Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Niebo bez pęknięć (P. Bowles „Podróże. Pisma zebrane 1950-1993”)

Recenzje /

Paul Bowles – tak mógłby nazywać się każdy. Najbardziej przezroczyste z anglosaskich imion i nazwisk, niewskazujące nawet strony Atlantyku, z której pochodzi, skrojone dla wszystkich, tylko nie dla awangardowego muzyka i pisarza. Z takim to nazwiskiem, bez pseudonimu, Paul Frederic Bowles, urodzony 30 grudnia 1910 roku w dzielnicy Jamaica (Queens, NYC), wymyślić sobie musiał zupełnie nowe życie. Jego większość spędził w Tangerze, grając na dwa fronty. Maroku dał szansę na gościnność dla wiecznego amerykańskiego rezydenta, na wpół wtopionego w lokalną kulturę. Ameryce zapewniał regularną dostawę podróżniczych artykułów, zaspokajając czytelniczą potrzebę Orientu. Wybór tych tekstów – opublikowany po polsku w tym roku nakładem Świata Książki – sprawia wrażenie, jakby pochodziły z nieznanej nikomu, zagubionej między czasami i kontynentami epoki. Epoki oglądanej bystrym okiem człowieka, który swoją wielką rozpacz ma już za sobą.

Choć trudno w to uwierzyć, Bowles zmarł w 1999 roku, przez cały czas – prócz krótkich przerw – stanowiąc stałą instytucję Tangeru. Jego funkcjonowanie na przestrzeni lat niewiele się zmieniło. Tłumaczenia, artykuły, powieści, nagrania muzyki, podróże – wciąż dalej, by przekonać się, że dalej już było i wrócić do Tangeru. Podróże. Pisma zebrane 1950-1993 obejmują niemal cały ten okres, gromadząc teksty, które służyły pisarzowi w pierwszym rzędzie za źródło utrzymania. Trudno zakładać, by prenumeratorzy „Gentlemen’s Quarterly”, „Holiday” i „Travel & Leisure”, które Bowlesa drukowały, byli jego ulubionymi odbiorcami. Ale wciśnięty w sztywny garnitur podróżnika i etatowego znawcy egzotyczności nie miał wiele wyboru. Każdy z jego artykułów, mimo specyficznego kręgu czytelników, innego zapewne niż klub wyznawców kultu The Sheltering Sky – najbardziej znanej powieści pisarza – ma literacki nerw.

 

Everything happens only a certain number of times

Tym, co od razu uderza przy ich lekturze, jest język. Giętki, żywy, operujący krótkimi i sprężystymi zdaniami, nie pozostawiającymi miejsca na sentymentalizowanie. Otwierają prześwit, w którym potencjalne pytanie czytelnika, żywiącego potrzebę nasycenia oczu orientalnością, spotyka na moment trzeźwą odpowiedź – i wycofuje się, spłoszone i domknięte. Bowles zdaje się mówić swemu odbiorcy: masz, czego chciałeś, ale nie dostaniesz tego w sposób, którego pragnąłeś; nikt nie roztkliwi się nad twoją potrzebą oglądania karawan postaci w malowniczych burnusach czy węglookich Marokanek patrzących na morze w upalnym słońcu. Odpowiedź dostaniesz na warunkach dyktowanych przez opisywany kraj i samego pisarza, którego identyczny język zdaje się chronić przed nadmiarem wrażliwości. W ten sposób czytelnik otrzymuje podróżnicze artykuły, maskujące to, co w podróży najtrudniejsze – zupełnie tak, jak gdyby Bowles, wiecznie mrużący oczy na zdjęciach, chronił wzrok przed ciążącym nad podróżą nieznośnym słońcem. Nie znajdzie się tu rozważań o skutkach podróży, o duchowych przemianach, o motywach nieustannej szamotaniny. To wszystko, choć zaznaczone, pozostaje wchłonięte w biel papieru; z czarnych liter dowiemy się tylko o tym, jak przebiegała podróż i co mówią ludzie wtedy, gdy z gorąca wysychają im usta.

 bowles 1

How many more times will you remember a certain afternoon?

Trzeźwość tych artykułów – wiele zawdzięczająca anglosaskiej do bólu zwięzłości prostych zdań – zdaje się kontrastować z życiorysem człowieka, który w czasach młodości jeździł stale z miejsca na miejsce, a nowe zajęcia znajdował tak szybko, jak kolejnych przyjaciół o sławnych nazwiskach. Czemu dobry znajomy Aarona Coplanda, Gertrudy Stein i Williama Burroughsa, mąż Jane Bowles – i niespełniony awangardowy kompozytor – pisze o ustroju wybijającego się na niepodległość Maroka, partiach politycznych na Sri Lance i pochodzeniu Berberów? Konieczność zarobku nie jest (jedyną) odpowiedzią. Lata emigracji wytrawiły Bowlesowskie pisarstwo, zdolne równie dobrze do opisu ostatniego pożegnania zapędzonych w matnię kochanków, jak do przedstawiania problemów związanych z budową w Tangerze nowego portu. Za każdym razem ten beznamiętny język, zostawiający za sobą niezałatwione sprawy, prący naprzód z wieczną zadyszką, oświetla swój przedmiot i pozostawia go w niedopowiedzeniu. Nie inaczej jest w zamykającym tom autobiograficznym szkicu Paul Bowles – życie, złożonym z telegraficznych skrótów, równie dobrze nadających się na depesze reportera, co na wersy poezji – silnej pewną siebie osobnością:

Jane błagała, by zabrać ją do Tangeru. Lekarze to odradzali.

Była tak nieszczęśliwa, że mimo wszystko zabrał ją ze sobą.

Popełnił ogromny błąd. Nie chciała jeść, stawała się coraz słabsza i chudsza.

Przyznał się do porażki i odwiózł ją z powrotem do szpitala w Hiszpanii.

Tam już została, tam zmarła. Pochowano ją w nieoznaczonym grobie.

Potem, jak mu się zdawało, nie wydarzyło się już nic więcej.

Wciąż mieszkał w Tangerze, tłumaczył z arabskiego, francuskiego i hiszpańskiego.

Napisał wiele opowiadań, ale żadnej powieści.

Na świecie wciąż przybywało ludzi.

I nikt nie mógł nic poradzić, w żadnej kwestii.

 

bowles 2

How many more times will you watch the full moon rise?

Bowles należy do tej wymierającej rasy kolonialnych podróżników, którzy przemierzają ze spokojem inne kontynenty z zawiniątkiem monet wszystkich krajów w kieszeni, mogą spać w dowolnych miejscach, mając płaszcz za poduszkę, a kiedy się odzywają, to przynajmniej w Mid-Atlantic English, jeśli już nie w Received Pronounciation. Na przytłaczającej większości zdjęć, które znajdziemy w tomie Podróży, Bowles nosi garnitur, krawat i poszetkę – nawet wtedy, gdy wokół jego postaci rozlewa się żar południowego słońca. Szukanie zapomnienia szukaniem zapomnienia, ale elementarne wygody i znaczniki stylu muszą pozostać bez zmian. Podobnie stosunek do ludności krajów, które przemierza pisarz: orientalno-pogardliwe spojrzenie towarzyszy u niego pragnieniu, by nigdy nie wracać do „siebie”. Najbardziej mierzi go upodobanie rozwijających się krajów do tego, co nowoczesne – samochodów, zachodnich strojów, zuniformizowanej muzyki i jedzenia. Nie po to wszak jedzie się do Maroka czy dalej na wschód, by zakłócać sobie pobyt szumem silników – chyba że jest to silnik własnego jaguara. Pomnik kultury jest pomnikiem barbarzyństwa, trzeba by dodać za Walterem Benjaminem, choć sam Bowles niejednokrotnie padał ofiarą barbarzyństwa, tym razem lokalnego. Z Podróży wyłania się jednak obraz człowieka, który nigdy nie rozstał się z sobą, chcąc być najdalej od siebie.

bowles 3

Perhaps twenty

Tom zebranych artykułów Bowlesa jest lekturą frapującą, działającą na wielu poziomach równocześnie. Miłośników Maghrebu wciągnie opisami Tangeru sprzed epoki, gdy zaczął się on stawać kluczowym portem śródziemnomorskim. Fanom literatury amerykańskiej zapewni rzut oka na miasto, które przygarnęło Capotego i Ginsberga. Czytelnikom Jane Bowles ukaże jej żywot równoległy. A podróżnikom doradzi, jak zachowywać się w najbardziej nieznośnych warunkach, by nie stracić anglosaskiego sznytu.

 

And yet it all seems limitless

A poza tym? Nie ma bardziej Bowlesowskiej obsesji niż niebo, które może pęknąć, przestając nas chronić przed ciemnością. Jednak Podróże dowodzą, że to niebo nigdy nie pęka, choć może kiedyś, po latach znużenia, nawet by się tego chciało. Tanger, morze, pustynia, wszystko pod niebem i wszystko na zawsze, zmęczone oko – i nie da się nic poradzić w żadnej kwestii.

bowles 4

__

Paul Bowles

Podróże. Pisma zebrane 1950-1993

Tłum. Barbara Sieradz, Krzysztof Cieślik

Świat Książki, 2014

Liczba stron: 528