Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„Jestem zmęczony wstydem za Janusza”. Wywiad z Tym Typem Mesem – cz.1

Rozmowy /

Bartek Przybyszewski: Czy Mes zdziadział?

Ten Typ Mes: Może trochę… Tak sądzisz?

Tak mi się wydaje. Nie mówię tu nawet o tęsknocie do starych, węgierskich autobusów, deklarowanej w piosence Ikarusałka. Odnoszę wrażenie, że Mes z pierwszej solowej płyty wyszydziłby gościa, który nie ma czasu napić się ze znajomymi piwa, bo pracuje weekendami w korporacji. A Mes z najnowszego albumu, Trzeba było zostać dresiarzem, próbuje go zrozumieć. Nie opadł ci trochę ten twój radykalizm?

No, tak. Staram się tego typa zrozumieć, bo – choćby statystycznie – zbyt wielu mam znajomych pochłoniętych przez korpo. Więc radykalizm Mesa z tamtych lat był potrzebny. Moi znajomi, moi przyjaciele, moi ludzie, moi słuchacze – cała ta grupa, która zetknęła się wtedy z moją muzyką, mogła posłuchać moich poglądów na ten temat i zastanowić się, czy iść po studiach do korporacji. Pomyśleć, czy to jest na pewno to, czego potrzebują w życiu. Mój pogląd jest taki, że niekoniecznie. Że można robić sto innych rzeczy.

Zapiski Typa [pierwsza solowa płyta Mesa – przyp. BP] były nawinięte przez 24-latka i jeśli mogłem się mądrzyć, to wobec 24-latków. Wobec tych, którzy wkrótce zetkną się z takimi wyborami: gdzie pójść pracować, za jakie pieniądze, na jakich zasadach? Czy wkręcasz się w życie korporacyjne? Czy utożsamiasz się z firmą, która ma centralę – nie wiem – w Singapurze? Czy godzisz się na to, żeby być trybikiem w maszynie, cyferką w Excelu? A może chcesz robić coś zupełnie innego? Więc ja zachęcałem, żeby robić inne rzeczy.

Natomiast dziś, parę lat później, te wybory zostały już dokonane przez moich równolatków. I przez część moich słuchaczy.

Czy wspomniana Ikarusałka to rzeczywista tęsknota za starymi autobusami, czy bardziej wyraz takiego nostalgicznego zachwytu spod znaku: kiedyś wszystko było lepsze?

Nie no, w życiu! Chodziło o to, że bierzesz piękny przedmiot, który cię inspiruje, z którym jesteś związany… i składasz mu hołd za pomocą pieśni.

Jeżeli Ikarusy były piękne, to chyba raczej turpistycznie.

One były piękne na tej samej zasadzie, co socrealistyczny budynek – niby wygląda pod wieloma względami fatalnie, a dla mnie jest jednak piękny. Dla kogoś piękne jest aluminiowe wnętrze wypełnione meblami z Ikei, a dla mnie absolutnie nie. Nowoczesność w ogóle rzadko jest piękna.

Czyli Żagiel Libeskinda niespecjalnie ci podszedł?

Nie, [śmiech] zupełnie nie. Słuchaj: Ikarusałka to hołd złożony przedmiotowi. Tym przedmiotem okazał się autobus, a hołd został złożony dlatego, że już go nie ma. Bo parę miesięcy temu Ikarusy zniknęły z ulic. Kurde, no… to nie jest taka tęsknota, że kiedyś było fajnie, a teraz be. Wyrażam miłość do tego przedmiotu, o ile można w ogóle kochać przedmiot. Ikarusy trwały dłużej niż budynki, nazwy ulic, były pewną stałą.

A główny temat twojej najnowszej płyty, czyli zachwyt nad wąsatymi Andrzejami, to szczera fascynacja czy prowokacja? Białe skarpety do sandałów to styl, do którego dążysz?

Chciałbym mieć beztroskę – i do niej chciałbym dążyć. Taki statystyczny wąs potrzebuje meczu w telewizji, piwa i żeby kobieta mu zrobiła szamę. Czasem zaciągnie dług, zrobi coś naiwnego, ale nie tnie się przez to. To jest beztroska, która mi szczerze imponuje. Beztroska, której ja w sobie nie mam. Mam za to nadmiar troski.

Drugą kwestią jest to, że tacy ludzie… po prostu są. I możemy ciągle pokazywać ich palcami i wyśmiewać się z tego, że wyglądają nieprzystająco do dzisiejszych czasów. Że wyglądają ultraniemodnie (o ile można „niemodność” stopniować). I w ogóle możemy czuć się na ich tle superwyjątkowi i świetni. A ja uważam, że można ich po prostu zaakceptować. Tak, jak akceptujesz surfera z Kalifornii niemalże jako część kalifornijskiego krajobrazu. Akceptujesz też bawarską kelnerkę na October Fest, która z wywalonymi cycami niesie rechoczącym Niemcom litrowe kufle piwa.

O tych stereotypowych, kliszowych postaciach z zagranicy myślimy jako o czymś świetnym i egzotycznym. A tu też mamy stereotypowe, kliszowe postacie ze swoją specyficzną estetyką. Ale ciągle się od nich odcinamy i ciągle się ich wstydzimy. Jestem zmęczony tym wstydem! Kurwa, ile się można wstydzić? I nie chodzi mi tu o wywyższanie się ponad inne nacje. Nie! Jesteśmy takim samym narodem jak każdy inny. Mamy swoje wady i zalety. Narzekamy i chlejemy – i tyle. Z kolei Meksykanie jedzą ostre żarcie i są zapatrzeni w Amerykę. I mają jakieś tam Santa Muerte – kult „świętej śmierci”, czyli w ogóle jakieś idiotyczne połączenie Matki Boskiej i, kurwa, śmierci. Idiotyczne, ale tak już mają i tyle. Akceptujemy to. Nie oceniamy tego surowo. Dlaczego więc ciągle patrzymy z wyższością i głupkowato się uśmiechamy, kiedy widzimy gościa w sandałach i białych skarach? Spoko – śmiałem się z niego, od kiedy miałem 15 lat. Ale nie mam już ochoty się z niego śmiać. To już nie jest śmieszne – to po prostu jest. Jak Fiat 125. To po prostu, kurwa, jest.

Z jednej strony mówisz, że nie należy wstydzić się dresów i wąsów, a z drugiej od lat powtarzasz w tekstach piosenek i felietonach, jak bardzo wkurwia cię nasza kultura popularna: komedie romantyczne, serduszka na Walentynki, pudelkowi biedacelebryci i tak dalej. A przecież to dresiarze, Andrzeje i Janusze są sponsorami tego wszystkiego. To oni są grupą docelową tandetnych komedii czy talent shows. Te rzeczy są szyte pod ich gust. Nie ma tu sprzeczności?

Nie uważam, że ci ludzie są za to odpowiedzialni. Jeżeli chcesz kogoś winić, to ja chętnie wskażę, kto moim zdaniem jest za to odpowiedzialny. Są to dyrektorzy stacji muzycznych i telewizyjnych. Ci bogaci, którzy chcą zarobić jeszcze więcej. A żeby zarobić jeszcze więcej, musisz przeprowadzić badania i spytać sto osób, czy wolą piosenkę Ani Dąbrowskiej, czy też może kawałek disco-polo. Numer Ani Dąbrowskiej ma tak zbudowane akordy, że wśród tych stu osób znajdzie się pewnie jakiś procent ludzi zafascynowanych tym utworem, ale zawsze więcej osób zajara się kawałkiem disco-polo. I potem, przez tych sto przypadkowych osób, w radiu lata na rotacji kawałek disco-polo. I to często w rozgłośni, w której disco-polo jeszcze przed chwilą nie leciało.

Jeżeli dyrektorzy stacji muzycznych będą się kierowali tylko pieniędzmi i słupkami, to świat będzie wyglądał w ten sposób. Z jednej strony będziemy mieli dyrektorów przerażonych tym, że będzie za mało reklam, a z drugiej strony reklamodawców i agencje reklamowe, które pod tych reklamodawców muszą robić. Albo naginają się, żeby zrobić chujową kampanię, tworzoną przez najbystrzejsze umysły swojego pokolenia. Bo, jak wiadomo, w agencjach reklamowych pracuje w chuj poetów, literatów i uzdolnionych grafików. Tylko oni tam robią po prostu reklamę proszku. Oddają się tam cali. Więc to na agencjach reklamowych, na dużych korporacjach, na instytucjach, które te reklamy puszczają, leży odpowiedzialność.

Lata 50., 60. czy 70. w Polsce pokazały, że Januszom i dresiarzom, czy też może jeszcze protodresiarzom, możesz puszczać Kabaret Starszych Panów, piosenki Młynarskiego czy Osieckiej – i oni to łykną. Ludzie mogą słuchać takiej muzyki. To jest tylko kwestia tego, co ludziom wtłoczysz do głów. Więc to wtłaczacz jest winien, a nie odbiorcy! Janusz ze swoim wąsatym gustem, który posłucha sobie disco-polo, nie jest odpowiedzialny za to, że kultura tutaj wygląda tak, jak wygląda. On po prostu włącza radio. W tym radiu coś tam sobie leci i nasz Janusz mówi: „OK, może być”. I kiedy radio zada Januszowi pytanie „co puścić?”, to on też powie: „no puśćcie mi, kurwa, Boysów. Bo jak tak sobie jadę traktorem czy załatwiam jakieś inne januszowe sprawy, to to mi nie przeszkadza, jak leci”.

On nikogo swoim złym gustem nie krzywdzi. Odpowiedzialność ponosi człowiek, który zadaje pytanie w ten, a nie inny sposób. Socjologia mówi, jak ogromne znaczenie ma to, jak zbudujesz pytanie w ankiecie. Janusz ci powie: „tak, chcę słuchać disco-polo, w odróżnieniu od kawałka Ani Dąbrowskiej. Dla mnie to jest za wolne, za smutne… A ja tu potrzebuję pozapierdalać w robocie i chcę, żeby coś tam mi rypało w tle”.

Ale jeżeli odgórnie ustalisz, że, kurwa, w naszym radiu lecą tylko takie, a nie inne piosenki – tak jak to, niestety, było za komuny – to ci sami ludzie, którzy obecnie słuchają disco-polo, będą słuchać na przykład Czesława Niemena. Tak, jak na potęgę słuchali go w PRL-u, co dzisiaj jest nie do pomyślenia.

Twierdzisz, że jeśli pokaże się ludziom coś dobrego, to nie zawsze z automatu przełączą się na mniej ambitną stację. Ale przecież istnieje medium, w którym playlistę dobierasz sobie sam – jest to internet. Jeśli za wyznacznik popularności uznamy wyświetlenia na YouTube, to wnioski nie napawają optymizmem: jakiś tam kabaret Paranienormalni zbiera milionowe odsłony, a wspomniany przez ciebie Kabaret Starszych Panów ma wyświetleń wielokrotnie mniej.

Bo może akurat Starsi Panowie są nieco zbyt archaiczni. Natomiast…

Mówisz o internecie, w którym nikt nigdy nie ustalił reguł. Jest po prostu, kurwa, supernową, która wybuchła i czerpiesz sobie z tego wybuchu, co tam chcesz. Nikt tego nie regulował. A jak próbował regulować, to ludzie wyszli z jakimiś żenującymi hasłami na ulice i wydawało im się, że bronili wolności. A tak naprawdę bronili interesów Google’a i kilku innych firm, które trzęsą światem – przynajmniej tym cyfrowym. Niemniej, rzeczywiście, mamy tu medium, w którym panuje pełna wolność.

Ale ja nie dostrzegam tej sprzeczności, o której mówisz. Że z jednej strony nie jestem zadowolony z tego, że kultura wygląda dziś tak, jak wygląda, a zarazem nie mam problemu z gustem Janusza. Bo uważam, że reguły ustala ten człowiek, który decyduje, co leci w radiu czy w telewizji. Wiecznie przerażony tym, czy znajdą się reklamodawcy.

Był jakiś tam typ, który wsadził Hity na czasie do ramówki TVP2. I potem przez wiele lat były Hity na czasie, kurwa, radia Eska, na TVP2. Na TVP2! Na najbardziej kulturalnym kanale z misją! I oczywiście, że ludzie to oglądali. Ale potem przyszedł inny typ, który to zdjął. Nie wiem, kto to był, ale ja bym mu dał, kurwa, jakiś medal. Włączam TVP2, a tu mi wyskakuje Mezo czy jakaś inna gwiazda muzyki dance z Rumunii. What the fuck?! I okazało się, że po prostu wystarczy powiedzieć: nie, nie będzie u nas tego programu. I tyle. I ludzie mogą sobie przełączyć na Polo TV – ich sprawa. Ale na Dwójce tego już nie będzie. A przecież Dwójka ma ogromny zasięg.

Jesteś zwolennikiem dotowania kultury z budżetu państwa i promowania nieco ambitniejszych treści z pieniędzy publicznych?

Wiele rzeczy z pogranicza kultury i estetyki miejskiej chciałbym, żeby działało. A nie działa. Żeby miasta nie były usrane reklamami. Żeby na przykład wprowadzić taki utopijny pomysł mojego przyjaciela sprzed paru tygodni i wprowadzić akcyzę na reklamę. Żeby agencje reklamowe musiały płacić, na przykład od każdego kontraktu z każdym Volvo czy Samsungiem. Po prostu 20% leci do państwa. Jeśli ktoś kupuje papierosy warte w produkcji 2,20, a płaci 12,20, to dlaczego tak chciwy i bogaty rynek reklamowy nie pierdolnie ze swoich gigantycznych zysków 20% ze wszystkiego, co robią? Regulacje państwa tego typu? Bardzo, bardzo chętnie.

Albo, że 30% billboardów to muszą być kampanie społeczne albo kulturalne. Bardzo chętnie dowiadywałbym się z billboardów o tym, że właśnie wyszła czyjaś płyta, albo że jest festiwal filmów dokumentalnych. To oczywiście jest, ale wynika tylko z dobrej woli firm, które rozwiesiły te billboardy. Natomiast nie wynika to z nakazu, który moim zdaniem byłby na miejscu. Od jutra 30% billboardów to kampanie społeczne: nie bij dzieci, nie prowadź po alkoholu. I chuj – tak ma być! Tak, jestem za tym, żeby państwo to regulowało.

 

To sprawił rytm

Najświeższy projekt Alkopoligamii [wytwórni muzycznej współzałożonej przez Mesa – przyp. BP], Albo inaczej, to byłby w sumie niezły kandydat do uzyskania jakiejś miłej, ministerialnej dotacji. W pierwszej części projektu znany jazzman i wokalista Andrzej Dąbrowski śpiewa tekst Pezeta Re-fleksje z płyty Muzyka klasyczna. Kiedy zaczęliście nad tym pracować?

Parę dobrych miesięcy temu. Nie pamiętam dokładnie kiedy.

Pomysł polegał na tym, żeby wziąć tekst rapera i uczynić z niego punkt startowy, najważniejszy. Taki, od którego zaczynamy pracę nad utworem. I potem wszystko zupełnie od nowa przearanżować. Jak sobie przewiniesz do końca klip do Re-fleksji w wykonaniu pana Andrzeja Dąbrowskiego, to zobaczysz oszałamiającą liczbę ludzi, która nad tym pracowała. To jest jak napisy na koniec filmu.

W związku z tym nie pogardzilibyśmy dofinansowaniem [śmiech], gdyż jest to po prostu kurewsko drogie. Nagraliśmy to w Studiu S4 Polskiego Radia, w którym oddychanie kosztuje 50 złotych za godzinę.

Kto z większą nieufnością podszedł do pomysłu nagrania tego utworu: pan Andrzej Dąbrowski czy Pezet? To znaczy: pan Pezet…

Pan Pezet nie miał tu nic do gadania [śmiech]. Pan Pezet został poinformowany, że taka rzecz się dzieje, i spytaliśmy, czy ma coś przeciwko, bo jest naszym ziomem. Ale ponieważ powiedział, że nie, że zajebiście i że róbmy to, to zrobiliśmy. Ale Pezet nie miał w tym udziału. Największy udział miał tak naprawdę Mariusz Obijalski i to on to zaaranżował tak, że pan Andrzej mógł przyjść do studia i zaśpiewać.

Siedzisz w ogóle mocno w starym polskim popie z lat 60. czy 70.?

Niezbyt mocno. Ja w żadnym gatunku nie siedzę jakoś ultramocno. Znam się dobrze na hip-hopie, ale nie jestem takim ekspertem jak kiedyś. Lubię swoją playlistą w Winampie czy zestawem płyt do samochodu otwierać się na różne gatunki.

Andrzej Dąbrowki obecny jest również na Trzeba było zostać dresiarzem. Znałeś go bardziej z jazzowych jazd na perkusji czy z tych popowych piosenek?

Najlepiej kojarzyłem go z Zielono mi – zawsze mi się w dzieciństwie podobała ta piosenka, była super. Znałem ją z winyla, po prostu jednego z winyli, które były w domu. Próbowałem go nawet samplować i ostro go skatowałem. Sampli z tego nie było, ale już wtedy zapoznałem się z jego głosem. I to chyba tak, jakby sobie każdy życzył. Odpalając płytę winylową i skupiając się na płycie, a nie tylko na jakimś jednym hicie typu Do zakochania jeden krok, którego już chyba pan Andrzej nie kocha grać po tych wszystkich latach. Ale na przykład utwór To sprawił rytm – no, to jest genialny kawałek! Jedna z wielu perełek w wykonaniu Andrzeja Dąbrowskiego.

To był pomysł Andrzeja Dąbrowskiego, żeby tak przeciągać śpiew w refrenie do piosenki As?

To była nasza inwencja.

Dzięki temu jest to chyba jeden z bardziej ekscentrycznych refrenów w polskim rapie.

Tak miało być. Bo słowo as jest świetne, jednosylabowe i zaczyna się na samogłoskę. Więc możesz robić z nim wszystko tak naprawdę. Jeśli podejdziesz do słowa z otwartym umysłem, to okazuje się, że otwarcie słowa samogłoską daje ci niesamowite możliwości w studiu. A jak jeszcze masz jazzmana, to on jest naprawdę w stanie z jedną samogłoską zrobić magię.

Nie pierwszy raz zapraszasz na płytę niehiphopowych gości. Czy byli tacy muzycy, których zapraszałeś, ale odmawiali, bo to hip-hop?

Była jedna taka postać, no ale… co ja jej będę teraz robił promocję? [śmiech] Jak nie chciała, to nie. Byłem trochę rozczarowany, ale potem na miejsce tej postaci wszedł Andrzej Dąbrowski i zamknął grę.

Czyli to nie miał być od samego początku refren śpiewany przez Dąbrowskiego?

To było przystosowane pod megawokalistę. I potem się okazało, że tym wokalistą będzie pan Andrzej Dąbrowski.

Nie ma tego złego.

Absolutnie. To była kwestia roszady. Masz płytę i wypełniasz brakujące przestrzenie. Ja widzę i słyszę piosenkę jako całość. Ona ma strukturę: początek, koniec, środek i tak dalej. Jeżeli ona jest już w mojej głowie, to to jest najważniejsze. To jest podstawa wszystkiego. Nie ma czegoś takiego, że wchodzę do studia i zastanawiam się, co z tego wyjdzie. Tylko ona już jest w głowie i pozostaje to zrobić dokładnie tak, jak jest w mojej głowie.

Na przykład: napisałem ten bridge do kawałka Tul petardę, jednego z singli z płyty. Gdyby Olaf Deriglasoff nie zgodził się i nie chciał tego śpiewać czy grać na gitarze, no to też byłoby mi przykro, ale zapewne zastąpiłbym go kimś, komu dałbym do zaśpiewania dokładnie ten sam tekst.

A właśnie, czemu akurat Olaf? Znasz go bardziej z tych yassowych jazd z Tymańskim, czy z tych gitarowych rzeczy, które uskuteczniał w Homo Twist czy w Aptece?

Ze wszystkiego po trosze, bo on był chyba w pięćdziesięciu zespołach. Znam go nawet z Noży, jego solowej płyty. Bardzo mi pasowała i do dziś pasuje ta płyta. Uważam, że Olaf jest bardzo ciekawym wokalistą, rozwojowym i w ogóle. Naprawdę potrzebowałem takiej energii. Bo uważam, że jeśli ktoś śpiewa tekst „ćpam jakieś gówno”, to to nie może być Dawid Podsiadło.

A czy jako muzyk dopuszczasz gościnne dogranie się na przykład na płycie Ewy Bem? Nawet jeżeli oznaczałoby to gościnny występ na płycie wydanej przez majorsa.

Na płycie Ewy Bem z największą przyjemnością. Zawsze. W majorsie czy w małej wytwórni z Tokio.

 

 

Część druga: „Jestem zmęczony wstydem za Janusza”. Wywiad z Tym Typem Mesem – cz. 2

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.