Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Gniew Amara (P. Bowles „Dom pająka”)

Recenzje /

Gniew, Bogini, opiewaj Achilla, syna Peleusa, / zgubę niosący i klęski nieprzeliczone Achajom (…).

 

Pierwszym słowem (w oryginale mνιν – „gniew”, które w tłumaczeniu na język polski zachowała Kazimiera Jeżewska) pierwszej księgi Iliady można, dość przekornie, rozpocząć recenzję Domu pająka Paula Bowlesa. Powieść Bowlesa jak Iliada złożona jest z ksiąg, w tym wypadku księgi są cztery, a każdą otwiera cytat mający nieco przybliżać arabską kulturę. Cytat otwierający księgę ostatnią zaczerpnięty został z Koranu: Zapytał żądający wyjaśnienia o karę spadającą / Na niewiernych – której nikt oddalić nie potrafi – / Pochodzącą od Boga, władcy stopni.

To, co w Domu pająka udaje się Bowlesowi świetnie, a z czym czytelnik nie miał okazji się spotkać w Pod osłoną nieba, to doskonałe sterowanie perspektywą obcości. Starcie między stacjonującymi w Fezie wojskami francuskimi a próbującym przejąć władzę nacjonalistycznym Al-Istiklalem stanowi tło, na którym Bowles portretuje spotkanie obcych sobie kultur. Obcy to ten, który jest u siebie, młody Marokańczyk Amar. Poznajemy go jako wchodzącego w dorosłość chłopaka, który przeżywa pierwszy prawdziwy konflikt z ojcem i wychodzi na ulice Fezu, by tam szukać szczęścia. Wszystko, co znajduje poza domem wydaje mu się symbolem wielkiego świata. Wielkiego i – trzeba powiedzieć – złego, bo zasiedlonego przez Francuzów. Intruzów, których, jak powiada Amar, Marokańczycy zaprosili do siebie, a ci próbują przejąć ich dom. Obcy to również ten, który nie jest u siebie, mieszka w hotelu, z dala od ulicy (a już z całą pewnością z dala od marokańskich slumsów) – Amerykanin John Stenham, pisarz, były komunista, tropiący komunistyczne pobudki u innych, sam siebie uważający za przenikliwego i uwrażliwionego na marokańską kulturę. Obca, choć na różne sposoby, inaczej dla Amara i inaczej dla Johna, będzie też jedyna w tej powieści kobieta, której wolno odzywać się w obecności mężczyzn – Polly Burroughs. O niej wiemy tyle, że jest turystką i rozwódką, właścicielką liberalnych poglądów.

Bowles zmienia perspektywy narracyjne, by dać czytelnikowi wgląd w spojrzenie na rzeczywistość trojga głównych bohaterów opowieści. Każda z tych perspektyw wydaje się spójna dopóty, dopóki nie wchodzi w kolizję z perspektywą innego – tzn. dopóki bohaterowie się ze sobą nie spotkają i nie zaczną rozmawiać.

Bowles stara się uchwycić stan umysłu Amara, Johna i Polly właśnie w momencie, w którym zderzają się ich spojrzenia na świat. Oto jak Amar postrzega Polly: Kobieta była najwyraźniej prostytutką najpodlejszego sortu, ponieważ miała całkiem odsłonięte ręce i ramiona (…).

Podczas tego samego spotkania Polly postrzega Amara zgoła inaczej: Temu dziecku wystarczyły dwie minuty, żeby mnie pocieszyć. Najpierw zauważyłam, że szarpie mnie za rękaw i uśmiecha się zniewalająco, mówiąc w swoim zabawnym języku. Ale robił to tak łagodnie i z taką słodyczą, że od razu poczułam się po prostu lepiej.

Niemożność spotkania z innym nie ogranicza się tutaj do poziomu różnic kulturowych, jest obecna również w stosunkach międzyludzkich. Bowles portretuje więc wyobcowanie Amara wśród swoich, nawet – we własnej rodzinie. Wzajemnym niezrozumieniem charakteryzują się też relacje między ludźmi Zachodu.

Autor Domu pająka w delikatny, lecz niezwykle celny sposób operuje ironią. Ta pojawia się nawet w obserwacjach wnikliwego Amara: dziś rano pobili starca, który prowadził owcę do domu. Owcę też pobili. Ironia jest bardzo subtelna, Bowles nie dystansuje się od swoich bohaterów, stara się wiernie odtworzyć ich sposób myślenia.

Jedno z najważniejszych pytań, które stawia, to pytanie o granice kontaktu z innością. Inność, na Zachodzie oswajana za pomocą mechanizmów tolerancji, pojmowana jest w sposób pacyfistyczny. Spotkanie z innością dla Polly w założeniach ma więc być doświadczeniem ubogacającym, dostarczającym miłych wrażeń. Okazuje się źródłem zupełnie innych doznań: gniewu, irytacji, poczucia bezsilności i lęku.

Bowles przybliża w ten sposób specyficzne doświadczenie absolutnego nierozumienia, które tym się różni od doświadczenia egzotyki, że nie znajduje punktu odniesienia w niczym znanym: (…) to miejsce przedstawia sobą nieokreślone, ale bardzo realne niebezpieczeństwo. To wszystko tutaj nic dla Polly Burroughs nie znaczy.

Bowles pokazuje inność jako coś, co narusza spójność podmiotu: Natarczywe bębny, choć tego nie chciała, przypominały jej o istnieniu innego świata, całkowicie niezależnego, z własnymi potrzebami i wzorcami. Przesłanie, które wybijały wciąż na nowo, było skierowane do niej: mówiły jej nie tyle, że nie istnieje, ile raczej, że nie ma znaczenia, czy istnieje czy nie, bo jej obecność nie ma żadnego wpływu na resztę wszechświata. To sprawiło, iż ogarnął ją nagle paraliżujący lęk.

Inność to coś niedostępnego, nie może zatem prowadzić do rozumienia innego, owo rozumienie może być wyłącznie pozorne: Amar upadł na duchu, gdy dostrzegł dzielącą ich przepaść. Skoro nazarejczyk, który przejawia tyle dobrej woli i tak dobrze zna arabski, nie jest w stanie pojąć nawet podstawowych faktów w tak nieskomplikowanej sytuacji, to czy w ogóle jest nadzieja, by jakikolwiek chrześcijanin pomógł muzułmaninowi?

W rzeczywistości obie strony pozostają od siebie ściśle oddzielone. W wyniku spotkania z obcością dochodzi do zranienia (najbardziej dosłownym zranieniem jest kontuzja kostki Polly) i kumulacji gniewu (Ogarnęła ją wściekłość, czuła jej żar tuż pod skórą na gardle, policzkach i czole). Stawką jest jednak coś znacznie bardziej fundamentalnego – spójność podmiotu. Bowles pokazuje skutki spotkania z innością, już nie tylko dla tożsamości jednostki (ta jest bowiem istotna wyłącznie dla nowoczesnej podmiotowości człowieka Zachodu), lecz dla całej społeczności:

Agentom Al-Istiklalu nigdy nie uda się powstrzymać tych wszystkich wiernych przed zabiciem owiec; zresztą i tak nie o to im chodziło. Zdołają za to zasiać ziarno zamętu, niepewności i podejrzenia, by podzielić w ten sposób ludzi i odebrać im wszelką satysfakcję z należycie odprawionego rytuału. Tego rodzaju destrukcję należy starannie zaplanować, a potem pozwolić, by dokonała się sama (…). Jedna przerwa, jeden rok bez rytuału, a łańcuch zostanie zerwany – i wysłannicy Al-Istiklalu o tym wiedzieli. Każda zmiana zdezorientuje muzułmanów, ponieważ ich życie w całości składa się z rytmicznych powtórzeń, a nieodprawienie nakazanego rytuału będzie miało straszne konsekwencje psychologiczne; poczują, że utracili łaskę Allaha, a jeśli tak się stanie, mało co będzie miało dla nich znaczenie i zrobią, co im się podsunie.

Naruszenie struktury ukształtowanego arabskiego świata prowadzi do ruiny, w którą obraca się Fez portretowany na kartach powieści. Od przemocy bezpośredniej nie może się również uchronić cywilizowany świat zachodni. Od czasu zamachu na World Trade Center stało się to zupełnie jasne. Groźba bezpośredniej przemocy ze strony świata arabskiego od lat jest nieustannie aktualizowana. Powieść Bowlesa, dotycząca wydarzeń z roku 1954, wydaje się niezwykle współczesna. Ukazuje tolerancję jako niemożliwą do zrealizowania. Efektem spotkania kultur jest przede wszystkim gniew magazynowany w „bankach gniewu”, jak powiedziałby Peter Sloterdijk. Sloterdijk w Gniewie i czasie bankami gniewu nazywa chrześcijaństwo i komunizm. Bankiem gniewu jest też niewątpliwie islam.

Punktem stycznym dla kultury arabskiej i zachodniej może być właśnie gniew. Powieść Bowlesa, sięgająca do wydarzeń lat pięćdziesiątych w Maroku, owo zagadnienie „banku gniewu” problematyzuje, dając wgląd w perspektywę Amara: – Co jest pierwszym obowiązkiem każdego człowieka? Poddać się. Al-Islam! Al-Islam! – Wyrzucił do przodu ramiona (…) i pochylił głowę w geście pokory. (…) błogosławieni i szczęśliwi rozumieli, że są niczym, a potęga, którą posiadają, nieważne, jak byłaby wielka, jest wprost proporcjonalna do ich posłuszeństwa wobec nieubłaganych praw Allaha.

Pokora, płynąca z poddania się woli Allaha nie wyklucza gniewu, który dla Amara jest nieodmiennie częścią życia:

– Tak, nienawidzę ich – powiedział po prostu. – To też zostało zapisane.

– Masz na myśli to, że musisz ich nienawidzić? Nie możesz zdecydować: będę ich nienawidził albo nie?

Amar nie do końca zrozumiał.

– Ale teraz ich nienawidzę – wyjaśnił. – W dniu, w którym Allah zechce, żebym przestał ich nienawidzić, odmieni moje serce.

Rytmu powieści Bowlesa nie wyznacza mimo wszystko chęć stawiania politycznych diagnoz. To subtelny traktat o obcości niepozostawiający złudzeń. Niewątpliwym walorem książki jest chłód i przenikliwość obserwacji. Autor pozwala czytelnikowi niejako na wniknięcie w umysł Amara i zobaczenie siebie jako obcego. Niektóre z obserwacji kultury arabskiej pozostają pozbawione komentarza, czytelnik może tylko, wraz z narratorem, zatrzymać się na poziomie dokładnego opisu sytuacji, nie ma jednak narzędzi, które pozwoliłyby mu tę sytuację zinterpretować.

Warto przeczytać Bowlesa jednym tchem, tym bardziej warto go przeczytać jednym tchem wraz z Szatańskimi wersetami Salmana Rushdiego i autobiografią Joseph Anton (a czekając na Uległość Michela Houellebecqa). Dialog z islamem, do którego dąży autor Szatańskich wersetów, musi się wtedy wydać czymś absurdalnym. W takim zderzeniu widać też doskonale, jak autor autobiografii Joseph Anton swój dyskurs obiektywizuje i uniwersalizuje. Dla Bowlesa uniwersalne nie istnieje.

 

Paul Bowles

Dom pająka

Świat Książki, 2015

Liczba stron: 464