Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Naprawdę punkowa historia („Please kill me”)

Recenzje /

No wreszcie. Drukiem ukazał się wyczerpujący zestaw dowodów na to, że współczesny performance i muzyka rockowa są badziewiem. Serio. Możecie się ekscytować line-upami festiwali i występami w „podziemnych” galeriach, ale to nędzny odprysk tego, co pół wieku temu wyprawiali rodzice punk rocka. Na dodatek niektórzy z nich dożyli naszych czasów. Please kill me. Punkowa historia punka Gillian McCain i Legsa McNeila to doskonałe remedium na krótką pamięć dziennikarzy i słuchaczy. Oraz zbiór barwnych, często mrożących krew w żyłach anegdot.

Trudno pisać o punk rocku. To zróżnicowane zjawisko, którego nie sposób zamknąć w jednorodnej definicji, ramach czasowych ani ideologicznych aksjomatach. A jeśli już, to można by napisać tak: punk – strategia z pogranicza estetyki i praktyki społecznej, polegająca na zaskoczeniu i obrazoburstwie. Obecna przede wszystkim w muzyce, lecz także w niemal wszystkich dziedzinach sztuki. Funkcjonuje w świadomości społecznej od połowy lat sześćdziesiątych po czasy współczesne.

Autor i autorka Please kill me postanowili nie silić się na sążnistą monografię pierwszych lat punk rocka. Oddali głos bohaterom wydarzeń, dzieląc opowieść na inspirowane piosenkami rozdziały, od kresu epoki hippisowskiej po lata poprzedzające wybuch globalnej popularności, gdy gitarowy jazgot dotarł w najdalsze zakątki świata i zaczął zamieniać się w przewidywalną (choć nadal pociągającą) estetykę. Nota bene, McNeil, współtwórca słynnego fanzinu „Punk” (stąd wziąć się miała nazwa całego nurtu), jest świadkiem i uczestnikiem wielu opisywanych wydarzeń.

https://www.youtube.com/watch?v=EDNzQ3CXspU

W Please kill me wypowiadają się giganci rock and rolla: Iggy Pop i jego koledzy z The Stooges, Patti Smith, Nico, muzycy Velvet Underground, Blondie, Talking Heads, Ramones. To tylko najsłynniejsi bohaterowie książki. Oprócz nich pojawia się cała plejada nie mniej ważnych i oryginalnych twórców z grup, którym nie udało się zyskać totalnej, mainstreamowej popularności: New York Dolls, MC5, Suicide, Television, Dead Boys. To też kanon światowego rocka, z tym że w Polsce znany tylko wąskiemu gronu zaangażowanych słuchaczy. W czasach, gdy algorytmy serwisów streamingowych ułatwiają poszukiwanie muzycznych podniet, a dostęp do informacji i nagrań jest łatwiejszy niż kilkanaście lat temu, łatwo przeoczyć doniosłość tej książki.

Warto jednak zauważyć, że o wymienionych zespołach pisze się w polskiej prasie zdecydowanie zbyt rzadko. Polskie wydanie Please kill me to kolejny, po edycji znakomitych monografii: Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz Simona Reynoldsa (o post punku) i Oczami radzieckiej zabawki Konstantego Usenki (underground w Związku Radzieckim i Rosji), krok ku zwiększeniu świadomości rodzimych słuchaczy. Przez kilkadziesiąt lat karmiono nas fałszywą wizją rocka, w której zamiast energii istotna była kuglarska umiejętność przebierania palcami po gryfie gitary. Prezenterzy i dziennikarze muzyczni, zamiast propagować to, co w muzyce oryginalne, konceptualnie odważne, intensywnie zajmowali się przekonywaniem kolejnych pokoleń Polaków, że szczytem artyzmu są coraz bardziej groteskowe produkcje rockowych rzemieślników.

Zły gust garstki wpływowych osób utrudnił kilku pokoleniom dostęp do nagrań najistotniejszych, najbardziej wpływowych wykonawców. Jako dowód mogę przywołać każde anglosaskie zestawienie najważniejszych płyt w historii, choćby wydane także u nas kompendium 1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej. Zapewniam, że znajdą się w nim nagrania będące antytezą tego, co u nas uchodzi za „kanon rocka”. Polska edycja książki McCain i McNeila to zwieńczenie procesu odkłamywania rockowej historii. Teraz będzie już tylko lepiej.

Ale na tym nie kończą się pożytki z lektury Please kill me. To rzecz dla fanów punk rocka, ale usatysfakcjonuje też czytelników, których interesuje najnowsza historia Stanów Zjednoczonych, feminizm, kontrkultura lub dzieje radykalnej lewicy. Zwłaszcza ten ostatni aspekt wybrzmiewa ciekawie na tle okolicznościowych tekstów drukowanych przy okazji rocznicy rewolucyjnych wydarzeń roku 1968. Wspomnienia Wayne’a Kramera, gitarzysty grupy MC5, o spotkaniach z towarzyszami z radykalnie lewicowej afroamerykańskiej Partii Czarnych Panter, mają zupełnie inny ciężar gatunkowy:

Wszyscy mieliśmy M1, pistolety i obrzyny, chadzaliśmy więc do lasu za naszym domem i rozpętywaliśmy strzelaninę, jakiej świat nie widział. Bla, bla, bla, bla, bla, pow, pow, pow, pow, pow, pow, pow, bam, bam, bam, bam. Potem piliśmy miksturę, którą Czarne Pantery nazywały „Gorzki Skurwysyn”: pół butelki soku z limonki Rose wlanej do butelki portwajnu Gallo. Siadaliśmy, paliliśmy jointy, piliśmy „Skurwysyna” i strzelaliśmy. Sądzę, że myśleliśmy: „Wszyscy skończymy, strzelając do ludzi – powystrzelamy te świnie”. Krzyczeliśmy, jakbyśmy ćwiczyli dzień, w którym zostaniemy zatrzymani: „NIGDY NIE WYJDZIEMY, GLINO. CO MÓWISZ? KKR! KKR! KKR! WEŹ TO, ŚWINIO! POWPOWPOW! WŁADZA DLA LUDU! KKRKKRKKR! A MASZ, CIEMIĘŻCO!”.

Wspólne biesiadowanie przy huku wystrzałów i „Gorzkim Skurwysynu” może wydawać się szczególnie atrakcyjne w czasach, gdy znaczna część lewicy zafiksowała się na akademickich dyskusjach, a prawica straszy „lewackim terrorem”. Te fragmenty Punkowej historii punka pogodzą czytelników z jednej i drugiej strony barykady. Jedni odkryją, że ich światopogląd kiedyś był, przynajmniej potencjalnie, groźny, inni zyskają potwierdzenie własnych fobii.

Ale wczesny punk był polityczny tylko w pewnych aspektach. Antysystemowość była intuicyjną, niekiedy naiwną, deklaracją. Choć wokół MC5 pojawiła się ekipa „białych panter”, a zespół uważano za muzyczne skrzydło radykalnej lewicy, to z tej i wielu innych, równie smacznych anegdot, można wyczytać, że chodziło im głównie o rock and rolla. To samo wynika z opowieści muzyków Dead Boys czy Stooges. Przewaga anarchicznego gestu nad ideologicznym zapałem, prowokacji nad programem zapewniły punk rockowi intensywną i tylko z pozoru krótką żywotność. Bo jeśli mierzyć ją witalnością muzyki, a nie jej wykonawców, okaże się, że żaden nurt nie doczekał się równie zróżnicowanej oraz innowacyjnej kontynuacji.

Please kill me skomponowano wedle modnej za oceanem konwencji „historii mówionej”. To wypowiedzi kilkudziesięciorga uczestników wydarzeń. Z anegdot i spostrzeżeń zrobiono coś na kształt tekstowego kolażu. Ktoś rzuca anegdotę, ktoś inny ubarwia ją, pozostali wygłaszają dobitne opinie i tak dalej. Wypowiedzi wzajemnie się uzupełniają i zazębiają. Na pierwszy rzut oka wygląda to nieco chaotycznie, ale po chwili ma się wrażenie obcowania z żywym językiem, niemal uczestnictwa w zaduszkach po ofiarach rock and rolla. Takiemu odbiorowi sprzyja też tłumaczenie Andrzeja Wojtasika, który wprawdzie dokonał lekkiej stylizacji na uliczny slang, ale zachował umiar i właściwe proporcje.

Lektura Please kill me to wielka i nieco perwersyjna przyjemność. Czytając, co rusz dotykamy cudzych nieszczęść, potknięć, degrengolady. Autorzy i ich rozmówcy ani myślą wpadać w dydaktyczne tony. Punk to nie łaskotki, a jego historia nie nadaje się na akademie ku czci. I chyba właśnie to sprawia, że od półwiecza co parę lat wraca, by w hałaśliwy sposób przypomnieć, na czym polega prawdziwy rock and roll.

 

Gillian McCain, Legs McNeil

Please kill me. Punkowa historia punka

przeł. Andrzej Wojtasik

Wydawnictwo Czarne, 2018

Liczba stron: 624

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.