Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Henning Mankell na króla Szwecji!

Artykuły /

Literatura gatunków zawsze miała się dobrze i nie zmieniły tego narzekania krytyków literackich czy historyków literatury. Mało kto wie, co to jest Chrestomatia staropolska, ale o książkach Kinga albo Steel słyszał pewnie nawet ten, kto ich nie czytał. Ostatnie lata na polskim rynku wydawniczym zdominowane zostały przez kryminalną literaturę skandynawską. Powieści Larssona, Läckberg, Mankella, Nesbø i Sjöwall/Wahlöö były kupowane najchętniej. I nie jest to powód do wstydu, wręcz przeciwnie – zważywszy na fakt, że Skandynawowie piszą najlepsze kryminały na świecie.

Seria Millenium Stiega Larssona zawojowała serca miłośników kryminałów, ale to nie on pierwszy zwrócił oczy świata na Szwecję jako kraj, gdzie na jeden metr kwadratowy przypada największy odsetek autorów powieści kryminalnych. Wcześniej Maj Sjöwall i Per Frederik Wahlöö stworzyli przełomową dla współczesnego kryminału serię o Martinie Becku, oficerze wydziału zabójstw policji w Sztokholmie. Jednak policjantem (raczej nieśmiejącym się*), którego – prawie jak idola muzyki pop – kochają i obłędnie pożądają czytelnicy na całym świecie, jest Kurt Wallander, powołany do życia przez mistrza gatunku Henninga Mankella. O twórczości Mankella powiedziano i napisano już bardzo wiele, być może wszystko, co tylko było do powiedzenia/napisania. Nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż za mało. Świat bez twórczości Mankella z pewnością nie byłby taki sam i każdy, kto w końcu trafi do literackiego Ystad, musi zdać sobie sprawę z beznadziejności dotychczasowej egzystencji, która była wysoce bezbarwna, zanim nie poznał Kurta Wallandera.

Mankell wpadł na genialny pomysł, którego udało mu się nie zepsuć (co jest naprawdę trudne, gdy tworzy się serię książek o jednym bohaterze). Uciekł z akcją ze Sztokholmu, nie chciał pisać o kolejnym wielkomiejskim policjancie mającym supermoce i doświadczenie w ochronie prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz nieskończony kordon radiowozów do dyspozycji. Kurt Wallander mieszka i pracuje w Ystadzie, gdzie na co dzień zmaga się z przemytem samochodów i papierosów (w końcu przypływają tam promy z Polski), a seryjnych morderców i ludzi złych do szpiku kości oglądał raczej w kinie (chociaż Adwokata diabła wypożyczył na wideo). Oglądał, ale do czasu. W tym miejscu należy zaznaczyć, dlaczego Mankell zasłużył na tytuł mistrza gatunku: wpadł bowiem na coś, co przeoczyło wielu autorów przed nim i wielu po nim – jego bohater nie stoi w miejscu, ciągle się zmienia. – mniej więcej z taką samą częstotliwością jak ludzie w rzeczywistym świecie. Kurt Wallander, gdy poznajemy go 8 stycznia 1990 roku, jest zupełnie inny niż ten, którego żegnamy w roku 2009. Zmienia się na przestrzeni lat i to nie tylko pod wpływem wielkich i przełomowych wydarzeń. Zmienia się tak, jak każdy człowiek, i nie chodzi tylko o gruntowne remanenty życiowe, ale o drobiazgi, które czynią go najprawdziwszym z fikcyjnych bohaterów literackich. W młodości Wallander lubił domowe obiady i potępiał wychodzenie do restauracji, z czasem jednak jedzenie u Istvána albo w budce z hot dogami stało się jego drugą naturą (dosyć zdradliwą, bo prowadzącą do cukrzycy, a raczej – jak zwykł mówić Wallander – do podwyższonego poziomu cukru we krwi, co dla niego nie było tożsame ze stanem chorobowym). Kiedyś Wallander był skąpy, z czasem ta cecha zaczęła go irytować u kolegi z pracy, Svedberga. To kilka spośród masy drobiazgów budujących tak dokładny portret bohatera, że czytelnik (chcąc nie chcąc) jest tam razem z Kurtem Wallanderem, jeździ jego peugeotem na ystadzką przystań, do Malmö, albo Lund. Co wydaje się najbardziej naturalne – dojrzewa wraz ze swoim twórcą. Nie bez wpływu na zmiany w charakterze postaci pozostaje fakt, że Mankell na dziesięć lat zaprzestał pisania o Wallanderze i wraca po dekadzie, aby należycie go pożegnać, mając za sobą bagaż wielu doświadczeń życiowych (życie w Mozambiku, ale i pracę na planie szwedzkiego serialu o swoim bohaterze, która miała dramatyczny przebieg).

Mankell wygrywa z innymi autorami tego gatunku nie tylko doskonałą i chirurgiczną precyzją budowania postaci. To jeden z najbardziej empatycznych pisarzy ostatnich dekad i właśnie w tak plugawym gatunku, jakim dla wielu jest literacki kryminał, udowadnia, że nie musi pisać encyklik (ogłaszam bowiem Mankella papieżem literatury kryminalnej!), żeby pokazać, że zależy mu na przyszłości tego – podobno – „najlepszego z możliwych światów”. Nie bez powodu cykl o komisarzu Kurcie Wallanderze nazywany jest kryminałem zaangażowanym społecznie. Jak przyznał sam autor, gdy napisał już całą serię, przyszedł mu do głowy podtytuł (jak widać, nawet tak tęgim głowom dobre pomysły także przychodzą po czasie): Powieści o szwedzkim lęku. Takie właśnie one są, to nie tylko pościg za przestępcą, który czasem znany jest nam już na początku powieści, a czasem długo pozostaje anonimowy. To właśnie opowieść o tym, jak człowiek przestaje rozpoznawać rzeczywistość wokół, jak świat zmienia się zbyt szybko i jak bardzo zaczynamy nie nadążać za bieżącym rytmem wydarzeń.

Szwecja początku lat 90. przeżywa wszystko to, z czym Polska zmagała się dekadę później. Rozwój technologii sprzyja rodzeniu się nowego typu przestępców i przestępstw, komputery i internet zmieniają świat za oknem, ale nie tylko one. Także odrzuceni przez instytucje państwowe, niezagospodarowani, niewykwalifikowani ludzie pozbawieni uwagi zaczynają rozsadzać opiekuńcze państwo szwedzkie od środka. I właśnie motywacji tych nowych przestępców, dla których życie ludzkie nic nie znaczy, nie rozumie Wallander. Komisarz policji w Ystad czuje, że nadchodzi zmiana pokoleniowa, potrzebni są policjanci przyszłości, którzy odnajdą się w stechnicyzowanym świecie bezdusznych komputerów i równie bezdusznych przestępców. Obawy o przyszłość, nie tylko kraju (chociaż i tych nie brakuje), ale i o dewaluację wartości, zbiurokratyzowanie pracy policji – to jedno z ważniejszych zagadnień obecnych na kartach powieści Mankella. Między innymi dlatego właśnie Mankell góruje nad kolegami po fachu – z jego twórczości wyziera bowiem autentyczny niepokój o przyszłość Szwecji, o losy młodych ludzi, których nowe państwo (skomputeryzowane i dobrze zinwentaryzowane) w ogóle nie potrzebuje. Powieść Piąta kobieta stanowi zapowiedź Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet Larssona, a Zapora to zaczątek dla biografii Lisbeth Salander (Mankell ma swojego Roberta Modina). Nie trzeba posiadać talentów dedukcyjnych Kurta Wallandera, żeby domyślić się, że pisarz skanalizował wszystkie swoje lęki w postaci ystadzkiego policjanta. Między bohaterem a jego twórcą można postawić znak równości, oczywiście, gdy mowa o kluczowych poglądach, przemyśleniach, wnioskach wysnuwanych ze śledzenia zmian w Szwecji przełomu wieków.

Nie tylko losy własnego kraju interesują Mankella. W swojej twórczości często splata on drogi szwedzkich bohaterów z dalekimi państwami, co daje wspaniałe efekty literackie, ale także mówi nam wiele o ludzkiej naturze. Prologi w powieściach Mankella opowiadają o miejscach odległych od starego kontynentu, często mówią o życiu i mentalności mieszkańców Dominikany, Republiki Południowej Afryki. Mentalności zupełnie różnej od naszej i w twórczości Mankella niepodlegającej ocenie. Wiele wątków (w tym często karygodne postępki) autor pozostawia bez komentarza, wychodząc z założenia, że nasza perspektywa nie pozwala nam w pełni zrozumieć położenia zdesperowanych mieszkańców trzeciego świata, a tym samym nie jesteśmy uprawnieni do oceniania ich poczynań.

Z pewnością sceptycy uznają powyższą laurkę za mocno jednostronną (jak to zwykle bywa z laurkami), a przez to niemiarodajną ocenę twórczości Mankella. Przyznaję, że tracę racjonalny osąd, gdy zaczynam mówić o serii poświęconej Wallanderowi, ale nie wynika to z faktu, że programowo założyłam, że ta literatura zachwyca. Wręcz przeciwnie, znużona modą na szwedzką literaturę gatunkową, nie spodziewałam się, że będę obcować z tak „po ludzku” napisanymi historiami. O ile nigdy nie oceniam twórczości poprzez pryzmat autora, to tym razem pozwalam sobie oceniać autora przez pryzmat jego dorobku. Nie sposób myśleć źle o pisarzu, który czyni swojego bohatera tak dalece empatycznym, nie robiąc z niego przy tym spiżowego pomnika (to nie lada sztuka!). Wallander nie jest świętym w aureoli. To, że niepokoi się o kraj, w którym żyć będzie jego córka, że przerażają go 14-letnie przestępczynie, nie znaczy, iż pretenduje do tytułu człowieka roku. W tym samym momencie jest autorytarny wobec kolegów z pracy, nagminnie łamie regulamin, lekceważy polecenia zwierzchników, nie przestrzega praw osób zatrzymanych, obija gębę koledze, wątpi w kompetencje szefowej i popełnia wiele innych mniejszych i większych głupot. Nie jest też wzorowym policjantem – czasem daje się podejść jak dziecko, nadmiernie ufa swojej intuicji, no i nigdy nie ma przy sobie notesu i czegoś do pisania. Poza tym jest uzależniony od kawy i ma sporą nadwagę. Ale i tak kochajmy Kurta Wallandera, bo takich jak on dzisiaj ze świecą szukać. Wiwat Kurt Wallander**, wiwat Mankell, wiwat szwedzka literatura kryminalna!

 

 

* Nawiązuję do jednej z klasycznych już szwedzkich powieści kryminalnych pt. Śmiejący się policjant autorstwa Sjöwall i Wahlöö.

** Na cykl o Kurcie Wallanderze składają się następujące powieści:

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.