Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Grillowanie

Artykuły /

Można odnieść wrażenie, że Prometeusz skradł bogom ogień, by ludzie mogli wymyślić grilla. Wiecznemu cierpieniu u skał Kaukazu nadają sens wszyscy wczasowicze, działkowcy, mieszkańcy bloków i domów jednorodzinnych, celebrujący długie weekendy, emeryci, mężowie, żony, dzieci oraz psy. W skrócie – cała polska ludzkość. Korzenie grillowania takie polskie jednak już nie są. Za ojczyznę tego zwyczaju należy uznać Stany Zjednoczone, gdzie tamtejsza klasa średnia zaraz po zakończeniu II wojny światowej coraz częściej spędzała czas wolny, grillując poza miastem. Do Polski ten fenomen dotarł z dużym opóźnieniem, bo dopiero pod koniec lat 90-tych XX wieku. Zainteresowanie grillem to jeden z licznych przejawów fascynacji amerykańską kulturą i chęci przeniesienia jej na własne podwórko. Trzeba przyznać, że wyjątkowo łatwo ulegaliśmy (jeśli nie robimy tego nadal) zachodniej magii.

Grillowanie stało się sportem narodowym Polaków. Co prawda, tężyzna fizyczna, której można się przy okazji nabawić, wydaje się dość kontrowersyjna, ale nie ulega wątpliwości, że rodacy grillują na potęgę, wkładając w to całe serce. Są rozmiłowani w potrawach z grilla, który staje się powoli synonimem czasu wolnego. We wstępie do książki Wojciecha Nowickiego Stół jaki jest. Wokół kuchni w Polsce (Kraków 2011) czytamy: Wśród zmian gospodarczych i obyczajowych, jakie nastąpiły w ostatnich dwudziestu latach, ankietowani za najważniejszą uznali modę na grillowanie. Widać wobec tego, że grillowanie to nie tylko hedonistyczna przyjemność, lekkomyślne obżarstwo, folgowanie łakomstwu, lecz to przede wszystkim ogromna wartość, czynnik kształtujący społeczeństwo, wręcz symbol przemiany systemowej. Przy dymiącym grillu czuć wspólnotę, solidarność, jedność podobnie jak przy grobie papieża czy w rocznicę Konstytucji 3-go maja. Polak może celebrować swoją tożsamość narodową nie tylko w czasie podniosłych świąt czy rocznic w wyprasowanej białej koszuli, trzymając naręcze goździków. Grillowanie wyswobadza go z ciasnego munduru powstańca czy ciężkiej zbroi rycerza spod Grunwaldu. Polak wreszcie może realizować swój patriotyzm w prosty sposób, w wygodnych wytartych dżinsach, przy suto, lecz nie zbyt wytrawnie zastawionym stole, tam, gdzie czuje się bezpiecznie i swojsko. Grillowanie wbrew swemu rekreacyjnemu charakterowi jest czymś znacznie więcej niż uciechą, sezonową aktywnością. W przeciwnym razie w powietrzu nie roiłyby się permanentnie kłęby dymu i nie rozchodził intensywny zapach przewracanej z boku na bok karkówki. Polak we wszystkim potrzebuje idei. Te najbardziej krwiste smażą się na ruszcie grilla.

Ludzie kochają grillowanie, bo jawi im się ono jako dziedzina w pełni demokratyczna. To właśnie czynnik demokratyczności jest sprawcą mód. Nastała moda na gotowanie, bo wszyscy uwierzyli, że potrafią to robić. Nastała moda na modę, bo każda dziewczyna uwierzyła, że się na niej zna. Grillowanie prezentowane jest przez komercyjną perswazję jako aktywność demokratyczna ze względu na kilka prostych elementów. Przede wszystkim przestrzeń – mówi się nam, że w zasadzie grilla możemy rozpalić wszędzie: w ogródku czy na balkonie – przecież każdy posiada małe terytorium, na którym rządzi. W drugiej kolejności decydują surowce: grill nie jest drogi, a produkty spożywcze, które na nim lądują, są w zasięgu bardzo przeciętnego budżetu. Ważna jest również łatwość czynności, które sami z czasem poddajemy manipulacji, czyniąc rozpakowanie przyprawionych kotletów zabiegiem na poziomie filetowania kaczki. Zadowala nas dostępność grillowania, jednak tylko na chwilę. Zamiast cieszyć się jego zwyczajnością, wstępujemy na drogę zgubnej ewolucji aktu grillowania.

Ważnym elementem grillowania jest jego prostota i dostępność, które wcale nie wykluczają jego potencjału widowiskowego. Grill nie wymaga tajemnej wiedzy kulinarnej ani szczególnych umiejętności – chyba że nacinanie kiełbasy z wierzchu uzna się za wyjątkowo skomplikowany proces – a mimo to pozostaje efektowny. To stosunkowo tania rozrywka, gdyż jeść i tak trzeba, a przy okazji aranżuje się spektakl z prawdziwymi efektami specjalnymi (dym), zbiera się publiczność: krewnych, dzieci, znajomych i po ludzku jest się razem. Widowiskowość grilla może kłócić się z wrażliwością niektórych, jednak dla wielu latające iskry ognia, żarzący się węgiel i ciągły suspens towarzyszący niepewności, czy ogień przypadkiem nie zgaśnie, to przedmiot zachwytu. Pragmatyczny artyzm wydaje się idealnym kompromisem – zaspokojona zostaje zarówno jedna z podstawowych potrzeb biologicznych, jak i wyższe potrzeby . A wszystko to rozsądnym kosztem.

Aspekt ekonomiczny w polskiej mentalności często bywa decydujący. W grillowaniu odgrywa bardzo istotną rolę. Produkty przeznaczone na grilla pochodzą najczęściej z supermarketów, które oferują bardzo przystępne ceny. Na ruszt trafia głownie mięso: kiełbasa i karkówka (statystyczny Polak zjada siedemdziesiąt pięć kilogramów mięsa rocznie). Warzywa zdarzają się sporadycznie, raczej jako dodatek w formie surówki lub ketchupu, który często bywa postrzegany jako warzywo – w końcu jest zrobiony z pomidorów. Obowiązkowym dodatkiem jest piwo pite do posiłku, jak i w trakcie jego przygotowywania. Trunek rozluźnia, pomaga zawiązać rozmowę i po prostu zajmuje czas, w oczekiwaniu na właściwy cel spotkania, czyli jedzenie. Mimo całej swej prostoduszności, grill jest efektowny i może zaimponować. Znajdą się oczywiście i tacy, którzy prostą kiełbasę z bułką i kleksem musztardy zamienią na bardziej wyrafinowane sztuki mięsa, ale obojętnie, czy na grillu znajdzie się pęto zwyczajnej za 9.99 za kilogram, czy polędwica spod lady. Liczy się zdolność poskromienia ognia, walka z żywiołem i pokazanie swojej dominacji.

I tak od symbolicznego znaczenia grillowania oraz jego ładunku emocjonalnego i przystępności ekonomicznej można zwrócić uwagę na jego bardziej pierwotny charakter. Grill to wyzwanie, próba sił i zaradności. Rozpalenie ognia wymaga męstwa, sprytu i odpowiedniej taktyki. Ogień to żywioł, który należy ujarzmić i sobie podporządkować. Pierwotność, powrót do korzeni i poczucie wyzwolenia potęguje również sceneria, w której grillowanie najczęściej się rozgrywa. Dziewiczy plener, dzika przyroda, nieskrępowana otwarta przestrzeń pod gołym niebem to w polskim wykonaniu najczęściej działka za miastem, ogródek, balkon. Nieważne, że dwieście metrów dalej przebiega autostrada albo stoi hipermarket. Potrzeba wolności jest tak ogromna, że uruchamia się wyobraźnię i pozwala zapomnieć o rzeczywistości. Zamknięcie w kartonowym pudle, jakim są blokowiska, które zamieszkuje znaczna część populacji, wzmacnia potrzebę otwartej przestrzeni, choćby niepełnowartościowej. W grillowaniu chodzi zatem przede wszystkim o zbawienną iluzję, wmówienie sobie, że kontynuujemy tradycję przodków, przygotowujemy pożywienie niczym prehistoryczni wojownicy, biesiadujemy jak przystało na potomków sarmatów. Fakt, że pożywienie pochodzi ze sklepu, jest pięknie i higienicznie zapakowane, a biesiada kończy się wraz z ostatnią zgrzewką piwa i inwazją komarów, to po prostu rytm współczesności. Duch jest w nas ten sam od pokoleń, zmienił się tylko krajobraz.

Zakłamanie grillujących sięga jeszcze dalej. Grill wyparł ogniska, a to właśnie one stanowiły prawdziwe wyzwanie i wymagały ujarzmienia. Grillowanie to tylko oszukańcze przedłużenie ognisk – żywiołu w czystej postaci. Góra leśnych patyków w samym środku niebezpiecznej głuszy to spopielone wspomnienie młodości, na którą już nikogo nie stać. Ani młodych, ani starych. Grill to asekuracyjna wersja obcowania z pierwotnością, nie pozostająca co prawda w zamknięciu jak kuchenki gazowe, których używa się do przygotowywania codziennych posiłków, ale też dużo bardziej zachowawcza i hermetyczna niż ogniska z harcerską fantazją.

Wnikliwa obserwacja grillowania pozwala dostrzec, w jak doskonałej kondycji znajduje się kultura patriarchalna. Przy rozdawaniu społecznych ról, to kobieta została obdarzona przywilejem przygotowywania posiłków, jednak grillowanie jest poza zasięgiem jej kompetencji. Dlaczego? Grill to nie zwykłe gotowanie. To mistyczny rytuał, któremu musi przewodniczyć mężczyzna, niczym szaman, demiurgiczny pośrednik. To mężczyzna wypuszcza się na polowanie w poszukiwaniu karczku w promocji; to mężczyzna rozpala ogień – tylko on jest w stanie zapanować nad żywiołem. To wreszcie on dogląda procesu smażenia, dzierżąc w dłoni ostre widełki do przewracanie mięsa niczym trójząb Posejdona. Mężczyzna jest uzbrojony, posiada atrybut władzy. Na szpikulcu insygnia królewskie się nie kończą: łopatki, szczypce, noże to prawie narzędzia tortur, ale możemy mieć pewność, że zostaną efektywnie wykorzystane. Duże zaangażowanie mężczyzny nie świadczy wcale o jego intencji pomocy kobiecie, równouprawnienia przy garach. To kwestia predestynacji. Mężczyzna jest stworzony do wyzwania, jakim jest grillowanie, kobieta zaś nie. Jest zbyt słaba, niezdolna pełnić funkcję gospodarza, przewodniczyć spotkaniu. Jej wizerunek nie pasuje do przedmiotu, w którym bucha ogień, kotłuje się i skwierczy. Przy grillu trzeba umieć się ubrudzić, zakasać rękawy, być przygotowanym na każdą okoliczność. Kobieta zwyczajnie tego nie potrafi, może być tylko widzem i uczestnikiem uczty zapatrzonym w gospodarza.

Kwestie dominacji i hierarchii w obyczaju grillowania są kluczowe. Pokazują, że grillowa filozofia jest pełna skrajności. Sztuka grillowania zakłada wspólnotę. Spotykamy się wszyscy razem, stadnie i wspólnie czerpiemy radość z ucztowania. Bo uczta zakłada mnogość, duży stół, a przy nim mnóstwo ludzi. Tylko czy ta biesiadna wspólnota ma nas do siebie zbliżyć? Możliwe, że tak, w końcu Polacy cenią sobie swoją tożsamość, wartość solidarności i bliskości. Nie cierpimy ani nie radujemy się w odosobnieniu. Jednak w procesie grillowania szybko uruchamia się egocentryzm. Każdy chce być tym, kto zaprasza, kto rozpala ogień, ujarzmia go. Każdy chce pokazać władzę. Obojętnie czy grillującym będzie nasz ojciec, syn, brat, szef, kolega z pracy, zawsze będziemy mieć pewien kompleks, że to nie my okazaliśmy się tym pierwotnym wojownikiem, który poskromił żywioł i suto zastawił stół. Wbrew swej nieco barbarzyńskiej naturze grillowanie paradoksalnie nobilituje i nadaje pewien status. I tu pojawia się kolejny zgrzyt, bo gdzie podziała się wolność, epikurejska przyjemność, czyste intencje i brak podziałów? Nici z utopijnego charakteru grillowania, nici ze stworzenia Arkadii z metra zielonego trawnika. Niestety, grillowanie zamiast magiczne pozostaje zwyczajne.

Grillowanie naznaczone jest głęboką i wielostronną ambiwalencją. Z jednej strony ma to być obyczaj prosty i autentyczny, nie udający niczego, z drugiej strony grillujący coraz częściej mają wygórowane ambicje i aspirują do coraz bardziej wyszukanej oprawy spotkania. Co wynika z jednoczesnej potrzeby prostoty i wystudiowanej elegancji? Same hybrydy: schab z ananasem z radioaktywnej puszki, biały obrus poplamiony mieszaniną ketchupu i musztardy. Nie wygramy z tendencją do bylejakości i bogatej biedy, na którą jesteśmy po prostu skazani. Można nas trochę rozgrzeszyć, gdyż kulinarne warcholstwo to historyczny spadek, który siłą rzeczy musieliśmy przyjąć. Grillowanie nie jest tworem powstałym w próżni – to kula ulepiona z archetypów, niedbale przetasowane mity, nieumiejętnie zinterpretowana przeszłość, przebłysk tożsamości. Jednak sama tożsamość nie posiada wystarczająco trwałych fundamentów. Weźmy na przykład pojęcie kuchni narodowej. W Polsce nie istnieje takie zjawisko, gdyż w momencie jego potencjalnego ukształtowania nasz kraj po prostu nie istniał. Próbujemy wypełnić powstałe luki elementami zapożyczonymi lub ukradzionymi; zasymilować rzeczy nieprzystające do siebie.W konsekwencji wiele zjawisk w polskim społeczeństwie składa się na pstrokaty kolaż, który na początku może przyjemny dla oka, ale potem wywołuje poważny ból głowy. Dlatego potrawą najlepiej pasującą do rusztu polskiego grilla jest patyk, na który nadziewa się najrozmaitsze składniki. W grillowym żargonie nazywa się to szaszłykiem.

Polska karkówka z grilla ocieka nie tylko tłuszczem, lecz także, a może przede wszystkim, tęsknotą. Jest to tęsknota za zrealizowanym mitem wspólnoty, do której należą: biesiadnik-gawędziarz, dzielny ojciec i waleczny mąż. Nostalgia za dobrobytem, saskim hedonizmem, nieskrępowanym polskim chłopem, romantyczną wolnością. Nadzieja, że ogień w narodzie jeszcze nie zgasł, że wystarczy podpałki, by go jeszcze wzniecić.