkają całe społeczeństwo – od pokrytego grubym błotem podwórkowego boiska po najwyższe instytucje państwa. Przemoc – fizyczna, werbalna, finansowa, seksualna – rządzi tu relacjami międzyludzkimi. Choć nie jest to w filmach Smarzowskiego wizja nowa, to w Drogówce – w wiecznie szarej scenerii warszawskiej betonowej dżungli – zostaje doprowadzona do maksimum. Zagarnia sobą cały świat, często ocierając się o przesadę, nieznośną jednowymiarowość. Brak w tej wizji półcieni, półtonów, wyczulenia na zło, nie tylko to wulgarne i zwierzęce, ale także banalne, świetnie radzące sobie bez miotania przekleństwami i rozbijania łbów o muszlę klozetową.

Nie wiem sam, czy moje zmęczenie Drogówką wyniknęło z obniżenia poziomu przez samego reżysera, czy po prostu ze zwykłego wyczerpania się pewnej poetyki, z poczucia wtórności. Duże wrażenie zrobiły na mnie poprzednie filmy reżysera: Wesele swoim bezlitosnym, ale też niewolnym od humoru (którego całkowicie zabrakło w Drogówce) portretem polskiej wsi, Dom zły – brakiem znieczulenia w przekazywaniu treści, które trafiają do nas co najwyżej w formie krótkich notek prasowych, czy Róża – bezkompromisowością w opowiadaniu o jednym z najbardziej tabuizowanych okresów polskiej historii. Każda z tych produkcji, świetna aktorsko (pod tym względem i Drogówce nie można nic zarzucić), oferowała to, czego tak bardzo brakowało w polskim kinie lat 90. – odwagę w podejściu do tematu. W Drogówce ta cecha przejawia się jedynie w podrasowywaniu kolejnych scen mających pokazywać, „jak jest naprawdę” (w domyśle: ogólnie beznadziejnie i źle).

Od następnego „odważnego” filmu, który na moment ogłusza widza paroma mocnymi scenami, zdecydowanie bardziej wolałbym kawałek kina „umiarkowanych temperatur”, które – przeciwnie – pozostawiałoby w fotelu z niepokojącym zapętleniem myśli w głowie, a nie jedynie z zalążkiem… krytycznej recenzji.

Paweł Pijanowski

(ur. 1987) – Paweł Pijanowski (ur. 1987) – absolwent filologii polskiej i europeistyki UJ. Interesuje się stosunkami międzynarodowymi i problematyką społeczno-kulturową Europy Środkowo-Wschodniej. Publikował m.in. w „Tekstach Drugich” i „Pograniczach”. Pracuje w MSZ. Lubi włóczyć się po miastach i bezproduktywnie gapić się na google maps.