Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Nazywać od nowa (Wit Szostak „Fuga”)

Recenzje /

Wit Szostak – pisarz, który z niejednej konwencji już czerpał – przynajmniej na chwilę porzucił skoczne oberki i skomponował Fugę (wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, 2012). Tytuł zdaje się zapowiadać, że będzie poważnie i klasycznie, a ponieważ o „kunsztowności” formy zastosowanej w powieści czytelnik na pewno usłyszy zanim jeszcze sięgnie do książki, to już przed lekturą można nabrać obaw. Jednak wątpliwości ustępują wraz z procesem czytania – Szostak raczej nie dał się ponieść wirtuozerii i uzupełnia krakowską trylogię akordem o tyle dysonansowym i nieoczywistym, co imponującym.

 

Kiedyś byłem kimś ważnym

Jednak, by powiedzieć coś o samej książce, na pewno trzeba porzucić retorykę sukcesu, ponieważ Fuga, dedykowana „Nikomu”, mówi raczej o bezskuteczności literatury i niemocy opowieści. Oczywiście utwór można czytać jako samodzielne dzieło, ale trudno nie dostrzec, że do pewnego stopnia została w nim zachowana logika cyklu. Tym, co między innymi spaja Fugę z wcześniejszymi powieściami Szostaka, jest formuła wymykającej się spod kontroli biografii, która nie jest w stanie ogarnąć doświadczenia bohaterów (a przede wszystkim oddzielić prawdy ich przeżyć od fikcji). W Dumanowskim porażka stworzenia genealogii narodowego mitu miała ujawnić jego uwodzicielskie działanie, zaś w Chochołach rozpadowi rodzinnego kosmosu towarzyszył rozkład świata w ogóle. Tym razem Bartłomiej Chochoł, próbując osiem razy (ostatnia fuga jest niedokończona), usiłuje przypomnieć sobie i wypowiedzieć historię ostatecznego powrotu do domu przy ulicy S. Wspomina dawniejsze i bliższe wydarzenia (czasem śmierć Dziadka, przeżywaną jeszcze w rodzinnym domu, a innym razem smak barszczu ukraińskiego), narzeka, cieszy się i zaklina rzeczywistość. Wyobraża sobie innych ludzi, zwłaszcza tych, których już na pewno nie zobaczy. Zadaje wiele pytań:

Wypełniłem ten dom wspomnieniami. Kiedyś myślałem, że wszystko spiszę. Opowiem po kolei, jak było naprawdę. Ale nie potrafię. Bo jak można opowiedzieć życie, nawet swoje? Jak można opowiedzieć choćby jeden rok, albo nawet dzień?

Nie udaje mu się jednak opowiedzieć ani po kolei, ani jak było naprawdę. Nie wiadomo nawet, czy chodzi o całe życie, czy – jak u Joyce’a – o jeden dzień. Odyseja starego człowieka rozplenia się we fragmentaryczne i podważające się historie, które nie tylko nie przynoszą żadnej pewnej wiedzy, ale wręcz prowokują, by ograniczyć zaufanie do mentalnej sprawności bohatera. Ktoś, kto przedstawia się na początku jako ostatni król Polski, nie stanie się od razu dla czytelnika mężem zaufania. Na końcu zaś wcale nie jest lepiej, bo w trakcie lektury często można się przekonać, że nawet do tak mocnych deklaracji nie należy się zbytnio przywiązywać (w alternatywnej wersji aktualnym królem Polski i tak okazuje się ktoś inny). Tego rodzaju miejsc sprzecznych i nieokreślonych jest wiele, przez co rekonstrukcja faktów wydaje się zadaniem jeszcze bardziej bezsensownym niż w Dumanowskim. Właściwie każdą fugę można czytać jako samodzielny utwór, proponujący własne zasady organizacji świata.

Z pewnością trudności spiętrzane przez fabułę nie polegają na niedoborze faktów, ale raczej ich „niezobowiązywalności”. Nawet gdy rozpoczynają się – na pierwszy rzut oka – „biograficzne” opowieści o dzieciństwie, przyjaźni z Kozłem czy zakupie mieszkania dla rodziny, nie należy być zaskoczonym, że fuga i tak rozpocznie się od nowa. Otworzą się kolejne drzwi, a za nimi ukaże się inny Józafat Dumanowski – który raz „pójdzie w politykę”, a innym razem będzie tajemniczym staruszkiem na wózku albo kolegą-rencistą. Nawet miłość, w Chochołach stanowiąca jeszcze pewny punkt odniesienia i schronienie przed postępującym chaosem, jest uwikłana w tę grę. Zosia, która w poprzedniej książce jako dziewczyna Bartka pomagała mu rozwiązać zagadkę zaginionego brata, okazuje się już tylko zanikającym wspomnieniem (jako żona, która „umarła na pustkę”), towarzyszem starości (jako opiekunka rencisty) albo nieświadomą swojego przeznaczenia Królową Zofią. W każdym z tych wcieleń prędzej czy później pojawia się bariera, na której przekroczenie brakuje już czasu lub siły.

 

Moja władza staje się iluzoryczna

Powieść zdaje się mówić, że gry z pamięcią i wyobraźnią (częste u Szostaka, chętnie korzystającego z elementów fantastycznych) nie mogą trwać w nieskończoność. Bartłomiej, który wraca do mieszkania dziadków, gdzie spędzi resztę życia, głęboko to odczuwa. Nie panuje nad światem, o którym mówi, i raczej nie do pomyślenia byłyby tutaj takie demonstracje narratorskiej władzy jak opisana w Chochołach przemiana Krakowa w Wenecję. Z wciąż zmieniającej się przestrzeni miejskiej pozostały emeryckie klitki i rozsypujące się kamienice – materia, która daje boleśnie odczuć swoją bezwładność, podobnie jak coraz bardziej zawodne ciało (na przykład obsesyjnie przypominana boląca noga – historia wypadku lub choroby pozostaje jednak nieznana). Nie da się ukryć, że Fuga to opowieść o starości (stylistyka ilustracji Macieja Sieńczyka świetnie pasuje do tematu), jednak chodzi tutaj nie tylko o opisy chorób i dolegliwości, krępujących higienicznych rytuałów czy rozrachunków z życiem. Szostak przekonująco ukazuje, jak starzeje się sam narrator, który na nowe tekstualne gry po prostu nie ma już siły, musi urywać je wbrew sobie, a w końcu będzie musiał zrzec się władzy nad mnożącymi się wątkami. Dlatego wspomnienia bohatera tak często natrafiają na różne granice – momenty, w których rozwijanie opowieści i mitologii okazuje się niemożliwe. W Fudze, przy całej jej złożoności, która sama w sobie jest warta zainteresowania, ważniejszy niż rekonstrukcja i rozpoczynanie tematu od nowa okazuje się moment przerwania i zamilknięcia.

 

Jestem człowiekiem sukcesu. Tak mówią. Czy ja wiem?

Warto jeszcze zapytać, co właściwie wyróżnia Bartłomieja Chochoła spośród innych „wypalonych narratorów”, ostatnio chyba coraz częściej pojawiających się w polskiej literaturze (na przykład, choć w nie najlepszym wydaniu, objawia się to w najnowszej powieści Doroty Masłowskiej Kochanie, zabiłam nasze koty). Odpowiedzi jest na pewno wiele, ale chciałbym wskazać przynajmniej jedną: bohater Fugi wciąż potwierdza, że jego historia jest warta opowiadania, choćby trzeba było zaczynać ją od nowa i zadedykować „Nikomu”. Być może ta formuła wytrwale, a może i trochę wariacko rekonstruowanej biografii, w której fikcja i rzeczywistość, pamięć i wyobrażenie są nie do rozdzielenia, jest najskuteczniejszym środkiem, by nie ulec „schocholeniu”.

Fuga z pewnością nie brzmi jak zakończenie. Podejmuje tematy poprzednich powieści, wplata w nie nowe elementy, pogłębia, ale pozostawia wiele otwartych możliwości. Czy warto wysłuchać tej historii starego człowieka, która zdaje się nie mieć końca? Możliwe, że czytelnik, który razem z Bartłomiejem Chochołem zdecyduje się wspinać schodami do mieszkania dziadków, wcale nie odczuje satysfakcji, która mogłaby towarzyszyć rozwiązaniu sekretu rodziny, tajemnicy życia Józafata Dumanowskiego bądź samego bohatera. A może stanie się wręcz przeciwnie (czego nie można wykluczyć także w przypadku Szostaka) – uzna, że wystarczającym rozwiązaniem jest zacząć opowieść jeszcze raz?

___

Wit Szostak

Fuga

Ilustracje: Maciej Sieńczyk

Lampa i Iskra Boża, 2012

Liczba stron: 230

Michał Koza

(ur. 1987) – literaturoznawca, krytyk i poeta. Adiunkt w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki UJ.