Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Na czworo Brechta wróżyli

Recenzje /

Jacek St. Buras, Jakub Ekier, Andrzej Kopacki i Piotr Sommer – to zawodowi „wróżbiarze”, którzy parają się (czarną?) magią spod znaku Bertolta Brechta. Ich zbiorowy dorobek translatorski mieści najnowsze wydanie wierszy, utworów śpiewanych oraz szkiców poety i dramatopisarza. Ten cały Brecht, podzielony i opowiedziany na cztery głosy, nie jest może najlepszą pozycją na jesienne wieczory przy herbacie… Chyba że w grę wchodzi napój zakrapiany odrobiną rumu.

Ten cały Brecht – warto to powtórzyć i zastanowić się, jakie sam tytuł budzi w czytelniku (we mnie) uczucie. Wydaje się, że będzie familiarnie, znajomo, że w końcu ktoś tego całego Brechta oswoił i że będzie zachęcać do tego innych. Poza tym na okładce widzimy artystę w młodym wieku, z dyskretnym uśmiechem na twarzy i ćmiącym cygarem w ręku, który z pewną nonszalancją poprawia sobie okulary, jakby to on (całkiem miło, zachęcająco) przyglądał się czytelnikowi. Ot i cały ten Brecht, jak mówi w pierwszym szkicu Zanim Andrzej Kopacki. Tu warto powołać się na stare powiedzenie i nie oceniać książki po okładce. Kopacki zaraz dodaje, że przekładów i komentarzy mamy aż nadto, podobnie jak „wersji” samego twórcy (poetycka, teatralna, weimarska, emigracyjna i od wczesnej do późnej). Ideą publikacji było przedstawienie tego całego Brechta z czterech odmiennych punktów widzenia (książka ma być gospodarstwem, w którym „uprawia się” Brechta na cztery sposoby przekładowe, a może wręcz – w którym dojrzewają cztery różne uprawy). Zatem bynajmniej nie o poufałość chodziło, a ambicje tłumaczy zdecydowanie przekraczały stworzenie przyjemnej atmosfery w trakcie lektury. Co więcej, czytelnik dostaje szereg możliwości (a może listę wymagań) – można czytać tego Brechta [] jak jedną wielowątkową partyturę poetycką rozpisaną na cztery głosy i osiem rąk. No cóż, nie będzie łatwo.

Jak zapewnia wydawca, to pierwszy od ponad dwudziestu lat zbiór wierszy Brechta po polsku – to wysoko podniesiona poprzeczka. Czterech tłumaczy utworów niemieckiego pisarza (Buras, Ekier, Kopacki, Sommer) w tym samym czasie pracowało dla „Literatury na Świecie” (nr 5-6/2006) – i książka zawiera przekłady przygotowane na tamtą okazję, zbiór został jednak dopracowany i poszerzony o nowe utwory. Każda z czterech części jest poprzedzona szkicem na temat dotychczasowej znajomości danego tłumacza z Brechtowską literaturą (i tu wraca motyw familiarny, Brechta-znajomego od lat). Wspomnienie Jacka St. Burasa dotyczące pierwszego spotkania z twórcą Opery za trzy grosze (w stanie wojennym dostał propozycję opracowania scenariusza spektaklu muzycznego opartego na fragmentach jego utworów) zapisane jest w tonie nostalgicznym i bardzo osobistym, ale świadczy też o recepcji twórczości Brechta w Polsce: Przyjąłem tę propozycję z nadzieją, choć nie bez obaw, czy podołam zadaniu, a jednocześnie w poczuciu, że słowa Brechta stwarzają – w warunkach stanu wojennego – wyjątkową możliwość wyrażenia, wykrzyczenia ze sceny warszawskiego Teatru Współczesnego, czyli publicznie, protestu przeciwko temu, co się wtedy działo z nami i wokół nas. [] Prawdopodobnie nigdy wcześniej ani później Bertolt Brecht nie był tak ważnym autorem dla dużej części Polaków (bo przecież nie dla wszystkich,) jak w tamtych pamiętnych latach osiemdziesiątych. I takiego Brechta czytamy w przekładach Burasa: tego całego buntownika i anarchistę, czasami lirycznego, czasami ironicznego, prawie zawsze umoralniającego – urodzonego naprawiacza rzeczywistości. Utwory śpiewane w tej części pochodzą w większości z Mahagonny (sztuki napisanej z fragmentów brechtowskich utworów, o której autor pisał we wspomnieniu), w tym najbardziej znany song z Opery za trzy grosze, czyli Jenny Piratka. Nie da się ich czytać bez akustycznych „wizualizacji”. Muzyka Kurta Weila, przy mikrofonie Lotte Lenya i jej legendarne Hopla!, wykrzykiwane przy każdej ściętej głowie. Takiego Brechta najbardziej docenił Buras i poświęcił mu najwięcej uwagi. Nie mógł lepiej wybrać – twórczość z tego okresu znaczyła wiele nie tylko w okresie istnienia kulturalnej opozycji, songi Brechta śpiewają przecież także współcześni artyści (może to znak, że niewiele się zmieniło?).

Jakub Ekier w eseju o wymownym tytule Ani czyjś, ani swój, ani jeden zastanawia się nad (niejedną) naturą brechtowskich wierszy/songów, a także naturą samego autora i własną: Dwadzieścia jeden wierszy, wybranych spośród co najmniej dwóch tysięcy trzystu… Czy akurat w nich odzywa się jakiś „mój Brecht”? Być może, ale to za każdym razem inny ton głosu, inne ja. Czyżby osoba wieloraka? A może Bertolt Brecht to fikcyjna postać, stworzona na potrzeby poetyckiej nierzeczywistości, Brecht jako podmiot liryczny wierszy (inny w każdym z nich), a nie jego autor? Ekier, udowadniając swoje rozległe kompetencje porównawcze (jego szkic, w przeciwieństwie do eseju Burasa, jest bardziej filozoficzny, literaturoznawczy, teoretyczny), oddaje też hołd kolegom-tłumaczom, często powołując się na ich przekłady i opinie. W końcu dochodzi do derridiańskiej konkluzji: I obojętne, jaki był ten najrzeczywistszy, nieżyjący Brecht – ten jeden. Czy w wierszach zgadzał się na siebie, a one czy się zgadzały z prawdą o nim. To nieważne, bo poetyckość skazała je na autonomię. Skazała też autora na to, że zostanie po nim wielorakie liryczne ja, złożone z „miejsc niedookreślenia” i z tego, co teoria przekładu określa jako „elementy kulturowe”. [] Postać ta, nietożsama z autorem, nosi jego podpis: „Ja, Bertolt Brecht…”. Niejeden Bertolt Brecht przedstawiony jest w wierszach w przekładzie Ekiera: od lat trzydziestych do sześćdziesiątych emocjonalny i nostalgiczny; elegijny; Brecht-tradycjonalista (wybiera tradycyjne gatunki liryczne); Brecht-emigrant; Brecht-dokumentalista rzeczywistości:

 

Ileś razy dziennie

Z głośnika słucham wojennych wiadomości

Chcąc się upewnić, że jeszcze jestem na świecie.

Fragment wiersza Głośnik (ok. 1940) z Wierszy svedenborskich (1939)

 

W przypadku zbioru tłumaczeń, przekład staje się bardziej interesujący od samego oryginału, a pole do popisu dostają fachowcy od zestawiania ze sobą translatologicznych niuansów. Dwa głosy, o których nie było tu jeszcze mowy, należą do Andrzeja Kopackiego i Piotra Sommera. Ten pierwszy jest pomysłodawcą całego projektu, to on postanowił podzielić Brechta na czworo. I dobrze, bo jeżeli wcześniej była mowa o Brechcie teatralnym w przekładach Burasa, lirycznym oraz Brechcie w stosunku do… (lista nazwisk z eseju Ekiera), tak teraz mamy do czynienia z kolejnymi, zupełnie różnymi tłumaczeniami. Kopacki przyznaje się, że Brecht wlazł mu pod oko w latach siedemdziesiątych – i od razu zabolało. Śliwa pod okiem tłumacza jest wynikiem jego starcia z fenomenem wielkiego poety zainfekowanego zbrodniczą ideologią:

 

W chmurnym wieku szczeniackim nie bardzo rozumiałem, jakim cudem starsze, obyte literacko pokolenie kupuje propagandzistę, który nie szczędzi hymnów pochwalnych komunizmowi, partii, Leninowi, Związkowi Sowieckiemu.

 

W swoim eseju Kopacki dodatkowo dzieli i nie godzi się na jednoznaczności w ocenie brechtowskiej twórczości. Polemizuje z Hannnah Ardent, powołuje się na Waltera Benjamina, który z kolei dyskutował z Brechtem (ten pisze o nim w Liście strat: wiedzący wiele, poszukujący nowego, znużony pościgiem). Dochodzi do Brechta innego, wspaniałego, słusznie mianowanego przez historię literatury drugim (obok Benna) ojcem-założycielem nowszej poezji niemieckiej. Udowadnia, że poeta chwilowo zaczadzony ideologią potrafił też przemawiać głosem innym, niepartyjnym, autonomicznym. Tłumaczy utwory z Postylli domowej z 1927 roku i Wierszy svedenborskich z 1939.

Sommer czyta Brechta w międzyjęzykowym związku: po polsku i po angielsku, angielszczyzna z kolei zbliża go do niemieckiego oryginału. I takie są rozważania Sommera – skupione na warstwie tekstualnej, na zdaniu – podstawowej jednostce poetyckiego komunikatu: […] zdanie u Brechta wydaje się proste. I proste niby jest, choć jak na tę domniemywaną prostotę, gestykulacja zdania (język wiersza ma wedle Brechta być „gestualny”) zbyt mocno zbija nas z pantałyku: czytając, ma się wrażenie, że Brecht robi nas w trąbę. Zabiegi, którym zdanie podlega, też wydają się znajome i znajome niby są, a jednocześnie ich szczególna zbitka wytwarza to charakterystyczne dla liryki Brechta zmylenie i zamulenie, idący pod włos deklaracjom kamuflaż intencji. Mówi to tłumacz, który zna Brechta z kilku perspektyw językowych – nie ma co do tego wątpliwości. Zdanie o zdaniu (sic!) zbudowane jest tak, że łatwo można ulec argumentacji Sommera i zastosować się do tej metody czytania poezji. Zdanie po zdaniu, spowolnione i stopniowe kamuflowanie intencji (np. pedagogicznej) połączone z przyjemnością estetyczną. Warto w tym miejscu zacytować samego poetę:

 

I tak budowałem zdania, aby widoczne były

Ich rezultaty, to znaczy w taki sposób, ażeby

Samo ich mówienie mogło

Mówiącego ucieszyć albo zasmucić. A my, pozostali, też

Moglibyśmy się z ich powodu smucić albo cieszyć, słysząc jak mówi.

Fragment wiersza [I tak budowałem zdania] z 1935 roku

 

Jacek St. Buras, Jakub Ekier, Andrzej Kopacki i Piotr Sommer – na czworo Brechta wywróżyli. Każdy na swój (wizjonerski) sposób, z inną intencją i pytaniem o przyszłość tej poezji. Ta poczwórna wróżba okazała się pomyślna dla samego poety. Nie będzie postrzegany jednoznacznie, nie będzie też przyjemną lekturą do herbaty, zawsze będzie dzielił i prowokował: tłumaczy do nowych przekładów, czytelników do odkrywania kolejnych twarzy poety – tego całego Brechta.

 

 

Ten cały Brecht

Wybór wierszy, przekłady i komentarze: Jacek St. Buras, Jakub Ekier, Andrzej Kopacki, Piotr Sommer

Biuro Literackie, 2012

Liczba stron: 192