Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Historie nie(d)opowiedziane (Wioletta Grzegorzewska „Guguły”)

Recenzje /

Nie wierzę, że istnieje osoba, która nigdy nie spędzałaby wakacji na wsi. No dobrze, być może jest niski odsetek wielopokoleniowych mieszczuchów tkwiących podczas upalnego lata w szarych blokowiskach. Doświadczenie picia mleka od krowy, zachłystywania się świeżym powietrzem i jedzenia jajek, które właśnie zniosła kura, ma za sobą niemal każdy. Powrót do dzieciństwa okraszony wspomnieniem wiejskiej sielanki, zapachem rosy i smakiem swojskich, zdrowych cudowności zapewniają Guguły Wioletty Grzegorzewskiej.

Stosunkowo cienka książeczka jest sentymentalną podróżą do świata młodości, sekretnym, nieco zakurzonym, dziewczyńskim kuferkiem z pamiątkami z przeszłości, na który z czułością zerka się co jakiś czas. Grzegorzewska z urzekającą prostotą otwiera jego wieko, aby zaczarować czytelników klimatem peerelowskiej prowincji i przypomnieć o tajemnicach dzieciństwa oraz różnego rodzaju inicjacjach, które wspomina się z uśmiechem, wzruszeniem, zawstydzeniem, a czasem skutecznie wypiera. W Gugułach wszystko wydaje się jasne i nieskomplikowane. Ot, prozatorska pajęczyna utkana ze wspomnień, chwyt zgrabny, popularny i nośny na rynku. A i sama proza życia w szarym PRL-u jest całkiem w cenie, bo choć wszystko to działo się względnie dawno (ćwierćwiecze niemal!), to jednak wciąż jest blisko nas.

Początkowo podchodziłam do książki Grzegorzewskiej nieco sceptycznie. Krótkie, ułożone chronologicznie wypisy z dzieciństwa spędzonego w sielskim zakątku Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Wydarzenia z życia ujęte w niewiele ponad dwadzieścia zwartych opowiadań o pozornie prostych, ale jednak enigmatycznych tytułach. Język sygnalizujący poetyckie pióro autorki, aczkolwiek niekiedy swoją naiwnością przywodzący na myśl Dzieci z Bullerbyn (acz w wersji dla dorosłych), a gawędziarstwem Opowieści Galicyjskie Stasiuka. Czytelnik, który zetknął się kiedykolwiek z twórczością prozatorską Wioletty Grzegorzewskiej, może poczuć się nieco zawiedziony. Albo mile rozczarowany. Po przeczytaniu Notatnika z wyspy, wydanej raptem dwa lata temu powieści autobiograficznej, nietrudno zauważyć, że pewne subtelnie przemycone wspomnienia z dzieciństwa pokrywają się z tymi, które znajdziemy w Gugułach. Tajemnica tkwi w ich modyfikacji – w Notatniku…, w zasadzie stylizowanym na dziennik emigrantki, urywki z przeszłości różnią się od sfabularyzowanych opowieści z Guguł małymi, acz istotnymi szczegółami. Dlatego bardziej wnikliwy czytelnik może pobawić się w detektywa, zdemaskować autorkę i krzyknąć: „Ale zaraz! Przecież to było trochę inaczej!”. Tymczasem nie chodzi tu o dochodzenie prawdy, bo (jak powszechnie wiadomo) fikcja literacka jest tym świetnym chwytem, który sprawia, że zwyczajne życie staje się opowieścią. Czyż nie możemy wystosować podobnego zarzutu w kierunku choćby Mirona Białoszewskiego, którego proza autobiograficzna (na przykład niedawno wznowione Chamowo)  nie do końca pokrywa się z tym, co zawiera wyczekiwany Tajny dziennik? Fikcja literacka, fabularyzacja i metoda autokreacji to słowa-klucze dodające przeszłości koloru. W tym przypadku zauważymy rzecz nie od razu rzucającą się w oczy – Grzegorzewska po prostu tworzy swoje dzieciństwo na nowo, opowiada je przede wszystkim sobie.

W Gugułach postrzeganie świata oczyma dojrzewającej Loletki uwodzi prostotą i dziecięcą naiwnością. Niepozorne Hektary, umieszczone gdzieś na mapie południowej Polski, stają się małą arkadią ukrywającą mroczne sekrety. Choćby w postaci tajemniczego pokoiku wiejskiej krawcowej, w którym ciekawska dziewczynka znajduje kukłę przypominającą męża-nieboszczyka i nakrywa kobietę w co najmniej dwuznacznej sytuacji; czy też w osobie Natki, prawdopodobnie młodej prostytutki (Nie znaliśmy jej dobrze, wiedzieliśmy tylko, że jest jedną z panienek Cyngi, który pojawił się we wsi w połowie lat osiemdziesiątych nie wiadomo skąd, przesiadywał z Panem Kierownikiem i sołtysem i założył w podziemiach leśnego amfiteatru przy szosie nocny klub Pawian), która stanowi dla małej Loletki preludium inicjacji. Postaci z prowincjonalnych Hektarów to barwny gabinet osobliwości i każda z nich ma swoje tajemnice. Seksualność i erotyka intryguje nie ze względu na perspektywę świata widzianego oczami dziecka, ale poprzez liczne niedopowiedzenia (przemilczenia?), które puentują każde z opowiadań. Grzegorzewska nie nazywa swoich, często rażących brutalnością, doświadczeń wprost. Za pomocą bezpośredniego, naturalistycznego niemal języka przedstawia konkretne obrazy, ale ich nie komentuje (Rozpiął rozporek, podszedł jeszcze bliżej i podał mi do ręki swojego penisa jak rurkę plasteliny. Odskoczyłam i z całej siły kopnęłam go w nogę. Cała kamienica usłyszała kwik zarzynanego wieprzaka), przez co pozostawia czytelnika nie tylko w szoku, ale i z fabularnym niedosytem. Bo przecież nigdzie nie pada słowo „molestowanie” czy „prostytutka”, to wszystko dookreśla sobie sam odbiorca.

Chwyt niedopowiedzenia dotyczy właściwie większości historii z Guguł. Grzegorzewska czyni nas niemymi obserwatorami dorastania Loletki: jesteśmy świadkami jej pierwszego kontaktu ze śmiercią, pierwszych seksualnych doznań, pierwszych momentów nakłuwania bezpiecznej bańki mydlanej dzieciństwa. Nagle stajemy się mieszkańcami Hektarów, gdzie idylla sielskości pryska w obliczu prawdziwego, trywialnego życia. Poznajemy to miejsce od podszewki, razem z tajemnicami mieszkańców, zakurzonymi gusłami, niezrozumiałymi dla nas regionalizmami, peerelowską codziennością. Krajobraz wiejski jest tylko pretekstem do wprowadzenia w intensywne życie mieszkańców, które poznajemy dzięki Loletce. To ona podaje nam swoją (początkowo) małą rączkę i z dziecięcą naiwnością zaprasza na  wycieczkę przez swoje dzieciństwo i okres dojrzewania. Jednak bajkowa sceneria szybko znika, pozostaje rzeczywistość. Guguły są książką specyficzną, wymagającą nieustannego zatrzymywania się, odkładania na półkę. Dopiero z perspektywy czasu przeczytane opowiadania nabierają wartości – atmosfera sielskości i wspomnień z dzieciństwa się załamuje, na plan pierwszy wychodzi natomiast to, jak wiele w tej niepozornej opowieści jest śmierci i okrucieństwa. Na pewno Guguły są trudne – zarówno dla czytelników jak i dla samej autorki.

Słowo „guguły” w gwarze częstochowskiej znaczy tyle, co „niedojrzałe owoce”. Tytułowe opowiadanie to czułe wspomnienie zmarłego ojca bohaterki, który podsumowując swoje życie, wypowiada egzystencjalną prawdę, prostą i pozbawioną patosu: Dziwnie jest urządzony ten świat – odezwał się do mnie nagle, gdy pekaes skręcił na Pułaskiego. – Nawet nie zdążyłem się obejrzeć, już nazywają mnie starym, a przecież w środku jestem jak te guguły. Ot, cała historia.

 

Wioletta Grzegorzewska

Guguły

Liczba stron: 120

Wydawnictwo Czarne, 2014