Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nie było żadnej rewolucji

Dzisiaj chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej nie ma sensu tworzyć obrazu „pokolenia” czy też „generacji”. Wcale nie dlatego, że każde uogólnienie to rozmycie, ale dlatego, że manifestów pokoleniowych było w ostatnim czasie aż nadto i teraz tak naprawdę najlepszym manifestem jest jego brak. Jak zauważa autor jednego z  kultowych komiksów internetowych: Jest dobry tajming na pisanie manifestów pokoleniowych, niestety mam zapierdol w korporacji. Obawiam się, że znudziło nas już autodefiniowanie się w perspektywie rzeczywistości, w której nic się dzieje. Piszę „nas” tylko dlatego, żeby nie pisać „mnie i paru moich znajomych”, niemniej uważam, że nasza postawa jest w dużej mierze symptomatyczna. Oczywiście przyjmujemy do wiadomości, że istniał Beethoven, Nietzsche, istniała Skłodowska-Curie, niedawno zmarła Szymborska, a Adam Michnik żyje i ma się dobrze i ciągle istnieją gdzieś jakieś ciepłe kraje. Jest to jednak zawsze rzeczywistość gdzieś poza nami. Dzieje się dużo i nie dzieje się zupełnie nic. Nie tylko nie mieliśmy żadnej rewolucji ani żadnej wojny, nie mieliśmy nawet, tak naprawdę, okazji bycia tłamszonym przez raczkujący polski kapitalizm. Mówimy, co prawda z domieszką wystudiowanej rezygnacji, że znajdziemy robotę w TVN-ie, ale mówimy tak tylko dlatego, żeby nie mówić, że znajdziemy robotę w Tesco. Z dwojga złego lepiej być wychujanym przez TVN niż przez Tesco. Jesteśmy w końcu pogodni, młodzi, genialni, stąd należą nam się te lepsze opcje bycia wychujanym. Na razie jednak jest to nam raczej obojętne i dosyć abstrakcyjne. Na razie mamy jakieś zaczepienie. Studiujemy na kierunkach, które są na tyle „nieprzyszłościowe”, że zostawiają nam szerokie możliwości hajpowania własnej blazy. I nawet jeśli mówimy, że przecież nie jest wcale dobrze, a jutro będzie pewnie znacznie gorzej, to mówimy to całkiem wesoło. Przyzwyczailiśmy się do tego, że nie jest wcale dobrze i powoli zaczynamy widzieć siebie za kilka lat w rolach pracowników agencji reklamowych. Jest nam z tego powodu trochę smutno, ale obywa się bez dramatów. Chyba nie stać już nas na dramaty. W końcu byliśmy bardzo młodzi, gdy w 2002 roku ukazał się tekst Generacja nic Kuby Wandachowicza, w którym autor wyznawał: Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że nikt nie pozwoli nam na realizację żadnych względnie górnolotnych zamierzeń, a my sami staniemy się na tyle słabi, że nie będziemy mieli siły niczego od życia wyegzekwować. Nie wiedziałem, że wszystkie intelektualne ambicje moich rówieśników zamkną się między stronicami publikacji typu: „Jak mówić 'nie””, „Jak uwierzyć w siebie”, „Jak w zgodzie ze sobą osiągnąć sukces”, itp., a niezwykle modnym odruchem religijnym stanie się przaśny buddyzm kultywowany w oparach marihuany, która od tej pory będzie stanowiła nieodłączny element życia młodego człowieka, potęgując fizyczne i mentalne rozleniwienie.”  My to już wiedzieliśmy. Być może wiedzieliśmy to trochę zbyt wcześnie. Nie mieliśmy nawet tego komfortu, który pozwoliłby nam rozpoznać sytuację i samodzielnie się zdefiniować.  Jesteśmy tym samym pokoleniem, tylko trochę później. Jeżeli różni nas coś od obecnych trzydziestoparolatków, to może być to tylko wyższy poziom zblazowania. W jednej z ostatnich głośniejszych prób definicji pokolenia Piotr Czerski pisze: My, dzieci sieci – my, którzy dorastaliśmy z internetem i w internecie – jesteśmy pokoleniem, które przyjęte kryteria tego terminu spełnia niejako na odwrót. Nie doświadczyliśmy impulsu ze strony rzeczywistości, ale przekształcenia się samej rzeczywistości; nie łączy nas wspólny, ograniczony kontekst kulturowy – ale poczucie wolności jego wyboru i samodefinicji. Nie sposób polemizować z założeniem, że współczesne media, a zwłaszcza internet, dają nam możliwość wyboru, ale nie mam już pewności czy naprawdę jest w czym wybierać. Jeżeli miałabym dokonać samodefinicji w tym kontekście, to od kilku lat stoję w mentalnym rozkroku – gdzieś między Sartre’em a Chatroullete. Jest to stan bardzo nieprzyjemny – stan zawieszenia, apatii, odejścia od głównego wątku, poczucia zepchnięcia na jakiś boczny, prowadzący donikąd tor. I to wszystko w czasie, który jako „pokolenie” powinniśmy wykorzystać zupełnie inaczej. Wolno nam wszystko, nie chcemy już niczego. Owszem, znam takich, którzy podejmują jeszcze jakieś działania – o ile jest to chwalebne, to nie sposób nie zauważyć, że ich zasięg jest zawsze ograniczony. Większość działań, na które decydowali się moi przyjaciele, celowało w grono znajomych i zwykle miało charakter czysto zabawowy, co rozumiem jako działanie hobbystyczne. Powody, dla których nie idzie za tym społeczny prestiż ani pieniądze, są wciąż takie same jak te, które wymienia w swoim artykule Wandachowicz. Oczywiście, że wiedzieliśmy o tym wcześniej, podobnie jak wiemy, że na tegorocznych Juwenaliach na pewno zagra Kult albo Hey, dlatego nawet nie czujemy się oszukani. Jesteśmy bardzo spokojni i tylko trochę zmęczeni. Funkcjonujemy w szeroko rozumianej kulturze ze świadomością znikomego wpływu, jaki możemy na nią wywrzeć, dlatego też coraz ciężej jest się nam z nią identyfikować. (Czasem wzrusza mnie jeszcze na przykład kunszt Romana Wilhelmiego, ale było to już tak dawno, że ostatnio bardziej zajmuje mnie kwestia kroju własnych spodni.) A że trudno definiować swoją tożsamość w oparciu o uczestnictwo w wydarzeniach na facebooku, dlatego też się nie określamy. „Siedzimy, gadamy, nic się nie dzieje…”

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.