Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Nie chcę być literatką”. Wywiad z Martyną Buliżańską

Rozmowy /

Z Martyną Buliżańską, tegoroczną lauretką Silesiusa za zbiór poetycki „Moja jest ta ziemia”, rozmawia Krzysztof Sztafa

 

Krzysztof Sztafa: Moja jest ta ziemia to twój debiut. Czy pisałaś wcześniej coś, co zarzuciłaś, odesłałaś do lamusa? Pytam o to, ponieważ Ziemia wydaje się zbiorem formalnie przemyślanym, by nie powiedzieć: homogenicznym, oscylującym wokół jasno określonego sztafażu tropów i dominant.

Martyna Buliżańska: I teraz cię zaskoczę – nie pisałam niczego wcześniej, zupełnie. Pomijając, oczywiście, jakieś wypracowania szkolne (śmiech). To jest pytanie, które zawiera w sobie już taką potencjalną odpowiedź, że jednak pisałam, bo jest zbyt dobrze opracowane. A Moja jest ta ziemia to projekt pierwotny, świeży. Zaczęłam pisać i w sumie od razu wiedziałam, w czym i jak to będzie osadzone. Starałam się, żeby to było spójne, żeby to była po prostu jakaś całość: nie przepadam za tomikami wydawanymi na siłę, zbiorami nastawionymi na ilość – rozumiesz, byle tylko dobić do wymaganych dwudziestu pięciu tekstów, żeby drukarnia to przejęła i już wydrukowała – to by u mnie nigdy nie przeszło. Dlatego też może tak długo mi zajęło kompletowanie całego materiału – od Połowu 2010, gdzie miałam – powiedzmy – gotowych tylko dziesięć tekstów, a musiałam dosłać jeszcze piętnaście, żeby zamknąć cały ten cykl. I trwało to, jak widać, lata – do 2013 roku. Trzy lata pisałam piętnaście tekstów, czyli pięć tekstów wypada na jeden rok (śmiech). Zdecydowanie nie jestem więc „płodną” poetką, co zresztą powtarzam w prawie każdym wywiadzie. Ja po prostu lubię, kiedy wszystko jest spójne i ma jakąś taką myśl przewodnią, a nie kiedy rządzi tym wszystkim coś arbitralnego, od przysłowiowego Sasa do Lasa. To się często zdarza: szukamy na siłę ideologii w czymś, co tej ideologii nie posiada (w zasadzie). Chciałam, żeby to moje stanowisko było dość wyraźne, chciałam, żeby w moich tekstach powstał jakiś taki programowy chociaż zarys.

Pytam o to, ponieważ wydaje mi się, że bardzo mocną stronę Ziemi i jednocześnie jej cechą wyróżniającą jest to, iż jest ona rzeczywiście strukturalnie dopięta: stanowi pewnego rodzaju całość. Przewijają się w twoim zbiorze motywy, które nieustannie powracają, które się zapętlają i tak dalej. To chyba dużo mówi o tym, jak w ogóle traktujesz poezję.

Chyba tak – dlatego podchodzę do tego bardziej jako do spójnego projektu, który coś wnosi, a jednocześnie myślę, że też trochę tutaj chodzi o to, że jestem dobrym strategiem i myślę, iż sobie to ładnie opracowałam (śmiech) – mając w sumie szesnaście lat, dochodzę do wniosku, że rozsądnie to wymyśliłam, tak logicznie, żeby to było właśnie „całością”. Lubię mieć wszystko uporządkowane i lubię czytać coś, co jest uporządkowane, coś, co rzeczywiście „coś wyraża”: staram się też dać to samo od siebie. Po prostu nie chciałabym się tego wstydzić potem, kiedyś, rozumiesz.

Mam rozumieć, że jesteś daleko od zawstydzenia?

Zdecydowanie daleko, bynamniej nie wstydzę się.

Niemniej od czasu wydania Ziemi minęło już kilka lat. Zastanawiam się wobec tego, jaki masz do tych wierszy stosunek teraz: czy one ci jeszcze formalnie odpowiadają, czy wolałabyś powędrować już gdzie indziej?

Na pewno chciałabym się trochę zmienić. To znaczy: nie chcę całkowicie rezygnować z tego, co stworzyłam, nie wstydzę się tego, nie podchodzę do tego z jakimś takim ogromnym dystansem i nie wyrzuciłabym tego teraz do kosza na śmieci – tego, co napisałam w 2010 roku, jeszcze przed Połowem. ALE. Ale cały czas mam wrażenie, że potrzebny jest jakiś taki pęd w tym, jakaś taka energia, żeby nie dać się wpisać w jeden schemat – na razie mnie nikt nie wpisał, ale jeśli wydam jeden tomik, drugi, trzeci, czwarty (śmiech), to najpewniej zostanę w końcu zaszufladkowana.

Martyna Buliżańska – poetka pogranicza, nurt wiejski w poezji ponowoczesnej (śmiech).

Chcę jakąś część tego zachować, bo wydaje mi się, że ja bym nie umiała się do końca oderwać od tego, co już tam kiedyś stworzyłam, ale – na przykład – piszę już teraz kolejne teksty i w zasadzie wymyśliłam nowy cykl, który jednak trochę „nowego” do siebie wpuszcza. W każdym razie nie spieszę się do tego jakoś szczególnie.

Skoro już jesteśmy przy twoich literackich planach na przyszłość – czy przy okazji nowego tomu nadal myślisz o współpracy z Biurem Literackim?

Szczerze mówiąc wybór Biura Liteackiego to był przypadek. Szukałam w internecie różnych konkursów literackich – stwierdziłam, że zbuntuję się trochę sama przeciw sobie, że już nie będę pisała tylko dla mamy i dla taty (śmiech). Pomyślałam, że chcę wreszcie uszłyszeć od kogoś z zewnątrz, czy to jest dobre; znalazłam Połów, wydawało mi się, że to jest dosyć ambitne, wysłałam zestaw, przeszłam, potem Biuro zaproponowało mi wydanie książki, więc wydałam tam i nie próbowałam szukać nigdzie indziej. Po prostu. Dopiero z biegiem lat obserwowałam, co się w tym Biurze Literackim dzieje i doszłam do wniosku, że to bardzo sprawne – może to nie będzie zbyt dobre słowo – przedsiębiorstwo. Niezależnie od wszystkiego jest to jednak jakoś prowadzone, odpowiada mi to, dlatego że ja sama jestem trochę taką osobą, która lubi mieć wszystko jasno postawione i nie mam na przykład żadnych problemów z jakimiś kwestiami ekonomiczno-prawnymi. Mam wrażenie, że niektóre wydawnictwa działają tak trochę na zasadzie „dobrej przyjaźni”, a niekoniecznie na zasadzie rzeczywistej, merytorycznej współpracy, jeśli wiesz co mam na myśli.

Przy okazji Biura Literackiego: jak wspominasz współpracę z Romanem Honetem? Czy wyobrażasz sobie jeszcze kogoś innego, kto mógłby zająć się redakcją twojego tomu? Pytam o to nie bez kozery – wydaje mi się, że macie podobny stosunek do języka poetyckiego i tego, jak on powinien wyglądać.

Honet też w sumie wyszedł tak automatycznie, bo to on mnie wyłowił w Połowie 2010 – to, że zainteresował się akurat moimi wierszami, wydaje mi się dość logiczne. Myślę, że moje pisanie było mu rzeczywiście bliskie, a z kolei jego pisanie – mi bliskie. Ale ja Honeta nie znałam dopóki mnie nie wyłowił, wcześniej nie miałam pojęcia, kto to w ogóle jest – poznaliśmy się dopiero po Połowie. Tak że nie mogłam się „sugerować” Honetem. Często są takie podejrzenia – że Ziemia to honetowszczyzna, że dziecko Honeta, ale to jest kompletna nieprawda, bo ja po prostu Honeta nie znałam. Kiedy został redaktorem mojego tomu, dużo osób podejrzewało, że to on mi go napisał – otóż mówię: nie napisał, nie kreślił mi po tekstach, jedyne sugestie z jego strony to jakieś tam przecinki, kropki i może coś w stylu „przenieś słowo na drugą stronę”. Nic poza tym. Jeśli nawet były jakieś porady typu „zmień słowo <<słucha>>, słowo <<wzrok>>”, to je (porady) odrzucałam, bo uważam, że ta pierwotna wersja – może nie stricte edytorska (przecinek, kropka td..), tylko taka liryczna, którą ja sobie stworzyłam – jest tą najlepszą. I nie uznaję czegoś takiego, że miałabym zmieniać jakieś frazy całkowicie. Zresztą Honet też nie jest osobą, która naciska, jakby nie tworzył własnej poetyki – on niedawno wydał przecież swoją książkę Świat był mój, więc chyba jest z tego powodu zadowolony. Niekoniecznie musi być zadowolony akurat z tego powodu, że został redaktorem mojego tomu (śmiech).

Nie do końca o to mi chodziło, ale dobrze. Zastanawia mnie jeszcze jedna – sakramentalna – kwestia: czym jest ziemia, która należy do mnie? Jaki jest jej status? Czy mieści się ona w jakimś porządku apokryficznym, czy raczej to już bluźnierstwo, jakiś remiks różnych podań, ogólnie całej tradycji, w której wzrastałaś? A może jeszcze co innego?

To jest dobre określenie: remiks różnych podań, fajnie to brzmi. Chyba tak jest, to jest trafne. Ale to pytanie wszyscy mi zadają: czym jest ta ziemia? Czym są Kujawy? Raczej nie tą ziemią, to znaczy może trochę, ale niecałkowicie – to nie jest Toruń, to nie jest Aleksandrów Kujawski, to nie jest Wrocław, i nie wiem, czy to jest w ogóle Polska. Nie wiem, ale myślę, że to jest trochę taki ten remiks, to jest fajne określenie, bardzo trafne. Sama nie umiem tego dobrze wytłumaczyć, czym to jest, zawsze brakowało mi słów, to chyba jest gdzieś poza tym, co można po prostu nazwać. Najłatwiej byłoby chyba powiedzieć, że to są właśnie Kujawy, nie? I dajcie mi wreszcie spokój (śmiech), przecież w zbiorze jest tyle odnośników do krainy mlekiem i miodem płynącej, że już dobrze, niech tak będzie – ale tak bynajmniej nie jest.

Właśnie. Myślę, że to ciekawsze – fakt, że nie utożsamiasz tytułowej Ziemi, która jest moja z miejscem urodzenia, sprawia, że cała rzecz staje się o wiele bardziej frapująca. Może to wobec tego jakiś szerszy porządek symboliczny, targany przez przeciwstawne żywioły (niemiecki der jager, słowiańska zmysłowość)?

Tak. W Zbiorze jest też fragment, gdzie włączam Kolbuszową; Kolbuszową daleko od Kujaw. Poza tym chciałabym też zwrócić uwagę na jedną rzecz – wszyscy mówią, że to jest moja ziemia, ziemia Buliżańskiej Martyny: a może właśnie to właśnie nie jest Buliżańskiej Martyny ziemia, tylko na przykład ziemia tych wszystkich podmiotów, które ja tam przedstawiam, może tej Swietłany, może tej Walii – może ta ziemia należy do nich, a nie do Buliżańskiej? Dlaczego od razu Kuajwy? Dlaczego Kolbuszowa? Przecież Buliżańska nie ma nic wspólnego z Kolbuszową, no nic.

Może takie tropy ze strony pewnych środowisk tłumaczą się w świetle tego, co się teraz dzieje w najnowszej literaturze, szczególnie w sferze debiutu: mam na myśli supremację miasta, wszystkie te opowieści „o młodych ludziach uwikłanych w życie metropolii”.

Myślę, że niektórzy by się na pewno cieszyli, gdyby tak było, mogliby moje pisanie łatwiej zdefiniować (śmiech).

Pewnie tak. Mam jeszcze jedno pytanie: W finale Silesiusa obok Ziemi znalazły się również Clubbing Brewińskiego oraz Repetytorium Taranka, wydane przez Rozdzielczość Chleba. Jak na tle tych poetyk sytuujesz własne wiersze?

Ziemia rzeczywiście jest inna. Początkowo stawiałam, że nikt tego nie kupi. Ale nie dlatego, że moje wiersze są tak bardzo odmienne, a Clubbing i Repetytorium z kolei tak bardzo bezpieczne. Wręcz przeciwnie: myślałam, że kapituła zrobi taki myk, że wybierze kogoś, kto jest taki… odważniejszy, powiedzmy. Obstawiałam Brewińskiego, ale jednak się myliłam – byłam, oczywiście, pozytywnie zaskoczona, naprawdę. W każdym razie stawiałam na Brewińskiego – nie dlatego że myślę, iż Brewiński jest ode mnie lepszy, tylko dlatego że raczej kapituła postawiłaby na coś takiego, co jest bardziej „teraz”, na czasie. Przecież to, co ja piszę, to są wiersze może rzeczywiście na czasy raczej Honeta, a wcale nie debiutów. Bliżej Słomczyńskiemu do Clubbingu niż Buliżańskiej. Tak mi się wydaje.

Czyli czujesz odrębność od Brewińskiego i Taranka, a przez to odrębność w ogóle od tego, co się teraz dzieje w sferze debiutu na tak zwanych „dniach”? Czujesz, że to, co robisz, jest po prostu inne?

Tak właśnie czuję. Moja poetyka jest zupełnie inna od tego, co tamci panowie (i panie) sobą reprezentują – troszeczkę inna jest też postawa. Ja do świata literackiego nie przynależę i przynależeć nie będę, przynajmniej jako osoba czynnie działająca w takiej sferze. Wydam te książki, będę pisała, ja kocham literaturę i kocham pisać sobie swoją poezję, ale nie będę działała w żadnych zrzeszeniach, bo nie czuję tego flow, który mają tamte – powiem – osobistości.

To może jeszcze ostatnie pytanie à propos świata literackiego, do którego nie chcesz przynależeć. Gdzieś powiedziałaś, że nie kochasz literatów. Ciekawi mnie wobec tego, kim jest dla ciebie taki klasyczny literat? Czy literatem jest bardziej Świetlicki, czy Dehnel, z którym zresztą miałaś do czynienia?

A może bardziej Sosnowski? Lubię zabawę słowem Sosnowskiego, uważam, że jest niesamowicie wykształcony, uważam, że jego inteligencja jest tak bardzo obezwładniająca, że zawstydziłabym się, gdybym go spotkała na ulicy i powiedział do mnie „Dzień dobry, pani Buliżańska”. I to jest piękne: wiem po prostu, że ktoś jest ode mnie lepszy i to przyznaję. Często myślę sobie tak, że ktoś jest tak odrębny, że mogę siebie porównać albo wyobrazić sobie, że jesteśmy na podobnym poziomie pisarstwa. Albo że ktoś jest gorszy. W przypadku Sosnowskiego mogę śmiało powiedzieć, że jest lepszy ode mnie.

Nie do końca to dla mnie jasne: Sosnowski jest literatem, bo jest „lepszy” od ciebie?

Nie. Posiada większą sprawność w pisaniu niż ja – na przykład. I uważam, że to jest tak niesamowita sprawność pisania, tak niesamowita wiedza, że po prostu chciałabym się kiedyś tak usytuować jak pan Sosnowski.

Ale jednocześnie nie będąc literatką, tak?

Nie chcę być literatką. Myślę, że w sumie on też do końca nie jest literatem. A może jest? Nie wiem, nie znam pana Sosnowskiego osobiście, może też jest w tych towarzystwach taki…

No to kto jest literatem?

A czy Dehnel jest? Nie wiem. Przesympatyczny człowiek. Coś tam o Łazarzu fajnego napisał, to mi się podobało, a reszta tak średnio. Ale bardzo miły człowiek. Mówię teraz zupełnie na luzie: może powinnam powiedzieć, że świetnie pisze i że czytam go codziennie do poduszki, ale tak nie jest. Nie wiem, za bardzo nie czytam poezji.

 

Rozmowa odbyła się 25 września we Wrocławiu.