Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Klęska urodzaju (Taconafide na chłodno)

Artykuły /

Trzy lata temu o tej samej porze zewsząd docierały do nas hity Gangu Albanii. W międzyczasie okazało się, że droga z wyspiarskiego garażu na parkiet polsatowskiego „Tańca z gwiazdami” wcale nie jest tak odległa, jak mogliśmy wówczas sądzić. W tym roku rapowa wiosna nad Wisłą była nieco bardziej wyrafinowana i refleksyjna, a przynajmniej tak sugeruje liczba sprzedanych płyt duetu Taconafide.

Wydawać by się mogło, że projekt Taco Hemingwaya i Quebonafide to najlepsze, co mogło się przydarzyć fanom polskiego rapu. Wszak pierwszy z nich już dawno udowodnił, że sukces Trójkąta Warszawskiego nie był dziełem przypadku. Z kolei Quebonafide może w przyszłości robić wielkie rzeczy, tylko za bardzo się do nich spieszy (najwyraźniej nie przemyślał dokładnie obciążenia pracą nad projektem, równocześnie planując trasę koncertową, co spowodowało odwołanie kilku dużych koncertów w maju).

Sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana.

 

Intelektualistą będąc…

Soma 0,5 mg i bonusowa Soma 0,25 mg to klęska urodzaju. Czego tam nie ma! Na krążkach usłyszymy nawiązania literackie (warto wspomnieć Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya), filmowe (Wajda, Tarantino, Ozon i Fellini), serialowe, muzyczne, sportowe, publicystyczne (pojawił się Kevin Spacey, warszawski smog, Uber, Natalia Szroeder, Michał Wiśniewski i Harry Potter, a nawet kryptowaluty, szkoda więc, że na żółtym pasku zabrakło miejsca dla #MeToo), wycinki z biogramów twórców, a to wszystko oprawione w (nie tylko) kwadratowe flow Taco, ale i stary dobry seksizm, którego akurat na tych płytach spodziewałam się w nieco mniejszej dawce.

Quebo i Taco stworzyli wyraźną klamrę kompozycyjną dla swojego projektu – z jednej strony słowem kluczowym jest wszechobecna depresja (cierpią na nią ich bliscy, znajomi, oni sami miewają znaczne spadki nastrojów), z drugiej dosyć naiwna (w końcu wspierana Imagine Johna Lennona) wiara w lepszy świat. Trudno mieć pretensje do twórców, że żywią jakieś nadzieje co do przyszłości społeczeństw, ale są one miejscami formułowane w bardzo infantylny sposób (Tylko lepszy świat jak John Lennon, szukając małych rzeczy, które coś zmienią,/ Chociaż nie chodzi o rzeczy i o pieniądz, to życie musi oddać nam to, co wzięło). Nie wiem, czy to kwestia konieczności dostosowania się do młodszego słuchacza, czy po prostu treść zgodna z ich osobistymi przemyśleniami. Mam z tym spory problem, ponieważ zarówno Filip Szcześniak, jak i Kuba Grabowski przyzwyczaili nas do tego, że można od nich oczekiwać zgrabniej formułowanych wersów.

Męczące bragga pomieszane z narzekaniem na swój marny los – to frustrujące połączenie słyszalne jest na obu płytach.

 

subskrybuję Netflix i…

Netflix wciąż jest sexy, dowodzą tego w ostatnim czasie także raperzy, a serialem najchętniej przez nich oglądanym (sądząc po liczbie cytowań) jest Narcos. Taco nawiązywał do produkcji opowiadającej o kolumbijskich kartelach już na krążku Marmur. Z kolei Quebo nagrał z Paluchem kawałek Pablo. Niepokoi mnie rapowa fascynacja postacią Escobara, zwłaszcza że nie są to jedyne w polskim rapie nawiązania do jego biografii. Oglądając Narcos, widzimy wyraźnie nie tylko to, że Pablo był self-made manem, ale przede wszystkim, że doszczętnie zrujnował zaufanie społeczne w Medellin, nie wspominając o innych długofalowych skutkach jego działalności. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak sławetne „gry wideo powodują, że dzieci fascynuje przemoc”, ale Paluch dumny z tego, że Podwórka z nami jak za Escobarem, eskaluje podział na blokowiska i strzeżone osiedla (na marginesie, ciekawe, po której stronie barykady stacjonuje dziś poznański raper, który odniósł niemały sukces biznesowo-artystyczny).

Możemy oficjalnie uznać, że Taconafide w kawałkach Pin i Sectumsempra definitywnie wyczerpali limit przysługujących im nawiązań do postaci Escobara i od tego momentu obowiązuje ich embargo na próby czerpania z jego biografii. Pora na nowe seriale!

 

robię kanapki z hajsem, wyznaję też…

Żaden szanujący się raper nie mógłby nagrać płyty, na której nie wspomina ani słowem o pieniądzach. Podobno takich wydawnictw nie można potem wpisać do oficjalnej dyskografii!

Taconafide uwielbiają werbalnie tarzać się w świeżo zdobytym majątku i prowadzą na jego temat dwie narracje – jedna z nich dowodzi, że wraz z dużymi pieniędzmi pojawiły się jeszcze większe problemy i że na pewno nie stali się dzięki kasie lepszymi ludźmi. Druga z kolei to bezpardonowe epatowanie bogactwem, patologiczna wręcz duma i eksponowanie możliwości, jakie się przed Taco i Quebo otworzyły (polecam korepetycje z palenia hajsu u Borixona – dla niewtajemniczonych: sprawdźcie Platynowe sombrero).

Wątek pieniędzy jest bardzo natarczywy i dezorientujący, ponieważ nie wiemy, czy mamy współczuć, czy zazdrościć, a może jedno i drugie? Z powodu ich niekonsekwencji w opowiadaniu o drodze od kundla do milionera (i to w rok!) nie pamiętam już, czy wyniknęła z tego jakakolwiek konkluzja.

Z kolei track Kryptowaluty, po którym można by spodziewać się nawiązań do rynku walut wirtualnych, ma z nim niewiele wspólnego, co jest dość zabawne, bo łatwo można się domyślić, że chodziło głównie o odhaczenie kolejnego głośnego tematu. Niewykluczone, że kryptowaluty wygrały prawo do tytułu dzięki korzystnemu rzutowi kostką, a gdyby nie one, pojawiłby się tu Uber albo wspomniany już Netflix.

seksizm nasz powszedni.

U Hemingwaya zauważam regres, jeśli chodzi o opisywanie relacji z kobietami. Wcześniej słychać było mężczyznę, który rozumie zachodzące procesy emancypacyjne, teraz obserwujemy natomiast nieznaczne wychylenie w stronę (jeszcze niewypowiedzianego wprost, ale jednak) seksizmu. Być może to kwestia doświadczeń, o których wspominają obydwaj twórcy – natarczywości fanek, które dążą do flirtu z idolem. Pamiętajmy jednak, że obsesja „zbicia piony” to nie tylko domena kobiet, o czym nawijał Słoń w słynnym WCM3. Niezależnie od tego, jak bardzo irytujące bywają fanki, uznaję za brak klasy upokarzanie ich w tekstach (podobnie jak upokarzanie tych, którzy nie wiedzą, jak czyta się nazwisko Tory’ego Laneza). Na pewno brak wyczucia ze strony fanów oraz testowanie cierpliwości twórców to spory problem, odnoszę jednak wrażenie, że kobietom dostaje się mocniej, a przecież niektórzy z tych kolesi serio gorsi są niż groupies:

Kuba też się nie popisał, a jego przemowy o tym, że kiedyś zadowalały go kobiety jak Renée Zellweger, a teraz tylko Selena Gomez, to pierwszorzędna chamówa. I znowu: nie można mieć pretensji o czyjeś wybory estetyczne, jednak twórcy uznawani za raperów intelektualistów na pewno wiedzą, co to znaczy body shaming. A więc: Quebo, skoro twierdzisz, że chcecie pisać dla dzieciaków i coś im w ten sposób przekazać, róbcie to. Możesz na początek zredukować ilość gadaniny o tym, że ktoś wyglądający jak Renée Zellweger nie mieści się w twoich łóżkowych standardach (domyślam się, że chodzi o wygląd aktorki z okresu pracy nad filmem Dziennik Bridget Jones, gdy ważyła więcej niż obecnie). Wszystkie patrzą na ten sikor, na ten kajdan i chcą forsy – nie brzmi jak najlepsza opinia o priorytetach współczesnych kobiet, prawda? No to jeszcze: I zanim szepniesz „Nie jestem taka jak myślisz”,/ Zanim mi powiesz, że nie chodzi ci o szmal,/ Weź te trzy stówy i wybierz – wanna czy prysznic.

Nie wiem, czy to jakaś nowa moda, a może smutny efekt przyzwolenia władzy na działalność skrajnej prawicy, ale martwię się, że młodzi mężczyźni tak marnotrawią efekty rewolucji emancypacyjnej. Ciekawe, czy gdyby stworzyć algorytm rapowego kawałka A.D. 2018, okazałoby się, że aby liczniki odsłon na YouTube oszalały, niezbędne są stałe elementy jak seksizm, bragga, skrrrt, GUCCI belt i suko!/szmato.

A propos zawołań typu „suko” albo „szmato”, pełniących funkcję przerywnika, zawsze zastanawia mnie, czy raperzy naprawdę mają tylu wrogów, czy to tylko ich wyimaginowani przeciwnicy, i niezmiennie skłaniam się ku tej drugiej ewentualności. A gdy mówią, że nie będą podawać ksywek, bo nawet ich nie pamiętają, potwierdza to tylko moje przypuszczenia. W końcu chyba chodzi o to, że raper musi być na wiecznej wojnie, ktoś musi mu zagrażać, a on musi z tej opresji wyjść zwycięsko (suko!).

 

Nie pokazuj mnie palcem, no proszę!

Pojawia się też narzekanie na nazbyt ciekawskich fanów. To akurat zrozumiałe – widać, że Taco i Quebo chcą chronić swoją prywatność (umiarkowana aktywność w mediach społecznościowych i unikanie telewizji śniadaniowych dowodzi, że wypracowali granice swojej medialnej widzialności). Można by stwierdzić, że Taconafide przesadzają, wystarczy jednak pójść na jakikolwiek rapowy koncert, aby uświadomić sobie, że fan opętany pragnieniem spotkania z idolem jest gotów rozszarpać go na strzępy, żeby tylko zdobyć wspólną fotę.

Fanbase polskich raperów to zresztą temat-rzeka. Można jedynie powtórzyć za Kazem Bałagane, który dość bezpardonowo, ale zgodnie z faktami mówi: „Nie ukrywam, że tego słuchają też kasztany”.

***

Słowem podsumowania – Somy są warte waszej uwagi, jeżeli chcecie sprawdzić, co w polskiej mainstreamowej rap-trawie piszczy. To płyty dość osobiste i mocno wyznaniowe, co zawsze zyskuje przychylność słuchaczy, ale równocześnie dosyć uwiera relacja love-hate w stosunku do metek i wystawnego stylu życia, niekonsekwencje w tekstach i wyznania pt. „nie wystąpię w reklamie, ale nagram kawałek Ekodiesel”. Na pewno warto śledzić kolejne ruchy Taconafide oraz Taco i Quebo w solowych projektach. Mam tylko nadzieję, że za trzy lata Szcześniak i Grabowski nie będą pląsać w dystyngowany sposób po parkiecie Tańca z gwiazdami. Ze wszystkim innym damy sobie radę.

__

Klasyczny apel na koniec: #kupujciepolskierappłyty, zwłaszcza te śmiało zrywające z seksistowskim postrzeganiem świata.

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.