Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kto tu ma k(l)asę?

Artykuły /

Jesteśmy szczerze dotknięci, prawdziwie oburzeni, ulegamy zniesmaczeniu, a najchętniej – oczekiwalibyśmy, by nas przeproszono. Do tej pory z nami flirtowano, wprawdzie rzadko kto chciał się wiązać na stałe, lecz jasne było, że coś znaczyliśmy. Dziś jesteśmy zdradzonym kochankiem. Gdzież się podział cały kapitał symboliczny, którym podbechtujemy nasze istnienie?

Zdradza nas pisarz, który się wywodzi z awangardy – łkam w kącie Facebooka – z najbardziej niezależnego pola produkcji literackiej, na którym wyrósł jak kwiatek na ugorze. I teraz ten kwiatek odwraca się od niszy, która go poczęła i pędzi na złamanie karku w chaszcze najbardziej mainstreamowego mainstreamu.

W innym kącie Facebooka, znacznie częściej uczęszczanym niż mój, czubią się pisarz i krytyk. Pisarz to Michał Witkowski. A krytyk – zgadnijcie sami. Pisarz prowokuje: Ja was olewam, ale oni się przejmują… Krytyk podejmuje: Co za oni? Jak on mu tak, to on mu tak: Moi fani. A jak on mu tak, to on mu tak: Którzy fani? Modowi? Bo literackich to już chyba nie masz. Pozostań przy swoich apaszkach i kolczykach… bądź Miss Gizzi na cały etat. Jako szafiarka radzisz sobie nieźle, jako pisarz – mówiąc najoględniej – tak sobie. Mówię tak dlatego, bo też przeczytałem Twoją powieść od deski do deski. – chwali się krytyk.

Bawią się tak po gombrowiczowsku – niedobry Pimko i upupiony Józio. Bawię się i ja, bo też przeczytałam od deski do deski nie tylko Facebooka:

Nagle zauważyłem, ze ktoś pogapia się na mnie raz po raz, a pomiędzy spojrzeniami czyta coś na tablecie. Młody to jak kto woli, ale uśmiecha się ironicznie i jest w nim coś całuśnego, młodzieńczego, jak u inteligentnego, ale niepokornego studenta. Tak go też zaraz nazwałem: Studencik.

Właściwie gdzie kończy się Facebook a zaczyna Zbrodniarz i dziewczyna? Przejście do literatury jest bardzo płynne. Zamiast Pimki mamy Studencika i równie upupiającą relację, która, chcąc nie chcąc, przywodzi mi na myśl relację pisarz – krytyk:

Chudy, ruchliwy i niespokojny! Gapił się znad tableta z taką miną, jakby czytał co najmniej „Lubiewo” bez cenzury.

Oj, oj, oj, co ty masz w tej głowie, co ty tu nawypisywałeś, co to ma być, zaraz wezmę i błędy ortograficzne popoprawiam!

Bombardowany tymi bodźcami jak twierdza Breslau przez Rosjan Studencik uniósł kieliszek i do mnie przepił. Aby zaostrzyć mu apetyt, postanowiłem grać niezdobytą twierdzę, zrobiłem minę twierdzy i ostentacyjnie na niego patrzyłem, bacząc jednak, by być odwróconym właściwym profilem, nie garbić się, nie giąć i kontrolować podbródek, który ostatnio wiódł niezależne życie.

(…)

A Studencik zamiast się na mnie rzucić, wstał, spojrzał ironicznie i drwiąco (zrobiłem rozbrajającą minę pod tytułem „you know I’m no good”, albo „I told you, I was trouble”) (…)

Usiadłem w jego kącie, gdzie na fotelu leżał jego plecak, jego „Gazeta Wyborcza”, jego malboro lighty, ponieważ to miejsce było również od dzisiaj moje, byliśmy tu razem.*

Prawdziwa sztuka kochania, lecz także – mamienia i udawania! Cóż z tego, jeśli rzecz cała nie prowadzi do happy endu – tu kocim ruchem ponownie przenoszę się z kart książki na karty Facebooka, na których Witkowski obwieszcza, że porzuca wszystkich „studencików”. Romans z inteligentem zakończony. Zostawia ich bez skrupułów i to dla czego – dla toczków z kurzą stopą, źle dopasowanych strojów, podwórkowego skandalu. I mogłabym tak Witkowskiemu wystawiać recenzję z życia jeszcze długo, ale pozostawię to Pudelkowi.

Romans literatury z polami nieliterackimi obserwowaliśmy ostatnio, gdy w samochodach instalowano Wisławę Szymborską. Tu idealna praca silnika, a tam Nic dwa razy.

Bardzo nas to bulwersowało, fuj!, jak można w luksusowym aucie montować Szymborską. Na ławce na Plantach Szymborską zamontować, w domofonie na Brackiej – to przeżyjemy – my – cisi i tacy literaccy. Ławka, planty, ptaków śpiew. Ale słuchać jej z ekskluzywnego systemu nagłaśniającego – tego się nie robi kotu! Tego się literaturze nie robi. Literatura się nie wozi ani nie obnosi. Literatura nie jest dziwką, nie wie, co to pieniądz. To tyle malowniczych porównań. Te pryskają, gdy poważana pisarka rzuca nieparlamentarnym słowem. Czy pisarz powinien mieć k(l)asę i jaką? W czym się objawia klasa pisarza? Czy w odmawianiu kasy? Przepraszam: kasa w odmawianiu klasy. Bo klasa jest w tym, że kasy raczej nie ma, a jak się ma, to się o niej nie mówi. Bo zamiast kasy na podorędziu ma się np. misję, która z pewnością wyparowałaby natychmiast po pojawieniu się kasy. Jak bowiem powszechnie wiadomo – tylko cierpienie uszlachetnia. Tylko cierpienie nadaje się do prozy. Kasa może też, ale ewentualnie po to, żeby o niej pisać, a nie od razu mieć! Tak więc drodzy pisarze – opamiętajcie się, bo skończycie jak Michał Witkowski robiący kolejny coming out, który tym razem na pewno się nie uda i będzie już tylko – out!

Jako blogerka modowa z nieufnością patrzyłabym na kogoś, kto tym interesem para się dopiero od roku i w dodatku nie zna miejsca ostatniego pokazu Łukasza Jemioła. Wstyd. Jako krytyczka literacka mogę się czuć wyłącznie zaintrygowana. Zawsze to dobrze, gdy pisarz eksploruje nowe obszary doświadczenia. Kibicuję i zacieram ręce. Jak powiedział mi podczas wywiadu Edmund White, znany z eksplorowania nowych obszarów – pisarze bywają koszmarnie nudni, bo takież mają życie – koszmarnie nudne. Najczęściej są wykładowcami literatury na uniwersytetach, a po lekcjach rozważają w swoich książkach problemy teoretyczne literatury.

W roli akademika chcieliby widzieć Michała Witkowskiego nie tylko jego rodzice. Widzieć autora Lubiewa usadzonego obok Mariana Pilota na Festiwalu Conrada – fashion girl i twórca słownika gwary Siedlikowa czytający wspólnie Nadobną Paskwalinę – czyż to nie cudowne?

Michał Witkowski to utajona opcja inteligencka, ale chwilowo szafiarka. Buntownik wobec wszystkich systemów, kochający skomplikowaną miłością Elfriede Jelinek i bezgraniczną miłością Witolda Gombrowicza, porzucił opresyjne akademickie środowisko. Zadął się i rozsadził Pierre’a Bourdieu i pole literackie wraz z jego agentami – oniemiałymi. Oczywiście był to czyn suicydalny, to znaczy – skoro wysadził w powietrze pole literackie, to oczywiście ze sobą na pokładzie, a jakże. Teraz na spadochronie opada w przestrzeń blogosfery. A własnym życiem żyje już nie tylko jego podbródek, ale cała nowa persona – blogerka modowa.

Jeśli czytasz w oczekiwaniu, że niebawem pojawi się tu coś o książce, to muszę Cię zawieść. Nie zaznasz tu intelektualnego awansu za pomocą literatury. Witkowski uniemożliwia taki awans. Wykonuje gest odwrotny do gestów kulturalnych szafiarek dających się przyłapać na czytaniu książki.

Jest niemal tak perwersyjny jak Pierre Bourdieu wygłaszający swój wykład przeciwko telewizji w telewizji. Dziennikarze operują środkami, które chcieliby mieć wszyscy uczestnicy pól społecznych. Witkowski sam po te środki sięga. Gest heteronomiczny, jakim jest kolaboracja pola literatury z polem mediów, zamienia na gest autonomii – „będę sobie robił co chcę”.

Dorota Masłowska została wiedźmą, Michał Witkowski fashion girl. A kto został pisarzem? Michał Piróg i Kinga Rusin. Pisarzowi bycie pisarzem się nie opłaca. Bycie pisarzem opłaca się niepisarzowi. Bycie pisarką nie opłaca się Kai Malanowskiej. Bycie pisarzem przydaje się zwłaszcza tym, którzy nie są pisarzami, warto więc nie być pisarzem, by pisać.

Witkowski przeszedł właściwie przez wszystkie obszary w polu literackim – od awangardy aż po konsekrację. Oswoili go profesorowie, nie stronili od niego dziennikarze, imały się go nagrody, mimo iż swojego Don Kichota napisał już na początku kariery**. Istotnie zabrakło mu ruchu w tym polu, które wyobrażam sobie jako nakreślone kredą na jezdni klasy.

W podwórkowej optyce ruch Witkowskiego jest zupełnie normalny – pisarz wyrósł z zabawy w klasy. Robi, co chce, a my się obrażajmy i kupujmy książki. Na koniec piosenka aż nadto oczywista.

 

* Michał Witkowski, Zbrodniarz i dziewczyna

** Znowu dziś zapomniałam napisać Don Kichota/… już przestaję rozumieć siebie/ jak mogłam do tego dopuścić (…)/ to niewybaczalne żeby w ciągu życia/ ani razu nie napisać Don Kichota/ mówcie sobie co chcecie/ ale mi się to nie mieści w głowie, Urszula Kozioł z tomu Horrendum

 

Za dwa tygodnie druga odsłona – recenzja Zbrodniarza i dziewczyny.