Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Narodzie, zapomnij o wieszczach! (M. Syrwid „Koktajl z maku”)

Bez kategorii /

Sit here. Now look in the mirror –
Something’s wrong, your face is distorted.
Feel the flow: there’s blood in your body.
And you can see clearly every heartbeat you make.
Close your eyes, touch your mouth in the mirror –
That’s the wound that is made where the past meets the future.
I’m so glad I’m better than you,
I’m so glad I’m better than you are.

(Swans, Better than you)

Niedawno gościłem na najgorszej pod słońcem imprezie literackiej, która odbyła się – oczywiście, gdzie? – w Krakowie. Właściwie, gdyby nie to, że jakimś cudem występował tam Leszek Onak, nie byłaby to impreza literacka, lecz jakiś bal przebierańców, podczas którego kilku uczestników aspirujących do pisarskiej sławy próbuje odtworzyć przedwojenne życie kulturalne (albo jakieś nieudolne wyobrażenie o nim). Wszystko pod hasłem Literackie Ruminacje (cokolwiek to jest), wszystko to niestety wypełnia polską kulturę pióra i rynek wydawniczy, o czym mówi się dość niewiele.

Nie każdy potrafi pogodzić się z faktem, że wiersze nie mają rymów, powieści głównych bohaterów, a dramaty autorów. Najgorsze jest jednak to, w jaki sposób co poniektórzy próbują te gorzkie prawdy przezwyciężyć. Bo wiadomo, słońce świeci wszystkim, lecz gdzieniegdzie za mocno. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi walka o piękno, naród, Boga i ojczyznę. To smutne.

Smutne tym bardziej, że zjawisko obejmuje dobrodusznych nauczycieli, pracowników prowincjonalnych urzędów czy innych poczciwców, których kariera zawodowa jako tako się spełniła, lecz wrażliwość nie znalazła niestety odpowiedniego ujścia. Ów stan mogłyby oddawać jakieś wczesnobarokowe wersety, ale ich cytowanie jest niebezpieczne, ponieważ okazuje się, że świat sprzed roku 1918 króluje w optyce piszącego narodu. Tak, pisanie potrafi być dziecinną zabawą w wieszcza lub wieszczkę, krzepiących serce i nauczających o pięknie. W demokracji się na to pozwala, bo czemu by nie?

Z drugiej strony, powie ktoś, możemy potrzebować kultury naiwnej, która na pytanie kto ty jesteś? odpowiada tak jak trzeba. Pozwala ona bowiem wychowywać dzieci na porządnych, optymistycznie nastawionych do życia obywateli, o silnym kręgosłupie moralnym i odpowiednim guście estetycznym, na który składają się Sienkiewicz, Matejko, Mickiewicz i reszta. Nawet jeśli temu harcerskiemu myśleniu miałbym przyznać rację, nie rozumiem, dlaczego muszą istnieć kolejne kopie powyższych artystów, skoro sami oni stworzyli wystarczająco dużo, a często nawet za dużo. Jak budować pomniki twardsze niż ze spiżu, jeśli co i rusz pojawiają się tanie podróbki? „Tanie” dosłownie, gdyż wiele takich książek można kupić w cenie nie wyższej niż 5 zł.

Marta Syrwid, która opublikowała jakiś czas temu świetną powieść Bogactwo, przez kilka ostatnich lat na łamach „Lampy” prowadziła rubrykę Koktajl z maku, gdzie „bogactwo” polskiej prozy dekonstruowała z chirurgiczną precyzją, podobnie jak zrobiła to z psychiką polskiego społeczeństwa w wymienionej wyżej powieści. Rzec nawet można, że krytyka uprawiana przez Syrwid jest analogiczna wobec jej twórczości artystycznej. Żadnego układu scalonego, sam sok, zresztą widzą państwo. Wyrwano wszystkie kółeczka i tarcze obrotowe, ząbek w ząbek. Pozostał jedynie muł, śmieci i trupki pasożytów – pisze autorka o bogactwie w Bogactwie i tym samym wyraża sedno postawionego przez siebie problemu. Już Stanisław Brzozowski stawiał na baczność masy, dla których wyznacznikiem normalności jest błogi i prosty kształt świata z powieści Sienkiewicza i Rodziewiczówny. Choć pokolenie „Lampy” nie stoi w obliczu problemów wymagających tak agresywnej retoryki, jak w wypadku Brzozowskiego, to jednak dostrzec można swoiste analogie w położeniu młodych pisarzy wobec ich otoczenia i ludzi, o których piszą, a którzy nigdy nie będą ich publicznością. I w polskości według Brzozowskiego, i w naszej, dzisiejszej, jak na dłoni widać fatalny błąd. Omamione sielskim paradygmatem społeczeństwo tkwi w przepaści swoich przesądów, broni ich jak niepodległości, a nawet, kiedy udaje się zrobić jeden krok w przód, natychmiast następuje kilka kroków w tył, o czym świadczą choćby książki recenzowane w Koktajlu z maku. Współczesność wielu wypełnia przerażeniem wynikającym z nieuporządkowania, wieloaspektowości, relatywizmu i, przede wszystkim, bezlitosnego położenia jednostki na tle polityki i wolnego rynku. Przeraża również współczesna literatura, często niejasna lub zbyt jasna, nihilistyczna, wyzuta z humanizmu, szukająca pola do inspiracji w mediach, nowoczesnych technologiach bądź ciemnych rejonach ludzkiej natury. Najprościej jest więc wrócić do dawnego ładu. Do starych wzorców. Do naiwnych, uproszczonych perspektyw widzenia świata.

Nie chcę występować tu w roli afirmatora postępu czy nawet pogrobowca brzozowczyków. Po prostu, będąc wychowanym wśród polskich rodzin, widziałem nieraz ich specyficzną purytańskość, idącą w parze z absolutnie roszczeniową postawą wobec rządu, gospodarki i w ogóle całego świata. Wielbieni przez Polaków artyści wytwarzają mętną chmurę, pozwalającą zatopić się w porządku rymowanych wierszy, tandetnych wspomnień miłosnych, wulgarnego erotyzmu czy ckliwie symbolicznej fantastyki.

Przejdę więc do sedna. Czy mówią coś komuś tytuły takie jak: Pustynie zdychających łabędziEmocjany wybraneKochanek czerwonej gwiazdy czy Księgi Roztoczańskich Krasnali? Jeśli nie, to bardzo dobrze. Czarny świat literackiego bezguścia może być dla wielu bolesny albo nawet niebezpieczny, tym bardziej więc należy docenić kunszt i odwagę krytyczki Marty Syrwid. Mierzy się ona ze smokiem przewrażliwionym, który ciosy intelektualistów bierze za mierne opinie ćpunów i pijaków, wrogów narodu, prawdy, Boga, dobra i piękna. Syrwid z chirurgiczną precyzją oraz rockandrollowym polotem demaskuje tandetę, nie stosując jednocześnie ciosów poniżej pasa, nie chwytając się publicystycznej bezczelności ani złowrogiego, ideologicznego tonu. Z pobłażliwością podchodzi do tych literatów hobbystów, którzy swoje utwory czytają w pokojach nauczycielskich, na rodzinnych imprezach czy zebraniach urzędu gminy. Swoją rolę, jak widać, traktuje z dystansem, bo też podobne lektury uczą sporego dystansu do słowa pisanego.

Drugo- i trzeciorzędna literatura być może jest najczytelniejszym obrazem społeczeństwa małego narodu, który został wrzucony w nowoczesność jak dziecko do rzeki. Nawet jeśli nauczyło się ono pływać, jego ruchy w wodzie wciąż są toporne, mało finezyjne, niepewne. Jedna część ciała dąży ku powierzchni, druga zaś panikuje, wciąż nie mogąc sobie wyobrazić możliwości opanowania rwącego, bezdusznego nurtu. Marta Syrwid nie jest typem wścibskiej ironistki, celebrytki wchodzącej pomiędzy szary lud z poczuciem wyższości. Ma w sobie coś z młodej nauczycielki, sprawdzającej zadania klasowe i dającej szansę nawet najbardziej niezdarnym uczniom. Odkrywa także przed wyrafinowanymi odbiorcami kultury zjawiska marginalne, a jednak najbardziej wyrażające to, co tkwi w polskim myśleniu potocznym.

Jeśli więc ktoś będzie miał nieszczęście gościć na podobnie żenującej imprezie literackiej, co ja, jeśli będzie chciał mówić każdemu z jej uczestników, jak bardzo nieudolna jest jego artystyczna prezentacja, niech odpuści. Wszystko to przecież można przerobić na koktajl z maku – i już jest jakiś pożytek.

Marta Syrwid

Koktajl z maku

Lampa i Iskra Boża

2014

166 stron

Zobacz także: Patowe sytuacje, czyli historia z mięsa uklepana (M. Syrwid „Bogactwo”)

Konrad Janczura

(ur.1988) – kiedyś dobrze zapowiadający się pisarz i krytyk, teraz... pracownik bankowego IT. Autor powieści „Przemytnicy” (Ha!art, 2017). Trzeźwy jak świnia miłośnik gier video