Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nie jesteśmy plantacją kawy (T. Prochaśko „W gazetach tego nie napiszą”)

Recenzje /

Ten kraj właściwie nie powinien istnieć. Pogaństwo idzie tu pod ramię z chrześcijaństwem, matula Ruś tańczy z kochanką Europą, Zachód jest wschodni, a Wschód zachodni. Można tu pić i zawsze chodzić trzeźwym, można nie pić i widzieć świat jak w alkoholowym amoku. Taki kraj nie powinien istnieć. Ale Ukraina jest. I nawet jeśli czasem nie widać jej na mapach, znaczy to – ni mniej, ni więcej ­– że mapy kłamią.

Gdy o Ukrainie jako miejscu niezrozumiałym i delirycznym pisze Ziemowit Szczerek, bardziej chodzi o ponurą, utrzymaną w postkolonialnym stylu tezę, że patrzymy na wschodniego sąsiada, by samemu poczuć się lepiej. Jeśli jednak nad fenomenem tego państwa i nad jego mankamentami pochyla się Taras Prochaśko, przed czytelnikiem wyłuskana zostaje jakaś część prawdy o samej Ukrainie. A trzeba dodać, że autor nie traktuje swoich rodaków ulgowo. Oprócz wyrazów niewątpliwej miłości do rodzimej ziemi wiele słów poświęca krytyce jej mieszkańców.

Dobrowolnie odcięty od świata w ukochanych przez siebie Karpatach, z wykształcenia i z zamiłowania botanik, wciela się w rolę obserwatora, który próbuje wychwycić najważniejsze składowe ukraińskiej tożsamości. Ta strategia dystansu nie wiąże się u niego z denerwującym mentorstwem i przemawianiem z ambony. Prochaśko nie kryje się ze swoją przynależnością narodową i więzią, jaka go łączy z pobratymcami, zawsze mówi: „My”. Poza tym, zamiast dawać odpowiedzi, stawia pytania. Wie, że nie dysponuje kluczem, który otworzyłby drzwi wszelkim wątpliwościom. Pełen pokory staje wobec Ukrainy wymykającej się prostym hipotezom i sprawdzonym sposobom klasyfikacji. Zresztą sam przyznaje, że nie zależy mu na postawieniu diagnozy ani znalezieniu odpowiedniej recepty:

Jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to dowiaduj się o tym, jak jest. Pytanie „dlaczego tak jest” z miejsca wszystko ubija. Niczego więcej się nie dowiesz. Jest, bo jest. Tak być musi.

W gazetach tego nie napiszą to zbiór szkiców. Książkę otwierają dwa krótkie teksty: Omerta i Nieredagowany notes, w których Prochaśko próbuje odpowiedzieć na pytanie: „Czym jest Ukraina?”. Już sam zagadkowy tytuł daje zawadiacką odpowiedź – „omerta” to z języka włoskiego „zmowa milczenia”, pakt zawierany pomiędzy mafią a organami ścigania. Autor wskazuje więc, że porusza temat drażliwy, delikatny, o którym mówi się półszeptem, a o którym najlepiej w ogóle nie mówić. Poza tym, staje wobec pytania, na które trudno znaleźć jedną, racjonalną odpowiedź. Dlatego wybiera aforyzm. Inteligentne, błyskotliwe, często oparte na zabawnym porównaniu bon moty swą lakonicznością dają nieraz więcej do myślenia aniżeli długi esej. Ukraina jest jak biesagi albo: ten kraj podobny jest do zawieszonego na nitce jabłka, które trzeba ugryźć bez pomocy rąk. I jeszcze mój ulubiony: my – to kilkadziesiąt zupełnie różnych gatunków, którym jest tu przytulnie […] z powodu różnorodności nie da się mówić o jakiejś jedności – nie jesteśmy plantacją kawy.

Nie jesteśmy plantacją kawy. Istotą ukraińskości jest różnorodność. Ta tożsamość nie opiera się na jednolitej pamięci zbiorowej, na jednej narracji etnicznej, na jednym języku, ale ufundowana jest na koegzystencji zupełnie odmiennych zbiorowości zamieszkujących to samo terytorium. Brzmi to wszystko bardzo ładnie, ale sam Prochaśko przecież nie jest naiwny i wie, że to, co znajduje się u podstaw narodu i ma go konsolidować, staje się najczęściej punktem zapalnym konfliktów. Wspólnie wypracowanego przeżycia wciąż jest za mało, by przeważyć to, co każdy sobie wie.

Jednym z ważniejszych aspektów tej różnorodności jest „dwuwiara”. Prochaśko odkrywa w ukraińskim prawosławiu jądro pogaństwa. Owszem, mówi autor, przyjęliśmy obrządek chrześcijański, ale w sercach wciąż czujemy rytm tam-tamów i słyszymy tupot bosych stóp. Ta dwoistość, ta niezachwiana pewność w prawdziwość zarówno jednej, jak i drugiej wiary sprawiła, że Ukraińcy zachorowali na zbiorową schizofrenię. Ta zaś stała się źródłem setek lat niepowodzeń w budowaniu własnego państwa. I to ona także może posłużyć jako doskonałe wytłumaczenie tego wszystkiego, co się dzieje we współczesnej Ukrainie.

Teoria o dwuwierze – u Prochaśki podana bardziej w literacki niż naukowy sposób, dlatego też lepiej traktować ją jako metaforyczny obraz niż tezę kulturoznawczą – stanowi kolejny solidny korzeń ukraińskiej tożsamości. Maria Janion pisała w Niesamowitej słowiańszczyźnie, że u źródeł rozdarcia Polski między Zachodem a Wschodem leży pozbawienie tego kraju dziedzictwa pogaństwa; krwawa zagłada dawnej wiary przeprowadzona pod auspicjami chrześcijańskich misjonarzy miała sprawić, że straciliśmy swoje korzenie. Według Prochaśki proces chrystianizacji objął tylko to, co powierzchowne – obrzędy, rytuały, kalendarz świąt. W głębi serca Ukraińcy pozostali poganami. I to jest to, co łączy ich z przodkami, a także to, co tak ściśle łączy ich z zamieszkiwaną ziemią.

W kolejnych dwóch częściach książki (Prywatne lekcje ukrainoznawstwa oraz Tysiąc miejsc i słów) Prochaśko nie porzuca swojego lakonicznego stylu, jednak zamiast aforyzmu wybiera anegdotę i przypowieść. W historiach pasterzy, ludzi zamieszkujących góry, w lokalnych legendach i opowieściach snutych zimową nocą w ciepłej gospodzie – z tych elementów układa prywatny obraz swojej ojczyzny. Wiele miejsca poświęcając ciekawym i wyrazistym postaciom, ani na chwilę nie zapomina o przyrodzie, która pozostaje dla niego najważniejszą częścią ukraińskiego krajobrazu.

Prochaśko przyznaje, że nasz pierwotny areał leży w miejscu, które sprzyja utwierdzeniu roślinnego rozumienia świata. Jego pisarstwo kipi od przyrodniczych metafor. „Zielona Ukraina” to wszak przestrzeń dzika, która i bez pomocy człowieka porasta wciąż nowymi lasami. W Ukrainie nie przyjęła się europejska kultura parkowa czy europejskie ogrodnictwo i sadownictwo. Terytorium od Karpat aż po wschodnie granice to teren kompromisu między siłami natury a architekturą człowieka. Architekturą, która nieraz okazuje się równie dzika, co przyroda. Prochaśko jawi się zajadłym krytykiem budowlanego kiczu – tak przecież powszechnego w jego kraju. Co więcej, konkluzja na temat zaśmieconej przestrzeni jest druzgocąca dla Ukraińców:

To, że miasto przestało być przejrzyste z powodu nagromadzenia niepotrzebnych przedmiotów, oznacza, że nie wszystko jest w porządku z naszymi głowami. Ale żeby jakoś wprowadzić ład w głowie, można zacząć od oczyszczenia przestrzeni. Bo krąg się jednak zamyka.

Ale przecież… w gazetach tego nie napiszą. Nie napiszą też o malowanych przez Matkę Boską pisankach – axis mundi dla całych światów. Nie napiszą, jak słodkie to uczucie tulić do snu małe dziecko w ramionach. Nie napiszą też, jak pachnie ziemia w Karpatach ani jak dzwonią dzwonki owiec pasących się na stokach. Opowieści Prochaśki dotyczą spraw dziejących się w cieniu wielkiej historii, ludzi zapomnianych przez świat, rzeczy porzuconych na strychu, które już nigdy nie ujrzą światła dziennego. Ta książka – oprócz tego, że pochyla się nad palącymi dziś sprawami różnie rozumianej „ukraińskości” – przypomina także o tym, co w życiu ważniejsze.

 

Taras Prochaśko

W gazetach tego nie napiszą

tłum. Renata Rusnak

Wydawnictwo Czarne, 2014

Liczba stron: 168

Paweł Micnas

(ur. 1992) zamieszkały w Poznaniu flâneur, cyklista i student filologii polskiej oraz wschodoznawstwa na UAM. W wolnych chwilach czytuje akmeistów, marnotrawi czas na football, a także mierzy się z wszelką prozą, która wpadnie mu w ręce. Najchętniej wszystkie zimy spędzałby w Dubrovniku, a lata w Petersburgu