Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Miłość do Brutala – przelotny romans czy wielka stabilizacja? Kilka uwag o modzie na modernizm

Artykuły /

Rok 2007, „Documenta 12” w Kassel – to tutaj po raz pierwszy głośno wybrzmiało pytanie o to, czym dla współczesności jest nowoczesność ubiegłego stulecia (Is modernity our antiquity?). Przyrównanie modernizmu do antyku wywołało efekt domina, którego kostki przewracają się już od kilku lat. A ponieważ bez architektonicznej rewolucji rozpoczętej blisko sto lat temu dzisiejsza nowoczesność nie doszłaby w ogóle do skutku, znaczna część dyskusji skupiła się właśnie na sztuce budowania, stając się kołem zamachowym mody na architekturę modernistyczną. Kulminacja tego trendu przypadła na ostatnie dwa lata.

Wystawa „Le Corbusier: An Atlas of Modern Landscape”, MoMA New York, fot. Jonathan Muzikar (www.blouinartinfo.com)

W 2013 roku nowojorska MoMA pokazała pierwszą wielką wystawę monograficzną Le Corbusiera („Le Corbusier: An Atlas of Modern Landscape”), architekta nazywanego powszechnie (choć nierzadko z przekąsem) papieżem modernizmu, a w Centre Pompidou zorganizowano wystawę „Modernités plurielles 1905–1970”, przytłaczającą wielowątkowością narracji zbudowanych wokół tytułowej liczby mnogiej modernizmu. Zeszłoroczne Biennale Architektury w Wenecji (o temacie Absorbing Modernity 1914–2014) to już próba podsumowania debaty i rozliczenia się z architektonicznym dorobkiem XX wieku.

„Figury niemożliwe” – wystawa w Pawilonie Polskim na 14. Biennale Architektury w Wenecji, fot. Wojciech Wilczyk (www.culture.pl)
„Figury niemożliwe” – wystawa w Pawilonie Polskim na 14. Biennale Architektury w Wenecji, fot. Wojciech Wilczyk (www.culture.pl)

W Polsce ta kuratorsko-akademicka moda na modernę podchwycona została właściwie od razu, czego dowodem są takie projekty z 2010 roku, jak „Tarnów. 1000 lat nowoczesności” czy wystawa „Modernizacje 1918–1939. Czas przyszły dokonany”, którą pokazano w łódzkim MS2. Kolejne lata przyniosły dziesiątki tego typu wydarzeń i przełomowych publikacji naukowych. Co więcej, wreszcie zaczęto wydawać polskie przekłady kanonicznych teksów o architekturze autorstwa m.in. Le Corbusiera, Waltera Gropiusa, Adolfa Loosa czy późniejszych architektów: Petera Zumthora, Juhaniego Paallasmy, Rema Koolhaasa, Roberta Venturiego i Denise Scott-Brown.

Tego typu przelotne fascynacje są jednak wśród „specjalistów” zjawiskiem zupełnie zwykłym, interesujący jest natomiast sposób, w jaki moda na modernizm zawładnęła umysłami „nie-specjalistów”, prowadząc do wybuchu swoistego „archi-szału” (przedrostek „arch(i)-” dawno zyskał już dodatkowe znaczenie).

Wszelkiej maści instytucje kultury odegrały oczywiście wielką rolę w popularyzowaniu myślenia o architekturze, jednak stwierdzenie, że to naukowcy i muzealnicy weszli ze swoimi czystymi butami do masowej świadomości, byłoby dużym nadużyciem. Mamy tutaj bowiem do czynienia z dokładnie taką koincydencją, jaka ma miejsce w miłosnym horoskopie, gdy kilka planet wchodzi względem siebie w układ idealny, powodując eksplozję szczęścia.

Wydaje się, że przełom przyszedł w momencie, w którym propagowaniem tematu zajęły się środowiska niebudzące nudnych skojarzeń. Im dalej od muzeum (świątyni sztuki – sic!) odbywa się dane wydarzenie, tym lepiej. Podobnie z książkami – dobrze by przypisy nie rzucały się w oczy.

Fenomenem okazały się kolejne publikacje Filipa Springera (co ważne – reportera i fotografa, a nie architekta czy historyka sztuki), który najpierw zwrócił uwagę na źle urodzoną architekturę PRL-u, później właściwie wyciągnął z niebytu postać Oskara Hansena (a ten szybko stał się naszym towarem eksportowym), by w Wannie z kolumnadą obnażyć wstydliwe problemy polskiej przestrzeni. Centrum Architektury, Instytut Architektury, Fundacja Architektury – tego typu organizacje, mniej lub bardziej powiązane z ruchami miejskimi, mnożą się każdego roku. To dzięki nim miejsca spotkań i wykładów pękają w szwach, a spacery architektoniczne przyciągają tłumy. Tak np. na wykładzie Charlesa Jencksa (którego śmiało można nazwać kardynałem architektonicznego postmodernizmu), zorganizowanym w ramach Le CorbusYear (Centrum Architektury), doszło ponoć do spektakularnej walki o krzesła.

03
„Bękarty architektury” – wykład inaugurujący Krakowski Szlak Modernizmu, Forum Przestrzenie Kraków, fot. Kacper Kępiński

To samo zjawisko, chyba na jeszcze większą skalę, obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach w Krakowie. Swój udział w wykładzie inaugurującym Krakowski Szlak Modernizmu (Instytut Architektury) zapowiedziało na Facebooku prawie 2 000 osób (do Forum przyszło ich „zaledwie” kilkaset, ale już sama chęć identyfikacji jest bardzo znacząca i kto wie, czy nawet nie ważniejsza od fizycznej obecności). Frekwencja na architektonicznym spacerze po Nowej Hucie także była zaskoczeniem – mniejszym dla organizatorów, większym dla mieszkańców dzielnicy, którzy z szokiem wymalowanym na twarzach obserwowali przeszło stupięćdziesięcioosobowy tłum entuzjastów modernizmu, przechadzających się pod ich oknami.

Spacer architektoniczny – Nowa Huta, fot. Kacper Kępiński
Spacer architektoniczny – Nowa Huta, fot. Kacper Kępiński

Równolegle zainteresowanie tematem zaczęło wykraczać poza wszelkie instytucjonalne ramy. Na Facebooku mnożą się fanpejdże gromadzące tysiące lajków, zakładane czasem przez specjalistów, a czasem przez hobbistów. Niemal każde większe miasto w kraju doczekało się swojej strony. Mamy zatem profile poświęcone modernizmowi w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu, Katowicach, Lublinie, Łodzi, Gdyni, Toruniu, Rzeszowie, Słupsku i pewnie jeszcze kilka innych. Niekwestionowanym liderem jest jednak fanpage Tu było, tu stało poświęcony znikającej z Warszawy architekturze PRL-u, „lubiany” przez blisko 80 000 osób. Poza samą architekturą lajkujemy – chcąc ratować, pochwalić się dobrym gustem lub po prostu chcąc być modnym – wszystko, co wiąże się z tematem: posadzki, neony czy mozaiki. Co ciekawe, patronem i sponsorem akcji ratowania mozaik architektonicznych (Fundacja Architektury) jest Ceramika Paradyż – jeden z największych polskich producentów płytek. Oczywiście nie można posądzać Paradyża o czysty koniunkturalizm i brak wyższych pobudek, ale, jak świat światem, tego typu działania po prostu muszą się opłacać.

Modernizm na dobre wszedł także do ikonosfery gadżetów. Nie tak dawno światowe portale architektoniczne obiegły wycinanki zaprojektowane w studiu Zupagrafika (teraz każdy może sobie wyciąć i skleić mały model jednej z kilku perełek polskiej architektury powojennej, a jeśli mu się znudzi – zabrać się za składanie przykładów londyńskiego brutalizmu). Nie brak również toreb, kubków, zeszytów, a gdyby dobrze poszukać, pewnie znalazłyby się również praski do czosnku i ładowarki do iPhone’a z jakimś architektonicznym emblematem.

Wycinanki z pracowni Zupagrafika (www.zupagrafika.com)
Wycinanki z pracowni Zupagrafika (www.zupagrafika.com)

Od stylowych przedmiotów krótka droga do stylowych pamiątek, a tu dotykamy już kolejnego fenomenu, który przyniosły ostatnie lata: architektura XX wieku stała się w Polsce atrakcją turystyczną. Najwyraźniej widać to w Gdyni. Tamtejszy Szlak Modernizmu, prowadzony przez Agencję Rozwoju Gdyni, jest podstawą budowania turystycznego kapitału i tożsamości miasta. Podobnie sprawa wygląda w Katowicach. Również Kraków – kojarzony w kraju chyba ze wszystkim, tylko nie z modernizmem – doczekał się swojego Szlaku (rozbudowanego portalu zawierającego kilka tras i gromadzącego dużą bazę informacji o nowoczesności budowanej w cieniu Wawelu).

Widać zatem wyraźnie, że w przypadku mody na modernę chęć popularyzacji i potrzeba wiedzy to napędzające się wzajemnie tryby jednej maszyny. Jeszcze niedawno mieliśmy w Polsce dwa modernizmy: dobry – ten z czasów II RP, stanowiący przedmiot dumy oraz punkt odniesienia dla państwowości budowanej po 1989 roku, oraz zły – powojenny (nazywany głupio socmodernizmem, a w dodatku często mylony z socrealizmem), czyli szkaradną architekturę domów z betonu i/lub tektury, wpędzającą swoich użytkowników w alkoholizm i frustrację.

Na szczęście kolejne pokolenie zdążyło docenić to, co zanegowało poprzednie, zanim buldożery zepchnęły w otchłań nicości wszystkie największe osiągnięcia polskiej architektury doby PRL-u. Na dzisiejszym pokoleniu dwudziesto- i trzydziestolatków nie ciąży już negatywny afekt wobec minionej epoki. Polska Ludowa nie ma już partyjnej gęby i ośmiokrotnie przeszywanej sukienki z zasłon. W miejscu awersji pojawił się trudny do wytłumaczenia sentyment, w Niemczech zdefiniowany jako ostalgia i właściwy wszystkim krajom byłego Bloku Wschodniego. To jemu zawdzięczamy wywindowane poza granice zdrowego rozsądku ceny talerzy z napisem Społem i zamiłowanie do starych sklepowych szyldów. W Polsce zwrócenie uwagi na tzw. Cold War Modern i jego sztukę to także forma leczenia kompleksów: brakowało nam wszystkiego, ale pod względem artystycznym trzymaliśmy światowy poziom.

Zainteresowanie architekturą widoczne w ostatnich latach to w końcu objaw dobrobytu. Wreszcie, po ćwierćwieczu, bądź co bądź, ciężkiej pracy, mamy społeczne i ekonomiczne warunki, aby podjąć refleksję nad przestrzenią i życiem w mieście, a architektura, jako niezwykle namacalny element codzienności, przestaje być nam obojętna. Anonimowe dotąd budynki ubierane są w nazwiska, daty i historie, w efekcie czego zaczynamy się z nimi identyfikować (wiadomo, grunt to odpowiednie dać rzeczy słowo). Poczucie zbiorowej tożsamości nowego pokolenia odpowiedzialnych mieszczan egzemplifikuje się chociażby w szeregu coraz częstszych protestów organizowanych w obronie poszczególnych budynków.

„Chciwość miasta” – protest przeciwko wyburzeniu  Hotelu Cracovia, fot. Agata Jabłońska
„Chciwość miasta” – protest przeciwko wyburzeniu Hotelu Cracovia, fot. Agata Jabłońska

Jako wyjątkowo efektowny przykład obywatelskiej postawy wobec architektury przywołać można Chciwość miasta – protest przeciwko wyburzeniu krakowskiego hotelu Cracovia i wybudowaniu w jego miejscu galerii handlowej. Przez miasto przeszedł wówczas korowód osób w złotych strojach, ze złotym cielcem wiezionym na czele w wózku z hipermarketu. Wiele wskazuje na to, że Cracovię – klejnot w koronie krakowskiej architektury nowoczesnej – uda się uratować, a moda na modernizm kiedyś przesączy się także do urzędniczych głów. Być może, gdybyśmy jakiś czas temu wiedzieli to, co teraz, i potrafili skutecznie reagować, inny los spotkałby cały szereg wspaniałych, ale wyburzonych budynków, jak chociażby jedynego w swoim rodzaju Brutala z Katowic (brutalistyczny budynek dworca, któremu nie pomógł nawet głośny sprzeciw brytyjskich historyków sztuki).

08
Hala główna wyburzonego dworca w Katowicach (www.facebook.com/BrutalzKatowic)

Jeszcze do niedawna pewne mądre głowy polskiego środowiska architektonicznego wnosiły, że zainteresowanie architekturą jest efektem pewnej kompensacji: nie budujemy niczego „dobrego”, więc przynajmniej poświęcamy uwagę temu, co już mamy. Jednak z roku na rok przybywa udanych realizacji architektonicznych powstających w naszym kraju. Rok 2014 przyniósł Filharmonię w Szczecinie, Teatr Szekspirowski w Gdańsku, Dom Kultury na Służewcu i wiele innych. Trudno stwierdzić, jaki czynnik ma decydujący wpływ na ten progres. Wiadomo natomiast, że słowiańska dusza realizuje się w przestrzennym chaosie. Najwidoczniej sami powoli zaczynamy brać tę duszę za rogi i niebawem może nawet przyjdzie nam żyć w ładniejszym kraju.

Filharmonia w Szczecinie (www.archnet.pl)
Filharmonia w Szczecinie (www.archnet.pl)

Już niedługo polska miłość do architektury zostanie wystawiona na ciężką próbę i okaże się, czy było to tylko krótkie zauroczenie, wynikające z faktu, że daliśmy się uwieść szlachetnej prostocie i spokojnej wielkości modernizmu, czy może nauczyliśmy się wreszcie, że architektura to też kultura, a przestrzeń, zarówno ta zła, jak i ta dobra, należy do jej użytkowników. Pod naszymi mieszczańskimi drzwiami właściwie stoi już problem architektury postmodernizmu, którego trudnej estetyki jeszcze nie zdążyliśmy przetrawić, nie wspominając już o obdarzeniu miłością czy chociażby sentymentem. Wrocławski Solpol – najbardziej ekstrawagancki pomnik polskiego konsumpcjonizmu początków transformacji – czeka na wyburzenie, nie wzbudzając właściwie żadnego zainteresowania. Grupka studentów ASP urządziła mu co prawda symboliczny pogrzeb, ale trudno stwierdzić, czy pogrążyli się w żałobie.

Budynek Solpolu we Wrocławiu (www.publika.pl)
Budynek Solpolu we Wrocławiu (www.publika.pl)

Truizmem jest stwierdzenie, że każda nowoczesność staje się zabytkiem, ale zanim to nastąpi, zwykle jest wymieniana na nowoczesność bardziej nowoczesną, choć nie zawsze lepszą. Miejmy nadzieję, że sterta archi-gadżetów nie przysłoni nam merytorycznej dyskusji, nie tylko o modernizmie, ale również o architekturze jako takiej, czyli także o tej, która jeszcze nam się nie podoba.