Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Hardcore zen (F. Zawada „Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się”)

Recenzje /

W pierwszej kolejności należy długo i cierpliwie wpatrywać się w nurt, tak długo, aby uchwycić wszystek ruch wypełniający wodę i wszelkie wodne żyjątka. W drugiej kolejności należy zamknąć prawe oko i zarepetować w pamięci kształty oraz trajektorie, następnie zamknąć lewe oko i powtórzyć na głos inicjacyjną paremię (koniec jest dźwiękiem). Potem, wciąż z zamkniętymi oczami, chwycić opuszkami palców szorstki papier codzienności i metodycznie, milimetr po milimetrze, odwzorowywać ruch oraz formę. Na sam koniec cisnąć origami w rzekę i patrzyć, jak spływa spokojnie wprost do wnętrza morza.

Wiersze Zawady są w istocie takimi figurami stworzonymi z fragmentów codzienności. Wyrywkowe relacje z serialu życia, powtarzalne czynności i zbiegi natury. To, co zbyt łatwo przeoczyć, ale jeszcze trudniej zrozumieć. Niby nic specjalnego czy oryginalnego, ale ten proces separacji (który jest wierszem), pozbawiony chirurgicznej brutalności (bo pamiętajmy, że w sztuce orgiami niedopuszczalne jest cięcie kartki), nadaje przyjętej formie nad wyraz osobistego charakteru. Każdy wiersz z tego tomiku, a są tu również utwory na wskroś uniwersalne, próbujące metodycznie porządkować chaos świata (Natura daje/ciało. Bóg/kształt.), przesiąknięty jest do szpiku kości osobowością autora. To właśnie owo „ja”, choć często przecież ukryte na obrzeżach wiersza lub też fizycznie nieobecne, staje się siłą napędową każdego z tych zwięzłych 81 utworów.

Z tej dyskretnej nadobecności podmiotu lirycznego bierze swoją siłę całkowity brak serwilizmu objawiający się także w konstrukcji tekstu. Forma wierszy nawiązuje do transliteracji oryginalnego haiku w językach innych niż japoński, czyli przybiera postać podziału utworu na trzy wersy – w ten właśnie sposób tytułowe trzy ścieżki stapiają się jedną całość. Zawada jednak poprzestaje na tym formalnym i oczywistym powiązaniu, rezygnując z innych charakterystycznych dla haiku cech, czyli zwłaszcza żartobliwego, lecz często też wulgarnego stylu.

Inspiracja autora kulturą i filozofią Wschodu zdecydowanie bardziej namacalna jest w warstwie znaczeniowej. Jak zgrabnie ujął to Zawada we wstępie: Zawsze chciałem pojechać do Chin, ale nigdy mi się to nie udało. Chciałem też przetłumaczyć księgę Tao Te Ching, ale nie znam żadnego obcego języka. […] W jednym momencie postanowiłem, że pojadę do Chin, nauczę się języka i nie będę się wstydził samego siebie. Intymna, wewnętrzna podróż na Wschód. Bez koniecznych dokumentów podróżnych i biletów samolotowych, bo cel nie jest osiągalny wprost. Zgodnie z filozofią zen należy odrzucić wszelką racjonalność i poświęcić się spontaniczności. Żadne logiczne kroki nie zbliżają do celu, a wręcz przeciwnie – sprawiają, że staje się on coraz bardziej odległy.

Czytając Trzy ścieżki…, przez moment można się łudzić, że rzeka, do której wchodzimy, jest spławna. To jednak tylko miraż spowodowany przez te nieliczne wiersze, które sugerują, iż źródłem historii Zawady jest przemiana wewnętrznej roli mężczyzny w rolę ojca (Pierwsze dziecko jest drugie,/bo rodzi się poza nami./Czyim alter ego jesteśmy?). Ostatecznie autor sprawnie zwalnia te cumy. Nieomal niezauważalnie przenosi nas w całkiem inny wymiar, na wyższy poziom dyskursu, gdzie zgoda na powtarzalność, na zataczanie tych wszystkich wirtualnych kółek pozwala zrozumieć ogrom odległości, jaka dzieli i zarazem łączy rzeczy (Porządku ziaren piasku/nie da się popsuć./Nieskończoność kompozycji w skończonym kosmosie). Cały wszechświat odmieniany przez Boga i jego stworzenie. Wszechświat przenikany przez pustkę, która zdaje się nabrzmiewać pytaniami. Bo ważne jest to, że o ile w tych wierszach przecinki i kropki są tylko sugestiami, które utrudniają zrozumienie lub też wyznaczają jeden możliwy kierunek, o tyle już funkcja znaków zapytania jest zasadnicza. Pozwalają one wyzwolić się rzeczywistości, z wszelkich zgubnych uwarunkowań, oraz sprawiają, że duchowość przenika się na dobre z pustką.

Podoba mi się poezja Zawady, bo lubię wiersze, przez które można płynąć wpław, w których można nurkować, w których można nurzać się jak w mule, odkrywając drugie, trzecie, czwarte dno. Wreszcie lubię wiersze, w których można się topić, choć przecież w tym konkretnym przypadku – ze względu na tę wyjątkową zwięzłość – to zupełnie tak, jakby utopić się w kałuży. Nie jest to jednak poezja łatwa, którą można by delektować się przy zachodzie słońca, popijając czerwone wino. Momentami kondensacja znaczeń staje się nieznośna, a przekaz niebezpiecznie grzęźnie na mieliznach banału (Kogo? Czego?/Nie ma./Końca.), ale właśnie te drobne niedoskonałości i wieloznaczności sprawiają, iż siła jej rażenia staje się potężna.

Warto zauważyć, że Trzy ścieżki… ukazały się również w edycji limitowanej – w formie leporello. A i podstawowa wersja posiada specyficzną oprawę graficzną, w której ważną rolę odgrywa linoryt Katarzyny Pietrzak-Zawady. Na zakończenie dla wszystkich, którzy sięgną po te wiersze (a zrobić to konieczne należy), przekazuję otrzymane od autora za pośrednictwem bezprzewodowej sieci internetowej przesłanie – finalną zwrotkę, która powstała już po wydaniu książki: Było by więcej gdyby ktokolwiek/wiedział, że było nie/istnieje.

 

Filip Zawada

Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się

Biuro Literackie 2014

Liczba stron: 32