Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Nie jestem fanką Girls”. Wywiad z Dobromiłą Jankowską, tłumaczką „Nie takiej dziewczyny” Leny Dunham

Rozmowy /

Popmoderna: O czym jest Nie taka dziewczyna?

Dobromiła Jankowska: Nie taka dziewczyna to raport z pierwszej linii frontu – najpierw dziewczynki, potem nastolatki i kobiety, która mimo stabilnej sytuacji rodzinnej (i materialnej) ma fobie równie silne, co każda zwyczajna kobieta i popełnia masę błędów, na których może się uczyć czytelniczka. A jeśli nie chce się uczyć – niech popełnia własne.

O książce było już niezwykle głośno zanim się pojawiła – to klasyczny przykład świetnie samonapędzającej się machiny marketingowej…

Zanim została wydana, w sieci trwała dyskusja, czy przypadkiem nie dostaniemy rozszerzonej wersji serialu – zbioru mniej lub bardziej zabawnych dialogów i scen z życia Hannah Horvath dostosowanych tak, jak do małego ekranu. Tymczasem Nie taka dziewczyna to w istocie zbiór autobiograficznych esejów oraz listów i maili autorki, a więc to zdecydowanie książka o samej Lenie – tak zresztą powinno być. Dunham miała święte prawo napisać wyłącznie o sobie, a jeśli Random House chciało jej za to zapłacić 3,5 miliona dolarów – dlaczegóż miałaby odmówić? Podejrzewam zresztą (choć nie mam na to dowodów), że propozycja książki wyszła właśnie od wydawnictwa, a autorka planowała raczej (o czym opowiada zresztą w Nie takiej dziewczynie) spisać skandalizujące wspomnienia za kilkadziesiąt lat– kiedy już wszystkie znajome gwiazdy opuszczą ten padół i będzie można je oplotkować.

Czy Lena Dunham-pisarka mówi nam coś, czego nie powiedziała nam Lena Dunham-scenarzystka?

DJ: Nie należę do obsesyjnych fanów serialu, nie porównywałam więc fabuły poszczególnych sezonów z tym, co znalazło się w książce. Natomiast sama autorka wyrzeka się  identyfikowania Hannah z narratorką Nie takiej dziewczyny – to bowiem jest (nareszcie) jej opowieść, w której serial oraz wcześniejsze niezależne filmy i projekty pojawiają się tak naprawdę  przy okazji, a główną rolę odgrywają chyba tylko w rozdziale Małe skórzane rękawiczki. Dunham-scenarzystka wymyśla historie swoich bohaterek, które, jak sądzę,  w dużej mierze są fikcyjne, szczególnie jeśli chodzi o sferę dialogową. Za to Dunham-pisarka, choć niektórzy krytycy widzą w książce również autorską kreację (zresztą niezbędny czynnik właściwie każdej biografii), za wiele nazmyślać nie może, straciłaby bowiem wiarygodność. Zresztą każdy, kto Lenę zna osobiście, może zapewne zweryfikować opisywane postacie czy miejsca. Moim zdaniem Lena pisarka jest ciekawsza od Leny-scenarzystki, bo – banalnie – prawdziwsza.

Mówiła pani, że książka panią „pozytywnie rozczarowała”. W jakim sensie?

DJ: Obawiałam się serialowej, powierzchownej, przegadanej historii, którą ktoś uparł się i przelał na papier. Kiedy okazało się, że książka liczy niemal 300 stron, byłam zaskoczona –  przed otrzymaniem manuskryptu, zastanawiałam się, o czym 28-latka może pisać – i znów podejrzewałam serię mniej lub bardziej zabawnych anegdot. Tymczasem otrzymałam spójną, przemyślaną, literacko sprawną, zabawną, i tak – amerykańską, ale to nie wada – autobiografię dziewczyny, która, choć sława była jej przeznaczona, bynajmniej nie wpisała się jak do tej pory  w celebryckie schematy obowiązujące w USA. Dunham ma wiele do powiedzenia i mimo, że wielu patrzy na mnie z politowaniem, gdy mówię, że „każda kobieta odnajdzie tu kawałek dla siebie”, to w istocie tak jest. Choć przecież czas „akcji” inny, kontekst zupełnie odmienny, miejsce, wykształcenie i wychowanie tak różne – wystarczy przeczytać rozdział „Cześć, mamo, cześć, tato” o kolonijnych przeżyciach Leny.

Mam wrażenie, że to nie są opowieści uniwersalne, raczej mocno osadzone w kontekście – świecie dziewczyny dorastającej w nowojorskiej bohemie. Zgodzi się pani?

DJ: Rzeczywiście trudno, żeby Dunham uniwersalizowała swoją opowieść, skoro pochodzi z bardzo elitarnej, grupy społecznej/towarzyskiej/geograficznej. I tak – jest biała, bogata i dobrze wykształcona. I wcale nie jest głosem „swojego” ani jakiegokolwiek pokolenia, bo Lena jest tylko jedna. Ale choć jej traumy i „traumki” osadzone są w zupełnie innych niż, choćby polski, kontekstach, to (niestety?) problemy z chamskimi mężczyznami, obsesje zdrowotne (świetny rozdział Dziesięć chorób, których się boję), zmagania ze śmiercią bliskich, doświadczenie bycia molestowaną, kłopoty z seksem itd. są boleśnie uniwersalne. I myślę, że w tym miejscu dochodzimy do punktu, w którym polskie czytelniczki przestają się nazywać „polskimi czytelniczkami”, a zostają po prostu „czytelniczkami”. Pamiętajmy też, że przeważająca większość najpopularniejszych seriali oglądanych w Polsce to też nie są opowieści uniwersalne i przecież m.in. za to je kochamy.

Była czasem pani zirytowana powierzchownością, płytkością i pretensjonalnością niektórych sądów? Mimo że Lena przyznaje się do wielu słabości, to książka ocieka narcyzmem.

DJ: Zaproponowano jej napisanie książki za dużą zaliczkę, więc tym samym założono – a Random House to nie byle jakie wydawnictwo – że ludzie wciąż chcą Leny więcej i więcej. A Lena bywa pretensjonalna, owszem, ale mam wrażenie, że jej pozorny narcyzm to jednak wciąż maskowanie słabości i niepewności. Bo im bardziej próbowała mnie – w życiu, serialu czy książce – przekonać, że już sobie poradziła z dawnymi fobiami, wie, jakie błędy popełniła i daje sobie prawo pouczania innych – tym mniej w to wierzę. A przecież do pewności siebie ma pełne prawo. Jeśli zaś w książce pojawiają się powierzchowne czy płytkie sądy, to raczej dlatego, że próbuje się nie wymądrzać, nie zachowywać śmiertelnej powagi, zdjąć napięcie i „rozluźnić” formę. I znów – pewnie trochę w tym odautorskiej kreacji, ile – pewnie się nie dowiemy.

Czy książka była dla pani w jakimkolwiek sensie wyzwaniem translatorskim?

DJ: Tutaj czułam presję, bo wbrew pozorom grupa miłośników Dunham – jako osoby, celebrytki i autorki serialu – jest w Polsce ogromna i wiele osób przeczytało książkę jeszcze w październiku, po amerykańskiej premierze. Oczekiwań, że pojawi się „uzupełnienie” serialu, z przyczyn oczywistych nie mogłam spełnić, ale miało być „lekko i zabawnie o poważnych sprawach”, co wcale nie jest proste. Dunham jest ironiczna, czasem wręcz złośliwa, w dodatku wiele fragmentów wiąże się z konkretnymi scenami z życia autorki i bez znajomości kontekstu może być trudno. Doskonałym przykładem jest tutaj motto – słowa ojca Leny zupełnie wyrwane z kontekstu. Koledzy-tłumacze próbowali pomóc, ale pełny sens słów: Zbyt prędko zamieniasz w sztukę energię, którą daje ci życie zrozumiałam tuż przed oddaniem przekładu, czytając wywiad, jaki Terry Gross przeprowadziła z Leną – poprosiła ją o wyjaśnienie właśnie tego cytatu. Bardzo mi ulżyło, gdy okazało się, że nie tylko ja miałam w tym miejscu wątpliwości.

Od ośmiu lat koordynuje pani prace związane z Międzynarodowym Festiwalem Opowiadania, jest pani zawodową tłumaczką i absolwentką polonistyki. Jak pani ocenia talent literacki Dunham?

DJ: „The Atlantic” napisał, że Dunham jest nie tylko „prawdziwą artystką”, ale także „zaburza ustalony porządek”.I robi to również w swoim pisaniu – treści, nie formie, poruszając mocno kontrowersyjne, nawet w Ameryce, tematy (głównie w humorystyczny sposób, ale nie wszyscy ów humor zauważają). To klasyczne non-fiction – forma coraz bardziej popularna w krajach zachodnich: Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii i USA – opowieści sławnych kobiet o tym, jak zapracowały na swoją obecną pozycję. Czasem to biografie trudne, traumatyczne, czasem  zwyczajne, jak ta autorstwa Dunham. Więc na pewno jest to literatura, właśnie non-fiction, napisana sprawnie, ciekawie, dowcipnie i dobrze warsztatowo. Choć serialowa Hannah tylko chce zostać pisarką, sama Dunham ma zdobyte na kursach kreatywnego pisania umiejętności, które skutecznie wykorzystuje. Inaczej chyba jej esejów nie dałoby się czytać.

Niektóre felietony są świetne, ale sporo w nich też mielizn, pretensji i naiwnych diagnoz.

DJ: Nie zamierzam robić z Dunham genialnej pisarki, bo to tylko jedna książka, ale jak wiadomo mogła wyjść z niej kiszka – a nie wyszła. Mnie praca nad przekładem sprawiła przyjemność, bo Lena ma wyrazisty, charakterystyczny styl – mówienia i pisania – ale dba też o swojego czytelnika. I kiedy pojawia się dłuższy, trudniejszy, narracyjny fragment, to wiadomo, że zaraz po tym trafimy na listę typu „Co mam w torebce”.

Czy zwróciłaby pani uwagę na teksty Dunham jako redaktorka wydawnictwa, jurorka konkursu literackiego, gdyby nie znała pani autorki?

DJ: Gdyby Lena nie była absolutną gwiazdą uwielbianą przez miliony, pewnie nie zabrałaby się za pisanie książki i nie byłoby na co zwracać uwagi. W Stanach pewnie wiele absolwentek kursów kreatywnego pisania ma podobne co Lena umiejętności. Dunham miała jednak trochę szczęścia i ambicja „dopadła ją” w odpowiednim momencie, pomogła nakręcić pierwszy – kiepski – film, a potem następne – już lepsze i doceniane. Ale tak, lubię te eseje, gdyby ukazywały się w jakimś kobiecym czasopiśmie czy na blogu – pewnie czytałabym je regularnie. Choć to nie propozycja na konkursy literackie.

Mam wrażenie, że serial zachęcał do książki, a książka niekoniecznie do serialu. Będzie pani oglądać Girls?

DJ: Chyba właśnie o to chodziło – żeby książkę od serialu oddzielić. Lena skrzętnie wykorzystała popularność serialu, bez którego pewnie nie zaistniałaby w wyobraźni masowego odbiorcy, tym samym na „dzień dobry” zdobywając ogromne rzesze czytelników. Pewnie większość z nich (sądzę z wypowiedzi na polskich forach internetowych) jest przekonana, że w książce pojawiają się ci sami bohaterowie, tymczasem srodze się rozczarują, bo serialu tu nie ma. Jest Dunham zdobywająca nową grupę odbiorców – w tym mnie – którzy przeczytają jej eseje dla niezależnej przyjemności czytania oraz z ciekawości, dlaczego ich autorka jest aż tak uwielbiana. Odpowiadając – oprócz pierwszego sezonu obejrzanego w trakcie tłumaczenia – pewnie nie będę oglądać Girls.