Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Melomańskie międlenie (F. Szałasek „Jak pisać o muzyce. O wolnym słuchaniu”)

Recenzje /

Coś dobrego zaczęło się dziać w polskiej kulturze muzycznej. Po paru latach upadku, odwrotu zinów, dewaluacji koncertów i posuchy wśród młodych zespołów przyszedł czas powolnego odrodzenia. Wydawnictwo w Podwórku postanowiło wziąć udział w dziele muzycznej odbudowy kraju, posługując się piórem Filipa Szałaska, który przygotował publikację Jak pisać o muzyce. O wolnym słuchaniu.. Zamiar szczytny, zadanie wykonane, za to efekt końcowy obarczony wysokim ryzykiem beki.

Zagrożenie wynika z osobliwego programu autora, który współpracuje z kilkoma tytułami kulturalnymi i prowadzi głośnego bloga fight!suzan. Jego podstawową dziedziną jest literaturoznawstwo, co determinuje styl, aparat krytyczny i, jak sądzę, spiżową powagę w podejściu do dzieł muzycznych. Niezależnie od tego, czy recenzuje awangardowe suity czy debiutancki album Gangu Albanii (!). Zaprzęgając kanon humanistyki do opisywania popowych płyt, osiąga efekt armatniego ostrzału wróbli. Tą manierą zyskał pewnie równie wielu entuzjastów, co szyderców. Pomimo osobistego dystansu wobec twórczości krytycznej Szałaska, zdecydowałem, że nie będę się pastwić nad jego książką ani czepiać złośliwie wyrwanych z kontekstu fragmentów. Pomimo pewnej kuriozalności tego projektu, postanowiłem oddać sprawiedliwość autorowi i wydawcy, potraktować je jak zwiastun lepszych czasów dla dziennikarstwa muzycznego. Bo choć zgodnie z autorską intuicją, trudno uznać propozycję „wolnego słuchania” za użyteczny program dla innych dziennikarzy lub recenzentów (trudno mi przełknąć Szałaskowych „krytyków”) to nie sposób odmówić jej pewnego uroku i szlachetnych fundamentów. Dlatego zacznę od wyrazów uznania, potem pozwolę sobie na odrobinę uciechy z tego, co moim zdaniem rodzi wspomniane w lidzie zagrożenie. Dla zwiększenia funkcjonalności tekstu przygotowałem także psychozabawę:

 

Czy Pani/Pana zdaniem amerykańska grupa Ramones:

a)        Napierdala aż miło.

b)       Penetruje zapoznane obszary muzyki młodzieżowej, poprzez podkreślenie amatorskiego aspektu wykonawczego oraz repetytywność zarówno całostek muzycznych, jak i struktur kompozycyjnych dąży do epifanii nawąchania się kleju (por. J. Derrida, Misreading Ramonesów, Paryż 1977)

c)        Jest kapelką, ma gitarki, gra utworki. Czadzik! Ale Pink Floyd jednak lepsze.

Odpowiedź a) – jesteśmy w tej samej drużynie, piątka. Książka Szałaska raczej się nie przyda, ale może służyć do porównania naszych wspólnych potrzeb emocjonalnych związanych z muzyką jako punkt odniesienia.

Odpowiedź b) – książka w sam raz i dla pana, i dla pani. Gwarantuje mnóstwo uniesień.

Odpowiedź c) – jest zarezerwowana dla tych, którzy są całkowicie usatysfakcjonowani publicystyką z „Teraz Rocka” i nie potrzebują dodatkowej sublimacji podczas słuchania ulubionych wykonawców.

Skoro już zdefiniowaliśmy nasze nastawienie do muzyki, pora przejść do rzeczy. Książka w zamierzeniu autora jest esejem o odbiorze dźwięków, wprowadzeniem do dziedziny nazwanej przez niego „psychologią słuchania”, a nawet, w pewnej mierze, podręcznikiem dla krytyków (z wielkodusznym zastrzeżeniem, że należy traktować go z dużą wyobraźnią i bez większych zobowiązań). Szałasek, dostrzegając pilną potrzebę reformy i odrodzenia humanistyki oraz zyskania przez jej adeptów samoświadomości, postanawia wprząc w prąd zmian także metodologię opisu dzieła muzycznego. Proponuje impresyjny sposób opowieści o odczuciach towarzyszących jej słuchaniu, tworzenie konwencji pokrewnej wobec oneirografii. Taki zwrot ma odrodzić status krytyki, stworzyć alternatywę wobec błahych, pobieżnych notek i opisów serwowanych przez tradycyjne media i portale internetowe.

Oprócz osobistego manifestu Jak pisać o muzyce zawiera także rozmowy z filozofką Anną Chęćką-Gotkowicz oraz dziennikarzem i blogerem Markiem J. Sawickim. We wszystkich elementach dominuje ten sam ton, wyrażający chęć ożywienia dyskusji o muzyce i uczynienia z krytyki autonomicznej dziedziny.

Trudno odmówić Szałaskowi determinacji, zaangażowania, oryginalności i rozmachu. Wszystkich tych przymiotów brakuje wielu czasopismom kulturalnym, zwłaszcza tym, które sytuują się blisko głównego nurtu i opisują nurty popowe. Pomimo eksperymentalnego i w jakiś sposób „freakowego” nastawienia, jego pisanie ma charakter „akademicki”. Każdy z obecnych w tomie tekstów roi się od cytatów, przypisów, przywołań. Opinie i tezy poparte zostały bogatym zapleczem teoretycznym z dziedzin m.in. filozofii, antropologii kultury, psychologii, literaturoznawstwa, zilustrowano je całą masą cytatów z beletrystyki. O dziwo, to zaleta! Pod warunkiem, że humanistyczne silva rerum dostarczane jest w rozsądnych dawkach. Muzyka niewywodząca się z wysokiego obiegu (rock, pop, nieakademicka awangarda, kontrkulturowy underground) rzadko zajmuje uwagę rodzimych naukowców. Choć studia nad subkulturami i ich muzyką wyrwały się z okowów peerelowsko-kruchcianej walki z patologiami i powielania stereotypów, wciąż brakuje tekstów dotyczących estetyki i tradycji „niskich” nurtów, ich powinowactw z innymi dziedzinami sztuki. Dobrze, że przełomowe publikacje Tadeusza Palecznego czy Mirosława Pęczaka doczekały się kontynuacji i rozwinięcia w zaskakującym kierunku.

Szałasek zrobił wiele, by dowieść, że muzyka jest ważna i warto używać jej do istotniejszych celów niż wypełnianie tła, motywacja do treningu, umilanie czasu w windzie. Chapeau bas. ALE Z DRUGIEJ STRONY, BEZ PRZESADY! Indeks na ostatnich stronach Jak pisać o muzyce ugina się od zacnych nazwisk. Na oko jest ich tam więcej niż nazw zespołów. Podziwiam erudycję autora, ale w wypadku, gdy jest to erudycja przeglądająca się w erudycji i dziwiąca się swej własnej doskonałości moje uznanie zostaje nadwyrężone. Kolekcja nazwisk z wydziałowej biblioteki nie zastąpi tych, których zabrakło. Skoro książka dotyczy także krytyki muzyki rockowej i popowej, to czemu w indeksach zabrakło Henryka Palczewskiego, Tomasza Beksińskiego, Pawła Dunina-Wąsowicza, Olgi Drendy, zajmującego się literackimi walorami rocka i popu Piotra Bratkowskiego? Czemu Rafał Księżyk pojawia się tylko w jednym zdaniu, gdy wraz z Sebastianem Rerakiem zostają wymienieni jako przykład „dziennikarzy”, czyli tych złych, rzemieślników którzy przeszkadzają nowemu pisaniu o muzyce? Sądzę, że warto byłoby przed wydaniem pokusić się także o research w nieakademickich czasopismach. Autor mógłby dokonać kilku ciekawych odkryć, grzebiąc w archiwach prasy muzycznej. Przede wszystkim dowiedziałby się, że przed nim istnieli oryginalni krytycy muzyczni, że nie był to tylko Jerzy Waldorf, ale i grono ludzi starszych ledwie o jedno pokolenie lub mniej, że niedługo po jego narodzinach wychodziły całkiem niezłe czasopisma muzyczne i ziny. Książka zyskałaby na tym więcej niż na wyborze smacznych cytatów i skrzydlatych słów.

 

Póki co, tęsknię i czekam na polskiego Lestera Bangsa lub Garry’ego Bushella

Filip Szałasek

Jak pisać o muzyce. O wolnym słuchaniu

Wydawnictwo w Podwórku, 2015

Liczba stron: 288

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.