Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Małpy w temperaturze pokojowej (Arctic Monkeys „AM”)

Recenzje /

Piąty album zespołu z Sheffield jest absolutnym triumfem – tymi słowami rozpoczyna swoją recenzję AM Mike Williams z New Musical Express. A teraz kilka słów od kogoś działającego w redakcji, która nie posiada w swoim programie postulatu o treści „chwalić Arctic Monkeys bez względu na to, w jakiej są formie”.

Sporo wody upłynęło w rzece Sheaf, odkąd Alex Turner sprzedał swój rower i za oszczędzone pieniądze kupił motor. Nie należę do osób, które miałyby Małpom za złe ich coraz większe zainteresowanie drugą stroną Atlantyku, a i historia muzyki rozrywkowej zna dość chlubne przypadki romansów między zespołami z Wysp a graniem rodem z Ameryki Północnej (Joshua Tree U2?). Bez niepokoju przyglądałem się też, jak panowie zarzucają nastoletnie cwaniactwo na rzecz nieco bardziej szorstkiego image’u, w końcu ile można śpiewać: załóż swoje buty do tańca, ty seksowna mała świnko. I nawet jeżeli postępujący maczyzm wokalisty i przegięta stylówa (trochę paryskie wybiegi, a trochę stary kawaler przebierający się za Roya Orbisona przebierającego się za Elvisa Presleya) mogą irytować, to po usłyszeniu przedpremierowego singla Do I Wanna Know? byłem pełen dobrych przeczuć. Słusznie? Owszem. I wręcz przeciwnie. Taka to jest mniej więcej płyta.

1. Do I Wanna Know?
Wspomniany przedpremierowy singiel (dużo wcześniej, bo ponad rok temu, pojawiło się R U Mine? – wtedy jeszcze ,,bez związku” z nowym albumem) dość dobrze określa, w jakim kierunku zmierza obecnie zespół – proste, miarowe rytmy (ok, Arctic Monkeys nigdy nie byli królami math rocka, jednak na AM ta rytmiczna asceza wydaje się dodatkowo podkreślana), wspólne partie wokalne w dość wysokich rejestrach i oparcie całości na jednym hooku, który „robi robotę”.

2. R U Mine?
Najstarszy (a może bezpieczniej: najwcześniej opublikowany) utwór z całego zestawu w momencie wydania wydawał się ciekawostką i fanaberią chłopaków, którzy właśnie odkryli, że każdy wygląda dobrze, odpalając papierosa zapalniczką zippo. Teraz wiadomo już, że sążniste, riffowe granie i falsetowe (falsetujące?) partie wokalne to nie przypadek. Plus: dość pomysłowy teledysk.

3. One for the Road
Tutaj ta wszechobecna miarowość, popowa melodyka i zespołowe chórki dają o sobie bardzo silnie znać. Raczej bez błysku, choć trzeba przyznać, że porównanie ,,dna serca” do ,,strefy spadkowej” w ligowej tabeli się broni. Pijmy tytułowego strzemiennego i jedźmy dalej.

4. Arabella
Trudno mówić tu o jakichś kompozycyjnych wyżynach, warto nadmienić jedynie, że przedrefreny przynoszą wokalne duety rodem z Raconteursów, zresztą tego ,,neoretro” spod znaku White’a i Bensona jest w Arabelli więcej. Ogółem: fajnie, że panowie potrafią chwytać powerchordy, ale stać mnie jedynie na refleksję w rodzaju: Arabella jest siostrą R U Mine?, tą brzydszą.

5. I Want It All
Podobna historia: znowu przestery, znowu motoryka, znowu brak błyskotliwej melodyjności, której należałoby się po Turnerze i kolegach spodziewać. W takim razie co dobrego można powiedzieć o I Want It All? A to, że gdy piosenka zmierza ku końcowi, panowie śpiewają shoo-wop, shoo-wop, shoo-wop (sic!) i dzięki temu można im wybaczyć przeciętność utworu, który i tak jest lepszy niż kawałek Queen o tym samym tytule (ej, naprawdę).

6. No. 1 Party Anthem
To z kolei początek ,,oldschoolowego” dyptyku na AM. Alex Turner przypomina sobie o swoich songwriterskich umiejętnościach i podaje słuchaczowi piosenkę ze stajni Eltona Johna (raczej Tiny Dancer, raczej nie I’m Still Standing). Mimo całego imprezowego sztafażu zawartego w tekście kawałek nie przyda się raczej na ,,indie-potańcówce” (nie pytajcie mnie, co to znaczy) – symptomatyczne?

7. Mad Sounds
Najbardziej stonowany utwór na płycie. Pozornie wszystko jest ok: czarująca melodia, damskie chórki, planowa jednostajność. Szkoda tylko, że to wszystko słyszeliśmy już we właściwie identycznej formie u Velvet Underground (skojarzenie tego typu jest tutaj nie tylko dopuszczalne, ale wręcz konieczne), co nadaje piosence nieco pastiszowego charakteru. No ale słyszeliśmy już, więc posłuchamy jeszcze raz, bo to w gruncie rzeczy dobry kawałek.

8. Fireside
To jedna z tych piosenek, na które nie zwraca się uwagi przy pierwszym przesłuchaniu, a które okazują się ostatecznie jednymi z najjaśniejszych punktów na płycie. Zwrotka napędzana przez gitarę akustyczną, prosty rytm werbla w refrenie – niby nic takiego, a działa. No i tutaj też jest shoo-wop, shoo-wop!

9. Why’d You Only Call Me When You’re High?
Zdecydowanie najsłabszy singiel w karierze Arctic Monkeys. Nie wiem, w którym z możliwych światów ten nijaki kawałek mógłby stać się hitem. Być może o wyborze decydowała ta sama ośmiornica, która typowała wyniki w trakcie Euro 2012. Do tego teledysk – tak bardzo dosłowny, że chciałoby się odesłać całą drużynę na korepetycje do Franza Ferdinanda. Chodźmy stąd.

10. Snap Out Of It
Muzyczno-towarzyska kolaboracja z Joshem Homme’em rozpoczęta przy okazji Humbug była niewątpliwie jednym z czynników, które zepchnęły muzykę Arctic Monkeys na nowe tory. Tutaj jednak do bólu queensowska zwrotka prowokuje myśl: znajdźcie sobie nowych kolegów. Na szczęście całość skręcą w stronę bujającego refrenu, który jest zdecydowanie „brit” i ratuje piosenkę przed staniem się czymś w rodzaju falsyfikatu starych Queens Of The Stone Age. Może kolejny singiel?

11. Knee Socks
Gdy zespół ogłosił na swoim fanpage’u listę utworów, byłem przekonany, że kawałek, który nosi tytuł Podkolanówki, musi być piosenką wybitną. Tak różowo być może nie jest, ale mimo to dzieje się tu dosyć sporo: przede wszystkim jeśli chodzi o leitmotiv płyty, czyli grupowe wokale. Wygląda na to, że w swoich inspiracjach panowie znajdują miejsce nie tylko na pop z lat dwutysięcznych, ale i ten „najntisowy”. Do tego Turner, który wyłania się „spod” partii chórków i brzmi jak David Bowie dryfujący po orbicie. Jest nieźle.

12. I Wanna Be Yours
Leniwy klimat I Wanna Be Yours może przywodzić na myśl 505 z Favourite Worst Nightmare, brak tu jednak gwałtownego przełamania, które znamy z tamtej piosenki. Nic nie szkodzi: ta „senna” dynamika doskonale komponuje się z tekstem autorstwa punkowego poety Johna Coopera Clarke’a – wyznaniem uczuć przy pomocy współczesnych wynalazków (I wanna be your vacuum cleaner / breathing in your dust). Pozostaje tylko żałować, że gdy wraz z naszymi miłościami z podstawówki tańczyliśmy „wolne”, tej piosenki nie było jeszcze w obiegu (choć w sumie Enrique dawał radę).

AM rozczarowuje miejscami być może dlatego, że zostało poprzedzone albumem, na którym nie ma właściwie słabych punktów. Suck It And See było jednak próbą pogodzenia starych Małp z ich „dojrzalszym” obliczem, jakie ukazali na Humbug, próbą pełną świetnych kompozycji, ale jednak kompromisową. AM to kompletnie inna historia: zespół daje wyraźny sygnał, że mamy do czynienia z nowym otwarciem. Arctic Monkeys najwyraźniej postanowili podjąć się konstruktywnego dialogu ze współczesnym timberlake’owym (i nie tylko) popem, aby wypracować swoją własną metodę (słychać to choćby w sposobie konstruowania melodii linii wokalnych). Tym razem jeszcze się nie udało, zbyt wiele tu „letnich momentów”, ale liczne skoki temperatur, które znajdziemy na AM, sugerują, że nie należy spuszczać tego zespołu z oka. Arctic Monkeys jako nowy pop? Mnie odpowiada.

Mateusz Witkowski

(ur. 1989) – redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, „Czasu Kultury" i „Dwutygodnika”. Stypendysta MKiDN w roku 2018, stypendysta NCK w roku 2020. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Autor facebookowego bloga Popland, współprowadzący Podcastexu, "Podcastu roku" w plebiscycie Influencers Live Awards 2022 i laureata nagrody Best Stream Awards 2023 w kategorii podcast "Kultura/popkultura". Wraz z Bartkiem Przybyszewskim napisał książkę "Polskie milenium" (W.A.B., 2023). Prowadzi zajęcia dotyczące muzyki popularnej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.