Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

„I smutek tego wszystkiego…”, czyli „I kto to mówi?”

Artykuły /

Język polski powinien mieć w swoich zasobach pojęcie określające wstyd wywoływany niezwiązanym z nami działaniem obcej osoby, pojęcie dużo bardziej dosadne i precyzyjne niż „zażenowanie”. Dopóki nie obejrzałem I kto to mówi? (polskiego odpowiednika programu Whose Line Is It Anyway?), nie widziałem jednak specjalnej potrzeby używania takiego określenia. Owszem, wspomniane wyżej uczucie pojawiało się wcześniej raz na jakiś czas, działo się to jednak rzadko i nie było zbyt intensywne. Nie chodzi tu bynajmniej o prostą empatię, jaka pojawia się, gdy oglądamy talent show i jeden z uczestników kompromituje się na oczach milionów, bo jego pies nie chce wykonywać wielokrotnie ćwiczonych w domu sztuczek. Chodzi raczej o sytuację, w której powód naszego wstydu bawi się w najlepsze.

W największym skrócie: Whose Line Is It Anyway? to improwizowany program rozrywkowy, pierwotnie nadawany w brytyjskim radiu. W 1988 roku (kilka miesięcy po pojawieniu się na antenie) zostaje przeniesiony do telewizji Channel 4. Dziesięć lat później na kanale ABC rozpoczyna się emisja amerykańskiej wersji show, która – z przerwami – trwa do dziś (obecnie w stacji The CW) i właśnie do niej będę się odwoływał*. Zasady są proste: grupa komików biorących udział w programie otrzymuje na bieżąco od prowadzącego wskazówki dotyczące krótkich, improwizowanych scenek. Ma być błyskotliwie, wartko i ad hoc. Brzmi jak przepis na doskonałą, niezobowiązującą rozrywkę? W takim razie, co w polskiej wersji poszło nie tak?

1. Zacznijmy od detali: pieczołowita scenografia w amerykańskiej wersji programu, na której wzorowany jest wystrój studia w I kto to mówi?, nadawała całości nieco oldschoolowego posmaku. W tym wypadku można odnieść wrażenie, że po raz kolejny jeden z naszych ulubionych sportów narodowych – czyli „szukanie oszczędności” – zadecydował o wizualnych wyborach twórców programu: całość wygląda, jakby powstała z tańszych zamienników i przywołuje na myśl produkcje o polsatowskim rodowodzie. Miasteczko strachów z obwoźnego lunaparku kontra Disneyland – 0:1.

2. Amerykański Whose Line? witał widza muzyką o bigbandowym zacięciu, sugerując, że możemy rozsiąść się wygodnie w fotelach, bo czeka nas czysty entertainment. W produkcji TVP dostajemy za to dziubiącego na fortepianie Wojciecha Kaletę, którego akompaniament sprawia, że (i tak mało zawrotne) tempo siada na dobre. Przed oczami stają zaś fragmenty muzyczne z dawnego talk show Herbatka u Tadka, prowadzonego przez Tadeusza Drozdę (zresztą, kolejnego z sułtanów dobrego humoru).

3. Być może punkt najważniejszy: w amerykańskim show występowali regularnie tacy komicy jak Colin Mochrie, Ryan Stiles, Wayne Brady, Greg Proops, Brad Sherwood czy Chip Esten – maszyny do improwizacji o czujnych i elastycznych umysłach, potrafiące z niemal każdej sytuacji scenicznej uczynić pretekst dla gier słownych, punchline’ów i błyskotliwych puent. Wybór polskiego składu stanowi dla mnie natomiast zagadkę. Członkowie kabaretu Limo (bez Abelarda Gizy – być może „pierdzący papież” nie przysporzył mu fanów wśród decydentów z TVP) wraz z asystą aktorów (nie zawsze) komediowych (tu m.in. Hanna Śleszyńska, Rafał Rutkowski, Antoni Królikowski, Tomasz Sapryk) najzwyczajniej w świecie „nie nadążają” i nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie porównania z ich kolegami ze Stanów. Czego by nie mówić o współczesnym polskim kabarecie, znalazłoby się kilku niezłych improwizatorów (vide: niektóre momenty w Spadkobiercach z ripostami Roberta Górskiego na czele). Dlaczego w takim razie nie ma ich w ekipie, której najmocniejszym punktem wydaje się wspomniany Sapryk, będący przede wszystkim aktorem filmowym i teatralnym, a nie kabareciarzem? Może warto byłoby postawić na mniej opatrzonych członków Klancyka lub grupy Ad Hoc?

4. Jedną z największych bolączek I kto to mówi? jest fakt, że niektórych, znanych z wersji amerykańskiej konkurencji, które stanowiły o sile tamtego programu, nie da się tu przeprowadzić. Mam na myśli choćby Trójgłową gwiazdę Broadwayu, Jeśli wiesz, co mam na myśli, Największe hity. Właśnie tutaj ujawniają się warsztatowe niedostatki oraz brak charyzmy ekipy z polskiego programu: w Whose Line? nawet ci uczestnicy, którzy nie potrafili śpiewać, robili to z wdziękiem. Zresztą: patrz punkt 3.

5. Piotr Bałtroczyk nie jest Drew Careyem (prowadzący z amerykańskiej wersji, polskim widzom znany przede wszystkim z serialu Drew Carey Show). Nie ma w tym zasadniczo nic złego, prawa formatu wymagają jednak od niego, żeby pomimo wszystko spróbował nim być. To, co dodawało amerykańskiemu programowi sporo uroku (przekomarzanki między gospodarzem show a uczestnikami, powtarzanie najzabawniejszych kwestii z dopiero co zakończonych scenek itp.), tutaj tworzy następujący efekt: grupa dorosłych ludzi bawi się w Whose Line Is It Anyway? Całość przegrywa pod względem „zawartości satyrycznej” z polsatowskimi Kalamburami prowadzonymi przez Wojciecha Malajkata i Piotra Gąsowskiego wieki temu (prawdopodobnie przegrywa też z kalamburami, w które grałeś, drogi Czytelniku, ze znajomymi na imprezach urodzinowych w podstawówce).

Moim celem nie są peany na cześć amerykańskiej telewizji (choć pewnie byłoby ku temu sporo powodów) ani również sprowadzanie całego tekstu do konstatacji „w Ameryce to mają, panie, wszystko lepsze niż tutaj”. Nie obrażam się też na TVP za to, że sięga po sprawdzone, zagraniczne formaty – po pierwsze dlatego, że „polscy producenci telewizyjni” nijak nie rymuje mi się z „ryzyko”, po drugie: taka jest specyfika dzisiejszych mediów. Jestem raczej nieco rozczarowany tym, w jak niefortunny sposób mogą zostać wykorzystane wzorce, które kojarzyły mi się dotąd z, dość niewymagającą (żartów z okolic krocza jest w Whose Line? dostatek, jednak one również wymagają od występujących tam komików pewnej finezji i umysłowej subtelności), bezpretensjonalną i doskonałą pod względem realizacyjnym rozrywką. Być może jednak rację ma pani wicepremier, mówiąc sorry, taki mamy klimat, i całą winę należy zrzucić na niesprzyjające realia. Sam pamiętam, że w czasach podstawówki próbowaliśmy pewnego dnia wraz z kolegami grać w baseball. Efekt był podobny jak w wypadku I kto to mówi? – z tą różnicą, że my daliśmy sobie spokój po jednym „odcinku”.

__

*Polscy widzowie mieli okazję poznać wersję amerykańską dzięki świetnym tłumaczeniom odcinków (są one niezbędne, gdyż w Whose Line? aż roi się od gier słownych i odwołań kulturowych będących nie do rozszyfrowania dla obcokrajowców), które pojawiały się między innymi na youtube’owym kanale huzlajnPL (konto zostało już usunięte ze względu na „piracki” charakter zamieszczanych tam materiałów, jednak odcinki w dalszym ciągu można oglądać na WhoseLine.pl).

Mateusz Witkowski

(ur. 1989) – redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, „Czasu Kultury" i „Dwutygodnika”. Stypendysta MKiDN w roku 2018, stypendysta NCK w roku 2020. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Autor facebookowego bloga Popland, współprowadzący Podcastexu, "Podcastu roku" w plebiscycie Influencers Live Awards 2022 i laureata nagrody Best Stream Awards 2023 w kategorii podcast "Kultura/popkultura". Wraz z Bartkiem Przybyszewskim napisał książkę "Polskie milenium" (W.A.B., 2023). Prowadzi zajęcia dotyczące muzyki popularnej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.