Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Kabaret i barykady (Gang Śródmieście „Feminopolo”)

Recenzje /

Dziewięćdziesiąt lat temu Polki zyskały prawa wyborcze. Rzecz w tym, że głosowanie niekoniecznie przekłada się na możliwość mówienia własnym i pełnym głosem. Emancypacja kobiet to wciąż otwarta sprawa, dyskutowana i forsowana w różnych sferach i w różnych rejestrach. Choćby piosenkowych. Warszawianki z Gangu Śródmieście korespondencyjnie pozbierały rozmaite dziewczyńskie oraz kobiece historie. Plon działalności epistolarnej właśnie ukazał się na płycie Feminopolo.

Wprawdzie mamy do czynienia z debiutem, ale członkinie zespołu to tak zwana stara recydywa. Nela Gzowska współtworzy między innymi Wilcze Jagody i Ryby, Magda Dubrowska grupy Tasiemka i Utrata Squad, a Karolina Czarnecka znana jest z przeboju Hera, koka, hasz, LSD i występów z wiecowo-kabaretowym zespołem Żelazne Waginy. Na użytek nowego projektu przyjęły pseudonimy Bikini, Dziara i Burkini. Ten gest można rozumieć jako wyrzeczenie się rockandrollowego gwiazdorstwa i własnego wizerunku na rzecz wspólnej sprawy i siostrzeństwa. Trudno bowiem uznać Gang Śródmieście za konwencjonalny zespół. To raczej medium do opowiadania historii, trybuna pozwalająca wyciągnąć na światło dzienne sprawy, które zwykle się przemilcza lub zbywa komunałami.

Teksty stanowią najważniejszy walor Feminopolo. Są manifesty: Sprawy niewieście i Discopolka, utwory dotyczące emocji i problemów w kontaktach z opresyjnym światem: Saszka, Pajacka i Rozkmina, a nawet rozliczenie ze sceną rock and rollową w songu Gary. Słowa tego ostatniego utworu są o tyle znamienne, że dotyczą zjawisk, które wydawały się nieaktualne już czterdzieści parę lat temu, gdy wybuchł punk rock. Za jego sprawą nastąpiła estradowa emancypacja. Członkinie zespołów zaczęły częściej występować w roli autorek tekstów, instrumentalistek i kompozytorek. Okazało się, że girlsbandy nie muszą śpiewać wyłącznie słodkich piosenek o miłości. Zdobycze punkowej rewolucji nie były jednak trwałe, kobiety zajmujące się muzyką wciąż są narażone na protekcjonalizm, chamstwo i seksizm: W sali prób znowu sami faceci/ Przybijają żółwiki, tobie nie podają ręki/ Jakbyś wcale tu nie stała/ Może jesteś niewidzialna?/ Laska z basem, to rzadsze niż półpasiec/ […] Kobiety potrafią tylko konflikty generować/ I takie to mądrości w internetach prawią/ Rogowiecki i Grabowski, co się na kobietach znają. Obrywa się po nazwisku właśnie temu, który dziś robi za legendę punk rocka, a całkiem niedawno popisał się szowinistycznym komentarzem w wywiadzie dla Onetu. I dobrze, bo punkowej legitymacji nie otrzymuje się dożywotnio.

Pokoleniowy charakter ma z kolei tekst Lakierek, protest songu o zmorze uczennic (uczniów zresztą też, wyjąwszy spódnice) – obowiązku przychodzenia „na galowo” na szkolne uroczystości: Błyszczące lakierki po nocach mi się śnią/ Pięty obdarte ociekają krwią/ Koronkowa bluzka, spódnica plisowana/ Na zawsze w mojej głowie jak otwarta rana. Zabawne obserwacje dotyczące zbiorowej hipokryzji i wstydliwych przyjemności zawarto w Porno: Przecież jestem antropolożką/ Jak to się stało, że kręci mnie porno? Można dopowiedzieć, że dobrze się stało, bo humanistyczny warsztat przydał się do precyzyjnej diagnozy tego zjawiska oraz zapowiedzi gruntownej reformy internetowej erotyki, gdy uda się już zerwać z powszechną pruderią. Ale nie zawsze jest wesoło. Można usłyszeć też o depresji, poczuciu wyobcowania i nieszczęśliwych związkach: Gorzko, gorzko, gorzka wódka/ Gorzkie żale, gorzkie usta/ Słodka, słodka nieświadomość/ Dziecko, kredyt, nieruchomość (Ewa).

Wokalistkom towarzyszą przeważnie elektroniczne podkłady. Gdzieniegdzie pojawiają się gitary, jak w rockowych Garach czy stylizowanym na szanty hymnie organizacji pro choice pod tytułem Kobiety na falach. Niestety, o ile w zaczepnych, na zmianę zabawnych i poważnych tekstach można się zasłuchać, to warstwa muzyczna nie ma żadnych właściwości. Nie wpada w ucho, nie intryguje ani nawet nie drażni. W kompozycjach występują elementy właściwe dla electro lub punk rocka, ale słuchając ich, mam wrażenie, że to raczej akompaniament do karaoke niż piosenki z krwi i kości. Być może autorki, powołując do życia Feminopolo, chciały zabawić się kiczem. Ich muzykę trudno jednak nazwać pastiszem albo kampową zabawą konwencją. Równie daleko jej do yassowego disco polo Kur z legendarnej płyty P.O.L.O.V.I.R.U.S., co do egzotycznego dworu królowej Shazzy. A może barierą okazała się to, że dotyczą bolesnych spraw i powstały na bazie prawdziwych wyznań? Ta nijakość w każdym razie dziwi, tym bardziej że członkinie Gangu mają spore muzyczne doświadczenie.

Mój problem z tą płytą bierze się z jej jednorazowości. Pierwszy odsłuch mnie usatysfakcjonował. Kolejne, powtarzane przez dwa tygodnie w ramach recenzenckiego obowiązku, były coraz bardziej męczące. Zespołom spod znaku riot grrrl zdarza się grać o wiele bardziej prymitywną muzykę, a mimo wszystko chce się ich słuchać bez przerwy. Obcując z Feminopolo, odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z przerostem konceptu nad autentycznością. Wolę celowo amuzyczną, za to emocjonalnie wiarygodną Siksę niż zgrabne i miejscami przejmujące teksty podane z kompozycjami w formie instant. Podobnie jak przedkładam koncert najgorszego zespołu hc punk nad wirtuozerię uczestników festiwalu piosenki aktorskiej, którym akurat przydarzyło się odgrywać role punków.

Zastanawiam się też nad potencjalnym zasięgiem nagrań Gangu Śródmieście. Jako muzyczne wsparcie własnego środowiska warszawianki osiągnęły sukces. Stworzyły muzyczno-kabaretowy podarunek dla tych, których nie trzeba przekonywać. Chciałbym jednak, by ich entuzjazm zaraził też słuchaczki i słuchaczy z zupełnie innych środowisk, na przykład cisgenderowych entuzjastów rapu patriotycznego maszerujących w nacjonalistycznych marszach.  

Mimo tych zastrzeżeń uważam Feminopolo za udane przedsięwzięcie. Kiedy kultura oficjalna przybiera historyczne kostiumy, popada w coraz większy patos i bigoterię, ta opozycyjna sprawnie kontruje mieszaniną żartów i gniewu. Debiut warszawianek to zwycięska potyczka w tej walce. Spróbujmy sobie wyobrazić odpowiedź na Gang Śródmieście – supergrupę złożoną z Jana Pietrzaka, Andrzeja Rosiewicza i twórców Studia Yayo. Do tych dziewczyn nie mają startu, choćby teksty pisał im sam Ziemkiewicz.

Recydywa nie pęka. Liczę, że ta z Gangu Śródmieście też zachowa się charakternie i na drugiej płycie nawinie nie tylko z sensem, ale i przebojowo.

Jan Bińczycki

(ur.1982) – bibliotekarz, publicysta, regionalista współzałożyciel kolektywu „Tłusty Druk”, co tydzień prowadzi program pod tą samą nazwą na kanale Reset Obywatelski.