Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jiří Hájíček, „Zaklinacz deszczu” (fragment)

Nowości wydawnicze /

Ale dlaczego nie mogę spać? Czy to przez świadomość, że połowę życia mam już za sobą? Raj dawno został utracony. Pozostała mi praca, seks, drobne przyjemności, dobre jedzenie. Mieszkanie w centrum miasta, kredyt mieszkaniowy na w miarę korzystnych warunkach. Czteroletnie auto. Wakacje nad morzem. Zupełnie niezła druga połowa życia z Terezą. Z Bohuną przeżyłem to wcześniej. Piękny początek wszystkiego. Dzieciństwo na wsi, dojrzewanie, które jest wygnaniem z raju. Pierwsza miłość, szczęście we dwoje. A potem człowiek zaczyna sobie wyobrażać, że ma prawo do tego drugiego. Zazdrość, zdrada, rozstanie. Stała w moim gabinecie, trochę niepewnie, po dwudziestu pięciu latach. Szalony Tonda dał tę samą parcelę obu bratanicom. Naprawdę był stuknięty. Uwielbialiśmy go. Jak chodził z rozłożonymi rękoma, jakby chciał wzbić się w powietrze. W swojej chałupinie obok wagi miał na półce książkę Františka Fajtla Zestrzelony i wypłowiałą broszurę o samolotach do oprysku upraw, a na ścianach poprzypinane wycinki z gazet i obrazki. Samoloty.

Przed południem przyszykował Terezie śniadanie. Pospała sobie dłużej. Postawił na stole chałkę i lineckie ciasteczka, których Tereza zawsze na święta napiekła tyle, że starczyłoby dla pięcioosobowej rodziny. Wycisnął dwie pomarańcze. W mieszkaniu zapachniało kawą. Za oknem blade światło, bez śniegu. Czekał na nią przy stole i patrzył, jak okryta szlafrokiem przeciąga się przed drzwiami do łazienki.

– W święta też już nie śpisz? – zapytała i zniknęła w łazience.

Słyszał, jak szczotkuje włosy. Jak leci woda do umywalki. Wszedł do sypialni, żeby zamknąć francuskie okno, które łomotało w przeciągu. Spojrzał na sufit nad łóżkiem. Zwykły sufit, biały, bez żadnych map katastralnych, które widzi tam w nocy, bez twarzy i postaci wyświetlających się na nim nad ranem jak na ekranie.

– Dzisiaj coś odkryłem. Coś zrozumiałem, Terez.

Podeszła do stołu, związując włosy. Nachyliła się i przybliżyła do niego policzek. Pocałunek.

– Czasem mówisz, że powinienem przypomnieć sobie coś, czego bardzo pragnąłem, kiedy byłem dzieckiem, że to mi pomoże.

– A ty zawsze odpowiadasz, że wszystkie swoje dziecięce marzenia już dawno zapomniałeś.

– Ale dzisiaj po przebudzeniu coś mi przyszło do głowy. Sięgnęła po ciastko i ujęła je szczupłymi palcami. Jakby dotykała klawiszy fortepianu. Podniosła do ust filiżankę, mały palec nieco odgięty, a na ustach biała smuga od cukru pudru.

– Kiedy oboje z Bohuną byliśmy dziećmi, wuj Tonda ciągle nam opowiadał o Vície Fučíku zwanym Kudličką.

Zrobiła znudzoną minę.

– Poczekaj, wiem, że już ci o tym mówiłem. Do tej chaty z dala od wsi, w której kiedyś mieszkał Kudlička, było od nas bardzo blisko. Znaliśmy jego historię. Tonda wyczytał w jakimś lotniczym czasopiśmie, że kiedyś dawno, jeszcze za pierwszej republiki pewien człowiek z Pragi, który zbierał informacje o Fučíku i jego próbach latania, znalazł na jakimś strychu skrzydła i zabrał je ze sobą.

– I to miały być te skrzydła Víta Fučíka?

– Podobno tak. Ludzie mówili, że zrobił ich więcej. Tonda zupełnie nam namotał w głowie, mogliśmy mieć wtedy po dwanaście lat. Uwierzyliśmy, że gdzieś jeszcze można znaleźć skrzydła Kudlički.

Tereza milczała. Dolał jej kawy z dzbanka.

– Poszukiwania zaczęliśmy od strychu u Fuksów. Potem przyszła kolej na inne chałupy w Lešicach. Kiedy mama Bohuny się dowiedziała, że zawracamy głowę sąsiadom i łazimy po cudzych strychach, zrobiła nam awanturę, a Bohuna nawet od niej oberwała. Wszystko zwaliliśmy na wuja Tondę, powiedzieliśmy, że nas do tego namówił. I wyobraź sobie, że podziałało. Dorośli machnęli na nas ręką.

Tereza siedziała z posępnym wyrazem twarzy. W końcu się odezwała.

– Nie zapomniałeś wczoraj w aucie sałatki ziemniaczanej od mamy? Ciągle coś zostawiasz pod tylną szybą…

 

– No i jak? Świat się zmienił? – powiedział ze śmiechem Štefka, stojąc w drzwiach. – Nowy kodeks cywilny wszedł w życie!

Był drugi stycznia. Zdeněk mimowolnie spojrzał na półkę, na której stał segregator z napisem NKC.

– Jak tam po sylwestrze?

Gęba Štefki jakoś nie znikała ze szpary w drzwiach.

– W porządku. Byliśmy z Terezą w teatrze. Potem w domu otworzyliśmy sauvignon.

– A noworoczne postanowienia? Podjąłeś jakieś? – nie poddawał się Štefka.

– W sumie… tak – powiedział Zbyněk z namysłem. – Że spróbuję odnaleźć skrzydła.

Štefka spojrzał na niego ze zdziwieniem i w końcu poszedł do siebie. Zbyněk zaparzył kawę. Jestem człowiekiem, który szuka skrzydeł, powiedział na głos w pokoju pełnym papierzysk w segregatorach.

Wyszedł z biura już o wpół do trzeciej. Samochód stał na parkingu przed uniwersytetem. Styczeń wreszcie przyniósł śnieg. Pola lekko przyprószone na biało, cienka skorupa lodu na stawach, termometr w aucie pokazywał plus dwa stopnie. Droga błyszczała, ale nie było ślisko. Wjechał do wsi i zatrzymał się przed budynkiem z owalną tablicą Urząd Gminy Lešice.

Rajtar miał na sobie koszulę moro i workowate sztruksowe spodnie podtrzymywane przez szelki. Na stole leżały w nieładzie dokumenty.

– Witamy gościa w nowym roku! – przywitał Zbyńka gromkim okrzykiem.

Zbyněk wytrzymał kilka minut gadki szmatki o świętach i sylwestrze. Rajtar rozgadał się o dzieciach i wnukach i nie miał zamiaru przestać.

– Wciąż nie macie w internecie nowego planu zagospodarowania przestrzennego.

– No widzisz, kurde… Te zaległości ze starego roku…

– Ostatnim razem powiedziałeś, że nie wiesz, gdzie jest dawne pole Fuksów.

– I co?

– Trzy lata temu kupił je twój zięć.

– Jakie pole?

Pole Tondy Fuksa. Dwa hektary z okładem ziemi uprawnej.

– Nie wiem…

– Nie wiesz, że twój zięć kupił pole we wsi, gdzie jesteś wójtem?

– A co to, przesłuchanie jakieś czy co, do kurwy nędzy? Láďa ma swoją firmę, nie wtrącam się do tego, co kupuje.

Siedzieli na wprost siebie, rozdzieleni biurkiem z komputerem.

– Pepíku, przy mnie nie musisz rżnąć głupa.

Rajtar bez słowa zacisnął dłonie na brzegu biurka, wargi mu nerwowo drgały.

– Firma R+K Nieruchomości należy do twojego zięcia, prawda?

– Chyba tak, Láďa ma tych swoich firm… kto by się w tym połapał…

– Nie ma ich znowu tak dużo. Tylko R+K Roboty Budowlane i R+K Nieruchomości, którą założył ze wspólnikiem tuż przed zakupem tej ziemi.

– Jesteś policjantem czy co? Czego ode mnie chcesz?

– Chcę zobaczyć zmieniony plan zagospodarowania.

– A na co ci to? Mieszkasz tu?

Obaj już stali. Rajtarowi błyszczało czoło. Nos też.

– I tak do niego z Bohuną dotrzemy. Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– A tobie o co chodzi?

Kiedy wsiadał do auta czuł, że Rajtar patrzy na niego zza firanki.

Bohunę znalazł w pensjonacie, jeszcze sprzątała po zabawie sylwestrowej. Usiedli na chwilę przy barze w suterenie. Restauracyjka była pusta, krzesła poustawiane do góry nogami na stołach.

– Dzisiaj otwieramy dopiero o szóstej, w pensjonacie są puchy – powiedziała. Miała na sobie szarą bluzę i kamizelkę z polaru. Na niebieskim kołnierzyku widniało logo jakiejś firmy produkującej artykuły spożywcze. Oparła się łokciami o ladę i objęła głowę dłońmi. Po przedświątecznym uczesaniu nie było śladu. Półmrok pomieszczenia podkreślał ciemne kręgi pod jej oczami.

– Bohuno, ja tylko na chwilę, jadę prosto z pracy.

– Widziałeś się z mamą?

– Tak, powiedziała, że jesteś tutaj.

– Masz coś nowego?

– Musimy dotrzeć do planu zagospodarowania przestrzennego.

– A skąd go weźmiemy?

– Nie pójdziesz do Rajtara?

– Mowy nie ma.

– To powiedz komuś ze wsi, kto jest w radzie gminy, żeby ci załatwił ten dokument. I daj mi znać, to przyjadę.

Odprowadziła go przez pusty lokal, światła były wszędzie pogaszone. Wyszedł na niewielki parking przed pensjonatem. Przy wejściu stał wielki wór foliowy, Bohuna upychała do niego śmieci. Patrzył na nią przez chwilę, zanim przekręcił kluczyk w stacyjce. Jej oddech zamieniał się w parę, na dłoniach miała różowe gumowe rękawice, wyraźnie widoczne w szarzyźnie styczniowego popołudnia.

Budziejowice już z daleka jarzyły się światłami. Wjechał do centrum, przez dziesięć minut krążył wokół kamienic w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania. Szedł po zamarzniętym chodniku w kierunku domu, spojrzał w górę. Od strony ulicy ich mieszkanie było ciemne. Terezę znalazł w łazience, stała naga przed umywalką. Czarno-biała szachownica z kafelków, błyszcząca ceramika łazienkowa. W wąskiej smudze sztucznego żółtawego światła jej nagość świeciła niczym złota monstrancja. Przestąpił przez próg. Ciemnoczerwone ręczniki, różne flakony i buteleczki na szklanej półce, kosmetyki do makijażu, waciki, wszystko jak zawsze. A jednak coś było inaczej. Dostrzegł to w jej spojrzeniu odbitym przez lustro. Biała ceramika, buczenie suszarki i jej gładkie biodra. Miał niejasne przeczucie, że coś zakłóca tę harmonijną kompozycję.

 

Jiří HájíčekZaklinacz deszczu, tłum. Dorota Dobrew, Książkowe Klimaty 2018