Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Józef Roth „Listy z Polski” (fragment)

Nowości wydawnicze /

Józef Roth, Listy z Polski [fragment]

Przełożyła Małgorzata Łukasiewicz

Wydawnictwo Austeria, 2017

 

ŻYCIE LITERACKIE

 

Drogi Przyjacielu,

aby przedstawić Panu literackie stosunki w Polsce tak obszernie, jak zapewne by się należało, trzeba by sięgnąć daleko wstecz i rozsadzić ramy listu. Godny ubolewania fakt, że w Niemczech od niepamiętnych czasów polska literatura jest bardzo mało znana, kazałby mi napisać więcej, niż Pan miałby czas i ochotę czytać. Ale jak mam zakreślić granice? I od czego zacząć?

Najlepiej, jak mniemam, od żywego człowieka. Panu, jako uważnemu czytelnikowi gazet, z pewnością nie umknęła mała notatka, mówiąca o zjeździe polskich poetów w majątku hrabiego Morstina* . Nazwisko to dobrze brzmi – nie tylko w towarzyskich kręgach pozostałości dawnej europejskiej szlachty feudalnej, ale również na gruncie literackim. Rodzina ta przybyła do Polski w XVI wieku, z Południa. W następnym stuleciu wydała dwóch znamienitych polskich pisarzy: Andrzeja i Hieronima**. W krakowskim domu Morstinów widziałem portret jednego z antenatów, namalowany przez francuskiego malarza nadwornego: rzymskie oblicze, dumne i zawzięte, naznaczone ową szlachetną pychą, która jest przywilejem prawdziwie smutnych. Po raz pierwszy wydało mi się, że smutek może być zasługą oraz nie tylko atrybutem, lecz poniekąd także źródłem szlachectwa. Może zdołam Panu dać właściwe wyobrażenie o obliczu starego pana, mówiąc, że był rycerzem z żelaza i żałości…

Ale w gruncie rzeczy chciałem Panu opisać wnuka, Ludwika Hieronima Morstina, tego właśnie, który powziął myśl założenia gildii poetów. Tłumaczył Horacego i napisał znakomitą, usnutą z marzeń, a przy tym sumienną książkę o Włoszech, gdzie przez dwa lata był attaché wojskowym. W dzisiejszej dyplomacji nie spotyka się tak wielu attachés, którzy tłumaczą Horacego. Najwyraźniej trzeba do tego pewnej tradycji, to znaczy: trzeba niejako mieć we krwi stale żywą pamięć o czasach, kiedy żołnierzom wolno było być pięknoduchami, a militaryzm tak jak dyletantyzm był przywilejem urodzenia.

Ten więc Morstin przez kilka dni gościł u siebie polskich poetów, wydał na ich cześć bankiet i pośredniczył między nimi a kastą szlachecką, w Polsce (przez brak silnego przemysłu) wciąż jeszcze nadającą ton. Co za optymizm! Pan Morstin dostrzega związki między szlachectwem urodzenia a szlachectwem geniuszu i chciałby nadać poetom społeczną pozycję, która pozwoliłaby im kroczyć „na czele narodu”. To możliwe jest już tylko w Polsce, kraju, o którym kilka tygodni temu napisałem Panu, że w dzisiejszej Europie przechowuje ostatnie wspomnienie o feudalizmie. Proszę sobie wyobrazić to święto poetów: w majątku defilują wszystkie szkoły z okolicy, nauczyciele opowiadają dzieciom, że poeci są strażnikami skarbnicy narodowej i czymś o wiele więcej niż ludzie zamożni, bogaci, posiadający majątki ziemskie i rządzący. Dzieci recytują poetom wiersze, a poeci – jak gdyby byli królami – całują dzieci w czółko. W Pańskich uszach brzmi to jak staroświecka powiastka. Fantazja bowiem, która zawsze ma niejaką skłonność do groteski, podsuwa Panu taki oto obraz: nasz wielki przemysł nagle interesuje się osobiście autorami niemieckich książek tak jak autorami inserat reklamowych (które zresztą można nazwać literaturą popularną naszych czasów), a my wszyscy jesteśmy gośćmi Zagłębia Ruhry. Wyobrażenie to w zestawieniu z owym faktem pozwala zmierzyć ogromny dystans, jaki dzieli Polskę od nas i od całego cywilizowanego Zachodu! U nas społeczne uznanie nie zależy już nawet od wysokości nakładów, lecz jedynie od wysokości dochodów, a dziatki nie recytują nam wierszy, lecz marki samochodów. U nas wiele jeszcze pokoleń literackich będzie pisało nadaremnie i bez echa zejdzie do grobu.

Myśli się teraz w Polsce o założeniu Akademii Literatury. Padła propozycja, że członków powinien mianować sam Piłsudski. Pewnie i to musi się Panu wydać dziwne! Ale gdyby znał Pan ten kraj, uważałby Pan to za całkiem oczywiste. Potrzeba legitymizacji przez ucieleśniony autorytet jest tu bowiem tak wielka, że autorytet ten może sobie przypisywać również moc inspirowania instytucji duchowych, i nadal jeszcze zdarza się, że rozkaz i symbol wydają się wyższą zasadą niż wolny wybór i wolna wola.

Tak, to polskie państwo, o którym jakieś dwa tygodnie temu pisałem Panu, że dba o przysposobienie wojskowe młodzieży, po części przynajmmniej potrafi wynagrodzić dokuczliwości, których przysparzanie poczytuje sobie za obowiązek. Troszczy się o literaturę. Departamentem Sztuki w Ministerstwie Oświaty zawiaduje pisarz, znany nowelista Rogowicz. Jego zadaniem jest między innymi co roku proponować ministrowi sześciu stypendystów pisarzy, z których każdy otrzymuje miesięcznie trzysta złotych. Starsi i zasłużeni pisarze polscy dostają dożywotnio emeryturę. Dla Akademii Literatury przewidziano budżet pół miliona złotych rocznie, członkowie dostają uposażenie i co roku mają przyznawać nagrody w łącznej wysokości ćwierć miliona złotych. Do tego dochodzi kwota dziesięciu tysięcy złotych na nagrody państwowe, a wszystkie większe miasta polskie ustanowiły własne doroczne nagrody za dzieła literackie.

Trzeba dodać, że w Polsce jest tylko dziesięć wydawnictw, zajmujących się poważniejszą literaturą, i bardzo dużo analfabetów (choć również bardzo dużo bibliotek i wypożyczalni). Najwyższe nakłady wynoszą od dwudziestu pięciu do trzydziestu tysięcy egzemplarzy. Młody powieściopisarz może liczyć najwyżej na trzy tysiące. Czasopisma literackie – w sumie około ośmiu – nie płacą wcale albo płacą bardzo mało. (Polskie gazety codzienne mają o wiele za niski poziom). Niektórzy młodzi poeci zostali urzędnikami państwowymi i dyplomatami (zapożyczone od tradycji francuskiej).

Muszę jeszcze Panu wymienić przynajmniej parę nazwisk z młodszej generacji, paru członków tak zwanej grupy Skamander: Tuwim, Lechoń, Wittlin, Iwaszkiewicz, Wierzyński – chociaż wiem, że dla Pana będą to tylko puste dźwięki bez żadnej treści. To interesujący i mimo swej młodości ważni autorzy. Niektórzy, jak Tuwim i Wittlin, krytycy Ortwin i Irzykowski, dramatopisarze Witkiewicz i Broniewski oraz ów Morstin, o którym była wyżej mowa, mieliby coś do powiedzenia także Zachodowi. Ale to wciąż jeszcze nie wszystkie nazwiska, które wchodziłyby w grę, gdybym zamiar dać Panu „zarys” polskiej literatury współczesnej. Poprzestanę na próbie zasygnalizowania Panu, jaka jest pozycja pisarzy w obrębie struktury społecznej kraju. Z nielicznymi wyjątkami – jest paru poetów proletariackich, o których jeszcze wspomnę – zajmują wszyscy pozycję poza klasami, obok klas. Także w Polsce pisarze są bezsilni. Pokładają jeszcze nadzieje w analfabetach. Może, jeśli zdarzy się cud, z ich szeregów, gdy nauczą się czytać, zrodzi się echo, na które czekają pisarze. Jeśli jednak cud nie nastąpi, w Polsce, tak jak u nas, będzie się czytało tanie broszurki – „dla celów edukacji” – i magazyny „dla rozrywki”. I na darmo, jak już od dziesiątków lat na Zachodzie, cicho zasiane słowa będą twardo biły o nieprzystępną glebę, niczym kamyki o szkło. Jakieś prawo chyba chce, by wszystkie wyznania zmieniły się w plakaty, a wszystkie języki w werble reklamowe. To czas zmarnowanych słów i bezużytecznych państw.

Już słyszę, jak Pański szczęśliwy optymizm mi zaprzecza, a mimo to pozostaję jak zawsze niezmiennie Panu oddany

Joseph Roth

„Frankfurter Zeitung”, 2 sierpnia 1928 r.

 

* Latem 1928 r. w majątku L.H. Morstina, Pławowicach, odbył się pierwszy zjazd poetów.

** Chodzi o Jana Andrzeja Morsztyna (1621–1693) i Hieronima (Jarosza) Morsztyna (ok. 1581 – ok. 1623).