Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Mała wielka wojna Cendrarsa („Odcięta ręka i inne wojenne opowieści”)

Recenzje /

Przy okazji setnej rocznicy wybuchu pierwszej wojny światowej sporo mówi się o polskiej czy, ogólnie, wschodnioeuropejskiej (nie)pamięci wielkiej wojny jako konfliktu, którego groza została zagłuszona przez emocje towarzyszące patriotycznym i rewolucyjnym zrywom w tej części Europy. Choć w ostatnim czasie powstało wiele wybitnych publikacji (wymieńmy chociażby Naszą wojnę Borodzieja i Górnego), które postawiły sobie za cel pogłębienie tej pamięci, odnoszę wrażenie, że w naszym zbiorowym odbieraniu wielkiej wojny w dalszym ciągu jest coś niezobowiązującego.

Nad towarzyszącą jej rocznicy narracją unosi się duch Szwejkowskiej anegdoty, rozbrzmiewa żwawa melodia legionowego marsza i trzepotanie chorągiewek w narodowych barwach. Na pamiątkowych wystawach, które zobaczyć można w wielu polskich miastach, pierwszy plan zajmują sztandary, plakaty z patriotycznymi odezwami, sensacyjne okładki gazet, mapy ze zmieniającymi się granicami, kolorowe karykatury czy wysyłane przez żołnierzy pocztówki w estetyce fin de siècle’u, których treść wydaje się mało istotnym przypisem. W żadnym przypadku nie ma tu mowy o ciężarze, który towarzyszy narracji o ofiarach nazistowskiego czy komunistycznego reżimu. Pamięć pierwszej wojny światowej na wschodzie kontynentu ma w sobie coś gadżeciarskiego. Jeśli przybiera ludzką twarz, to jest nią wypomadowana twarz cesarzy, wodzów i legionistów pozujących w mundurach do zdjęć w wytrawnych atelier.

Z takim, karnawałowym, obrazem pierwszej wojny światowej boleśnie kontrastują liczby (200 tysięcy ofiar bitwy pod Gorlicami, zaledwie sto kilometrów od Krakowa) oraz zdjęcia, szczególnie te z okopów frontu zachodniego, w ostatnich miesiącach często przypominane przez prasę i portale internetowe. Niewyraźne, czarno-białe fotografie z lat 1914–1918 przedstawiające toporne maszyny wojenne, pociski o niewyobrażalnych gabarytach czy żołnierzy ubranych w słoniowate maski przeciwgazowe dziś mają w sobie coś przerażająco nierzeczywistego. Na tych nadgryzionych przez ząb czasu obrazach cała ówczesna rzeczywistość podporządkowana projektowi wojny totalnej zawsze wydawała mi się zepsuta – czołgi i działa pokryte rdzą, mundury w kolorze błota, zeppeliny uszyte ze szmat. Nigdy nie potrafiłem wydobyć z tych zdjęć twarzy pojedynczego człowieka.

Właśnie zdjęcie twarzy Blaise’a Cendrarsa wydawcy postanowili umieścić na okładce wznowienia jego wojennego pamiętnika (tu uzupełnionego o inne teksty pisarza o podobnej tematyce). Ta twarz francuskiego legionisty, choć uchwycona w pełnym słońcu i całkowicie odkryta, jest jakby niedostępna – zmarszczone brwi, zmrużone, wysuszone oczy, napięte mięśnie policzkowe, usta skrzywione w grymasie, papieros. Nie jest to delikatna twarz Cendrarsa-poety znana z jego młodzieńczego portretu z 1907 roku. Być może kluczem do niej jest krótki fragment Odciętej ręki…:

[…] niespełna […] w trzy miesiące pierwsze bestialstwa wojny naznaczyły wielu żółtodziobów piętnem gorszym niż otwarte rany lub ropiejące blizny i obserwując moich młodszych kolegów, widziałem, jak niejedna twarz zamyka się niby maska, by zataić sekret piekący, bolesny […].

W tym fragmencie Cendrars także pozbawia czytelnika złudzeń: bólu doświadczenia wojennego nie da się przekazać. Na zawsze pozostanie sekretem piekącym, bolesnym. Jednak pomimo tego, pisarz cały czas opowiada. Przez kilkadziesiąt lat po pierwszej wojnie światowej praktycznie nie jest w stanie pisać o niczym innym, nie wróci też do poezji. Większość wojennych tekstów Cendrarsa powstaje krótko po wkroczeniu Niemców do Francji w 1940 roku, tak jakby potrzeba było kolejnej wojny, żeby obudzić tę tkwiącą w sobie, i tak jakby musiało minąć aż dwadzieścia lat, żeby móc przynajmniej postarać się opowiedzieć o swoich wojennych przeżyciach.

Opowieści Cendrarsa – żeby pozostać przy metaforyce twarzy – w dużej części są próbą przywrócenia wyraźnych rysów anonimowym ofiarom wojny, podczas której statystyka wzięła górę nad czymś, co wcześniej nazywano bohaterstwem. Wiele rozdziałów pamiętnika zatytułowana jest imionami lub przezwiskami ludzi z okopowego otoczenia pisarza. Cendrars ujawnia się w nich się jako wyborny i empatyczny portrecista. W wizerunkach swoich kolegów udaje mu się uchwycić lęki, natręctwa, szaleństwo, ludzką małość, ale także odwagę, wielkoduszność, inteligencję czy poczucie humoru na przekór okopowym warunkom. W kapralskich relacjach Cendrarsa z jego plutonem nie ma usilnego intelektualnego „bratania się z ludem”. Jest za to dużo sympatii, zrozumienia i autentycznych więzi. Choć losy każdego z opisywanych współtowarzyszy kończą się podobnie tragicznie, pisarz unika także pułapki pompatycznego epitafium. Do końca jest wnikliwym obserwatorem, do końca nie odwraca wzroku, nie szczędząc czytelnikom opisów cierpienia i śmierci.

W tym geście Cendrars pozostaje wierny bezkompromisowemu projektowi nowoczesnej poezji. Sam udział w wojnie, do którego przecież zgłosił się dobrowolnie, był dla niego jakby wielkim eksperymentem natury ludzkiej. Trzeba jednak dodać, że ten eksperyment szybko przejął władzę nad eksperymentatorem. Przy pozorach żołnierskiego maczyzmu i szorstkości dyskurs Cendrarsa o wojnie jawi się jako pełen niespójności. Okopowa rzeczywistość szybko zaczyna wymykać się wszelkim intelektualnym kategoriom.

Cendrars odrzuca każdą z wielkich narracji o wojnie. Wojna nie jest dla niego patriotyczna, heroiczna ani w jakikolwiek inny sposób wzniosła – zbyt szybko grzęźnie w błocie okopów i mozole codziennej egzystencji. W Odciętej ręce… nie znajdziemy zachłyśnięcia się nowoczesnym militaryzmem obecnym chociażby w wojennych lirykach Apollinaire’a. Wojna nie ma tu także nic wspólnego z racjonalną strategią, nie jest „przedłużeniem polityki”, jak chciał tego w swojej klasycznej definicji von Clausewitz – taką może wydać się jedynie z dystansu, z perspektywy sztabu generalnego. Zmagania wojenne nie są również przygodą. Niektóre fragmenty książki – szczególnie te, w których Cendrars pisze o małej wojnie toczonej ze swoim plutonem wewnątrz tej większej, sterowanej przez generałów – zdają się powielać schemat narracji przygodowej. Mamy tu przywódcę, w którego dwuznaczną rolę wciela się sam autor, zgraną drużynę i zadanie do wykonania. Szybko jednak okazuje się, że te „przygody” do niczego konkretnego nie zmierzają, cel misji staje się niejasny, a łódka zwiadowcza zmienia się w statek obłąkanych zagubiony we mgle gdzieś na no man’s land.

Cendrars nie przedstawia wojny także jako absolutnego zła, które budzi jednoznaczny sprzeciw. Choć w wielu miejscach pamiętnik obnaża absurdalność życia w okopach i obłudę państwowej propagandy, to daleko mu do klasyków prozy pacyfistycznej. Pisarz – do końca życia towarzysko i instytucjonalnie związany z armią francuską – nijak nie pasował na pozytywnego bohatera międzywojennej lewicy. Także bohaterowie jego wspomnień nie wpisują się w pacyfistyczny schemat. Obserwujemy ich, jak lękliwie chowają się przed pociskami, jak marzą o przepustce i wizytach w paryskich burdelach, ale także jak z własnej inicjatywy, jakby z nudów, oddają strzały w stronę okopów przeciwnika czy podejmują działania wojenne i zdają się mieć z tego „frajdę”. Wojna jest tutaj raczej wszechogarniającym systemem, matrycą odczuwania – niesie ból, ale i przyjemność staje się bez niej niemożliwa. Także sam autor, choć wiedział, że jego obecność na froncie nie jest niewinna, chyba nie do końca zdawał sobie sprawę ze swojego uwikłania w ten system. Portret własny Cendrarsa wydobywający się z tekstu zamazuje się, pęka.

Pod poharataną narracją Odciętej ręki…, tak samo jak pod działaniami podejmowanymi na froncie przez Cendrarsa i jego oddział, cały czas kłębią się jakieś emocje. To właśnie one – nawet jeśli pozostają nienazwane, przejawiając się w niekontrolowanych wybuchach śmiechu lub płaczu – wydają się tutaj najważniejsze. Cendrars jak mantrę powtarza pytanie: Dlaczego robiłeś to wszystko, Blaise? – i do końca nie potrafi udzielić na nie odpowiedzi. To pytanie dotyka nieświadomej warstwy tekstu. Autor w swoim milczeniu – pomimo całego ładunku autorefleksyjności zawartego w geście pisania – jest bardzo podobny do bohaterów Armadillo, duńskiego filmu o uczestnikach wojny w Afganistanie, dla których życie stało się czasem od jednej do drugiej zagranicznej misji. Wojna jest narkotykiem narodów – stwierdził Cendrars, dla którego utrata przedramienia być może wcale nie była największą stratą, jaką na niej doznał, i który, jak bohaterowie filmu Pedersena, do końca życia nosił wojnę w sobie.

Odcięta ręka… – tekst niespójny, sam jakby pokryty bliznami, i przez to tak bardzo wiarygodny – jest być może najlepszą książką, jaka mogła ukazać się sto lat po zamachu w Sarajewie. Dzięki niemu w wielkiej wojnie historyków, statystyków i miłośników militariów można dojrzeć tę małą, wewnętrzną wojnę pewnego szwajcarskiego kaprala, kiedyś autora jednych z najlepszych modernistycznych poematów.

 

Blaise Cendrars

Odcięta ręka i inne wojenne opowieści

Przeł. Julian Rogoziński, Jacek Giszczak

Oficyna Literacka Noir sur Blanc, 2014

Liczba stron: 432

Paweł Pijanowski

(ur. 1987) – Paweł Pijanowski (ur. 1987) – absolwent filologii polskiej i europeistyki UJ. Interesuje się stosunkami międzynarodowymi i problematyką społeczno-kulturową Europy Środkowo-Wschodniej. Publikował m.in. w „Tekstach Drugich” i „Pograniczach”. Pracuje w MSZ. Lubi włóczyć się po miastach i bezproduktywnie gapić się na google maps.