Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Jak je Polak, każdy widzi

Artykuły /

Od kiedy i dlaczego jedzenie zaczynamy traktować jak nasze babcie hostię przyjmowaną co niedzielę z samego rana? I czy jemy (lub chcemy jeść) tak, by nas widziano i o nas mówiono z prawdziwą przyjemnością? A może to przyjemność taka trochę sfingowana, jak najnowsza sukienka Dody, wzgardzona przez Gosię Baczyńską, która widziała w niej siebie, jednak nie do końca?

Trudno pisać o polskim boomie na „pop jedzenie” bez krótkiej wycieczki za ocean, zza którego zresztą przybywały, przybywają i przybywać będą inne znane mody, chociażby ta na tańce z gwiazdami, śpiewanie nie tylko pod prysznicem i zgniatanie puszek po piwie biustem. Dzięki rewolucyjnemu wynalazkowi telewizji satelitarnej, od kilku lat polskie gospodynie domowe (i ich mężowie ze słabością dla rozmiaru XL) mogą pożerać wzrokiem potrawy Nigelli Lawson, której gotowanie „New York Times” porównał do obserwowania preludium orgii. Pulchna, uśmiechnięta, przebojowa, podbiła miliony serc, pożerając namiętnie, wcześniej własnoręcznie przygotowane, torciki z wisienką i indycze piersi. Nigella nie poprzestała na gryzieniu, zamiast widelca chwyciła długopis i zaczęła pisać. Namiętność do pióra okazała się wprost proporcjonalna do namiętności do jedzenia – z szybkością równą krojeniu ogórka powstało kilkanaście bestsellerowych książek o uroczych tytułach, takich jak na przykład Kuchnia. Przepisy z serca domu. Nie wiadomo tylko jak fani i fanki przyjmą do wiadomości informację o utracie, tak przez nich kochanych, nadprogramowych kilogramów Marilyn Monroe kuchni. W końcu kucharz, który ogranicza jedzenie, jest jak gwiazda porno pozostająca dziewicą. A co oszukane (czyt. źle wyreżyserowane), nigdy nie cieszy się uznaniem. Widać to na przykładzie małych oszustw wiecznie młodego Krzysztofa Ibisza, który czterdziestkę od jakiegoś czasu bezskutecznie próbuje przemienić we wdzięczną dwudziestkę. Niestety, w jego przypadku książka może szczycić się co najwyżej mianem badselleru.

Amerykańskie gotowanie, choć zawsze na medal, eksploruje też chętnie swoją drugą stronę. Po stronie ciemnych mocy, które, jak wiadomo po lekturze Harry’ego Pottera, zawsze znajdują wielu zwolenników, stoi Gordon Ramsay – król piekielnej kuchni. Jego program, w którym smaży, podpala, opieka i dusi nie tyle różne rodzaje mięsiwa, co uczestników, zyskał miano kultowego. Nic dziwnego – dostarcza przeciętnemu telewidzowi „chleba i igrzysk”, a ten, pokrzykując, chętnie wyciąga po nie rękę. Maltretowani uczestnicy show rzucają mięsem, a prowadzący zbiera najlepsze kąski. Gotowanie w stresie, na najwyższych obrotach, w gęstych oparach rywalizacji, przynosi nadspodziewanie dobre rezultaty. Szare kuchenne myszki zmieniają się w dumne bażanty, a skocznym kogutom szybko podcina się skrzydła. Widz utrzymywany jest w nieustannym napięciu, a Ramsay skutecznie dolewa oliwy do ognia. Ognia kuchennej olimpiady, w której, mimo wielu zdolnych uczniów, ciągle jest zwycięzcą. A do tego, tak jak Nigella, literatem z ogromnym dorobkiem. By tradycji stało się zadość, przytoczę tytuły dzieł zebranych kucharza, takie jak: Szef kuchni po godzinach czy dla odmiany Szef kuchni na każdą porę roku. Ten ostatni polecam nieśmiertelnemu duetowi: Trinny i Susannah, który podczas pobytu w Polsce zapomniał o zróżnicowaniu klimatycznym naszego kraju i wszystkie uczestniczki wcisnął w letnie sukienki z dekoltem. Ku uciesze mężów, tłumnie zgromadzonych w galeriach handlowych.

Takie inspiracje pobudziły wyobraźnię (a raczej wrodzoną żyłkę do interesu) Polaków, dzięki czemu dumnie możemy poszczycić się własnymi produkcjami i książkami okołokulinarnymi. „Około” to zdecydowanie słowo-klucz, który otwiera nie tylko portfele, ale przede wszystkim serca. Zacznę od TVN-owskiego (a jakże!) serialu, który, wyjątkowo, nie zawdzięcza swojego tytułu imieniu głównej bohaterki, a właśnie kulinarnym inspiracjom. Przepis na życie, którego trzeci sezon króluje w wiosennej ramówce, to opowiedziana w wielkomiejskim dyskursie historia Kopciuszka. Poczciwa Anka, porzucona przez męża (Andrzej vel Żabcia vel Doktorek), postanawia, mimo rosnącego ciążowego brzucha, wziąć sprawy w swoje ręce i zastąpić korporacyjne biurko kuchennym blatem. Trafia na zmywak do znanej restauracji dowodzonej przez niejakiego Jerzego Knappe (zwanego przeze mnie Knoblauchem), który nosi w sobie cechy wspomnianego Ramsaya. Od zmywaka blisko oczywiście do wielkiej miłości i mistrzostwa w gotowaniu. Tutaj powinien pojawić się biały napis „The End”, taki, po którego wyświetleniu panie w kinie wyjmują haftowane chusteczki, a panowie ukradkiem ocierają łzę. To jednak nie koniec, a początek przeróżnych, mniej lub bardziej zabawnych perypetii, a łzy ociera się nie chusteczką, tylko pysznymi naleśnikami, pieczonym łososiem i innymi specjałami kuchni fusion. Jedzenie pełni tutaj rolę terapeutyczną (wściekła Anka zawsze znajduje ujście dla emocji, krojąc kapustę), symboliczną (przez żarcie można wyznać miłość, najpiękniej!) i zasadniczo wypełniającą każdą lukę spowodowaną kacem scenarzysty lub katarem reżysera. Ponadto, jak na przyzwoitą produkcję przystało, dobro zwycięża zawsze, nawet gdy wredna konkurentka (walcząc nie o kuchenne laury, a serce Knoblaucha oczywiście) dosypie do potraw na przyjęciu sody oczyszczonej. Po krótkim płaczu i sałatce ze szpinakiem o sodzie zapominają wszyscy, przychodzi za to kulinarne katharsis (mniemam, że razem z wypróżnieniem).

TVN nie ogranicza się oczywiście do jednej produkcji, idzie za ciosem, wciskając do ramówki Pascala – jednego z pierwszych polskich pop-kucharzy, który nie ogranicza się tak, jak w czasach, gdy Ich Troje sprzedawało jeszcze płyty, do statycznego pichcenia w ciepłym studiu, w zamian za to podróżując niczym nieustraszony Wojciech Cejrowski w poszukiwaniu nowych smaków i kultur. Tym razem nie odwiedzamy świata na bosaka, a smakujemy go, co automatycznie przywołuje konotacje z czymś przyjemnym i bezpiecznym (w końcu smakować, to próbować po kawałeczku, spokojnie, bez strachu o nadprogramowe kilogramy).

Nie muszę i nie chcę wspominać o Magdzie Gessler, bo robi to za mnie regularnie Pudelek, śledzący kucharkę-celebrytkę podczas wodnych igraszek, zrzucania tłuszczu i kolejnych rewolucji. Przypomnę tylko, że w ostatnim sezonie dajemy się wciągnąć w ludzkie dramaty, prawie tak dramatyczne jak sprawa małej Madzi z Sosnowca i skomplikowanych osobowości jej modnych rodziców. Rozpadają się nie tylko namiętnie tłuczone przez Gessler talerze, ale także małżeństwa i (dość popularne) związki na linii matka-syn. Jedzenie staje się pretekstem, choć ciągle istotnym, tak jak „niezgodność charakterów” podczas rozstania Macieja Dowbora i Joanny Koroniewskiej.

Last, but not least, prawdziwa perełka, kawior najlepszej klasy, sok z gumijagód. Seria Wydawnictwa Hachette Livre Polska – Gotowanie z gwiazdami. Jak można przeczytać w zachęcającym do zakupu tekście, jest to interesujące połączenie książki kucharskiej z anegdotami z życia znanych indywidualności polskiego świata artystycznego. Indywidualnościami polskiego świata artystycznego, które poszły na pierwszy ogień, są tzw. „znani i lubiani”, telewizyjni pupile czasów przełomu: człowiek, który w latach 90. bawił Polskę Śmiechu Warte – Tadzio Drozda – oraz człowiek, który bezskutecznie próbuje bawić Polskę aż do dziś – Karol (przydomek na użytek tekstu) Stras(ham)burger. Dzięki kolorowym, pięknie wydanym pozycjom – o równie pięknych tytułach, w niczym nie ustępujących tym amerykańskim: Ja smakosz, czyli biesiada dookoła świata. (jest, co jak wiemy, ważny pierwiastek globtroterski) oraz sentymentalny Apetyt na życie, czyli kuchnia pełna wspomnień – mamy niepowtarzalną okazję poznania gustów i guścików żywieniowych naszych ulubieńców. Z okładek uśmiechają się do nas dojrzali, uśmiechnięci mężczyźni, co, zgodnie z dewizą „jestem tym, co jem”, zachęca do zajrzenia na kolejne strony. Miałam okazję tak właśnie postąpić z dziełem Pana Karola, co było przeżyciem podobnie satysfakcjonującym jak dorwanie na ulicy polskiej celebrytki bez makijażu. Lektura to raczej niewymagająca, okraszona urokliwymi fotkami z życia prowadzącego Familiadę. Wśród przepisów na proste dania (odzwierciedlających stosunek bohatera do życia i świata) znajdziemy liczne anegdotki ze szkoły teatralnej, a także wycieczek rowerowych, grilli ze znajomymi, ślubów i rozwodów. Prawdziwy skarb, dla którego warto dać zarobić wątpliwej klasy wydawnictwu, stanowią wspomniane zdjęcia (szczególnie inspirujące są te, na których Karol zrzuca koszulkę i pręży owłosioną klatkę piersiową). Z książki płynie oczywiście przesłanie, którego nie powstydziłby się sam Paulo Coelho: ludzie się zmieniają, starzeją się, rozstają, cieszą, smucą, a jeść trzeba zawsze, bo inaczej życie straci sens (tak jak traci w tekstach wielu polskich i niepolskich piosenkarzy).

I taka właśnie jest odpowiedź na pytanie, które pojawiło się na wstępie. Niech widzą, jak jemy, niech widzą, jak żyjemy, a może kiedyś jakiś agent wciśnie nam za stanik wizytówkę i ze stolika w „Charlotte” trafimy za stół jurorski Top Model czy innego Mam talent! (koniecznie w telewizji niepublicznej, oglądanej przez Internet).

Katarzyna Pawlicka

(ur. 1988) - absolwentka krakowskiej teatrologii, studentka krytyki literackiej i doktorantka na Wydziale Polonistyki UJ. Publikuje m.in. w "Res Publice Nowej", "Nowej Dekadzie Krakowskiej" i "Popmodernie". Interesuje się problemem niewyrażalności traumy poholocaustowej i estetyzacją śmierci.