Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Instrukcja obsługi Berlina (Tobias Rapp „Zagubieni w dźwięku. Berlin techno i technoturyści”)

Recenzje /

Od zawsze wiadomo, że Kraków jest magiczny, Paryż modowy, a Berlin to światowa stolica techno. I na tych odwiecznych prawdach można by się zatrzymać. Całe szczęście, są jeszcze na świecie dziennikarze muzyczni pokroju Tobiasa Rappa, których uwiera soczewka stereotypu i bardzo chętnie wychodzą (analitycznie i anegdotycznie) poza kontury prostych obrazków rodem z dziecięcej kolorowanki.

Zagubieni w dźwięku. Berlin techno i technoturyści – tak (trzeba przyznać, dość obiecująco) brzmi tytuł  pierwszego polskiego tłumaczenia książki Rappa, wydanego przez krakowską Fundację Kultura Kolektiv. Książka ma format kieszonkowy, więc bez problemu zmieści się w bagażu podręcznym, gdy wyruszymy na clubbing do naszych zachodnich sąsiadów. Zakładając wersję nieco bardziej ekonomiczną – można ją wziąć do autobusu, tramwaju, metra (och, szczęśliwcy!) i sunąc przez miasto, podczytywać. Nie polecam jednak zawieszać wzroku na okładce dłużej niż na trzy sekundy. Tyle wystarczy, by zobaczyć nieciekawie oświetlony kawałek ręki (męskiej? żeńskiej? nijakiej?) z odciśniętymi pieczątkami – przepustkami do klubów. Dłuższy czas naświetlania wzrokiem okładki grozi zniechęceniem do wejścia głębiej. Niepotrzebnie.

Na „dobry” początek kilka dat. Otóż niemieckie wydanie pojawiło się już w 2009 roku, angielskie w 2010, zadbała o nie uznana wytwórnia płytowa Innervisions. Polskie, jak widać – dopiero trzy lata później, co w kontekście „przedmiotu badań”, czyli zawrotnie zmieniających się przestrzeni oraz ludzi tworzących fenomen berlińskiej sceny klubowej, sprawia, że nasze tłumaczenie staje się w chwili publikacji kartką z kalendarza, echem przeszłości, heterotopią techno. Sam autor w wywiadzie zamieszczonym w posłowiu dokonuje pewnej smutnej konstatacji:

Muszę wytłumaczyć kilka kwestii, które wyglądają obecnie inaczej. To, co przede wszystkim uległo zmianie, to fakt, że książka zapowiadała: „Hej, opowiem ci sekret. Opowiem ci o tajemniczym świecie, o którym wie tylko parę osób. Ja ci ten świat pokażę”. To już niestety nieaktualne. Wszyscy już o tym słyszeli, sprawa wyszła na jaw. Cały świat wie o klubie Berghain. Wtedy było inaczej. (s. 281)

Co jeszcze zapowiada ta wyjątkowa pod wieloma względami książka?

Po pierwsze: że Zagubieni w dźwięku… nie jest przewodnikiem po berlińskich klubach. Otóż jest i to bardzo (może napisanym nie wedle prawideł, jakimi kierują się zwykle twórcy turystycznych folderów czy bezpiecznych katalogów, w których mamy „dla każdego coś miłego”, ale jednak). Nie rozumiem, czemu Rapp asekuruje się przed nazywaniem rzeczy po imieniu. Jego książka najeżona jest gęstymi opisami klubów, zagłębi imprezowych wraz ze wszelkimi danymi technicznymi oraz z orbitującymi wokół nich anegdotami, nocnymi historiami. Aby „dobitniej” zaprzeczyć funkcji przewodnika, dołączono nawet mapkę z naniesionymi nań punktami, które ku zaskoczeniu odbiorcy nie oznaczają nic innego jak kluby właśnie.

Po drugie, że to opis zjawiska społecznego, które po upadku muru berlińskiego zupełnie nieoczekiwanie wywarło ogromny wpływ na rozwój stolicy Niemiec. Scena techno stała się dla młodych ludzi z całej Europy największą atrakcją Berlina, zachowując przy tym całkowitą niezależność artystyczną i finansową od wielkich korporacji. Nie sposób się nie zgodzić z tą zapowiedzią. Nawet więcej – jest to najmocniej zaakcentowana i rozwinięta część publikacji, okraszona dużą ilością przykładów (ze sprawą MediaSpree na czele), które tylko zwiększają czytelniczą sympatię do jakże wyluzowanych, świadomych muzycznie i przestrzennie oraz obdarzonych bogactwem inicjatyw obywatelskich berlińczyków.

Po trzecie, że to również opis berlińskiego „modelu” imprezowania, w którym didżej jest ważny, ale nie najważniejszy, a gwiazdorstwo nie jest w dobrym tonie, w samym klubie zaś nie liczą się drogie wnętrza, lecz dobre nagłośnienie i atmosfera. Przedłużeniem tej obietnicy jest dość klarowny układ treści, podporządkowany poszczególnym dniom tygodnia w oparciu o imprezowy rozkład jazdy. Tydzień zaczyna się więc w środę, przez niektórych, zwłaszcza w Krakowie, słusznie nazywaną „małą sobotą”. Szczyt wrażeń i doznań osiąga się w chwili, gdy piątek nagle (ku zaskoczeniu tańczących) staje się niedzielą. Poniedziałek przeznaczony jest na ponarkotyczne zejścia (o których zaskakująco niewiele i przy użyciu wielu eufemizmów pisze autor, udając, że to raczej świetna muzyka, a nie jakiś tam speed czy mefedron przez siedemdziesiąt dwie godziny trzyma klubowiczów non stop na nogach). Wtorek nie istnieje, ale jeżeli już jakoś mgliście zapisuje się w świadomości technoturystów, to raczej jako dzień-poczekalnia na środę. I tak w kółko.

Tobias Rapp, jak przystało na przyjezdnego, a nie rodowitego berlińczyka, patrzy na to wszystko z nieskrywaną fascynacją. Ale z racji, że już nieco zasiedział się w stolicy techno (mieszka tam od 1990 roku), jego pozycja przechodzi od naiwnej afirmacji weekendowego turysty do wymagającego, acz wciąż czułego i bezgranicznie zanurzonego w życiu miasta erudyty elektrodźwięków. Nie dziwi zatem, że zna co drugiego didżeja (to także efekt wymogu zawodowego) i sypie anegdotami (także tymi bardziej pikantnymi) jak iluzjonista królikami z kapelusza. Niestety, dość silna obecność suchych żartów i krępujących oczywistości zdradza chęć, by za wszelką cenę trzymać z „tymi” młodymi imprezowiczami. A przecież Berlin zatacza pod względem wieku klubowiczów o wiele szersze kręgi. Przymykając oko na niskiego lotu opowieści, można dać się porwać próbom bardziej lotnych i zgrabnych metafor o kulturoznawczej proweniencji:

Czasem wystarczy chwilę postać w kolejce przed klubem, by wsłuchując się w tę paplaninę języków rodem z wieży Babel, dojść do wniosku, że ten złoty wiek nie jest efektem lokalnej, lecz międzynarodowej dynamiki. (s. 12)

Wchodzenie do klubu zawsze ma w sobie coś z rytuału. (s. 23)

Imprezowanie w środy ma posmak czegoś przyjemnie przypadkowego, robionego mimochodem, a zarazem ekstremalnego – niczym funkcjonowanie w równoległym wymiarze. (s. 28)

Po dalsze ciekawostki, historyjki i niezbite fakty odsyłam do samej książki, o liczbie stron 299. Bartek Chaciński postawił już dawno swój znak jakości. Ja się jeszcze waham.

Tobias Rapp

Zagubieni w dźwięku. Berlin techno i technoturyści

Fundacja Kultural Kolektiv

Liczba stron: 300