Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Geralt wydajny jak proszki z Niemiec („Wiedźmin”)

Artykuły /

Od premiery Netfliksowego Wiedźmina minęło już kilka tygodni. Zdążyliśmy rytualnie ponarzekać, ale ostatecznie możemy odetchnąć z ulgą: dobra, MAMY TO – naszą (a jakże!) pierwszą globalną franczyzę popkulturową.

A popkultura to nie jest błaha sprawa. To nie tylko gigantyczny przemysł; to również przestrzeń zaszczepiania atrakcyjnie opakowanych idei, z czego doskonale zdają sobie sprawę wszyscy, od prawa do lewa. Wiedźmin na długo przed premierą został pionkiem na ideologicznej szachownicy. Czy serial odpowiednio wyartykułuje „słowiańskie” korzenie pierwowzoru (to pytanie z góry zawierało w sobie domniemaną odpowiedź: pewnie nie)? Z drugiej strony – czy feministyczne i antyrasistowskie wątki książek wybrzmią w nim z odpowiednią siłą? Wreszcie: czy otrzymamy ekranizację wierną literze serii Sapkowskiego, czy jednak znacznie bardziej wystandaryzowany pod „stałą Netfliksową” produkt gropodobny?

To ostatnie pytanie, wbrew pozorom, również niesie ze sobą spory bagaż ideologiczny, bo odwołuje się wprost do wyobrażonej hierarchii mediów i związanych z nimi praktyk odbiorczych. Książka zajmuje w niej miejsce najwyższe, bo konsumpcja literatury, nawet tej popularnej, wciąż uznawana jest za przejaw przynależności do pewnej wspólnoty wartości (warto przypomnieć slogan: Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka). Grom wideo, chociaż orientacja w ich dziedzinie to coraz częściej obowiązek badających popkulturę i piszących o niej, do tego statusu wciąż daleko. Wymarzony serial powinien więc chociaż próbować dosięgać książkowego oryginału (lokowanego po stronie kultury i sztuki), niekoniecznie zaś naśladować gry (wciąż sytuowane raczej w obszarze rozrywki).

W tej wyobrażonej hierarchii seriale i kino, choć sytuowane niżej od literatury, pełnią bardzo istotną funkcję. Pomimo faktu, że cykl o Wiedźminie od CD Projekt Red to globalny hit wydawniczy, dopiero serial wyprodukowany przez najważniejszą platformę streamingową mógł dać poczucie wypełnienia potencjału – wywołać przyjemne, choć banalne przekonanie, że nad Wisłą też mogło powstać (no, przynajmniej rozpocząć się) coś, czym zachwyca się świat. Stosunkowo wysokobudżetowy serial sprawia, że uniwersum Wiedźmina w końcu staje się popkulturową franczyzą z prawdziwego zdarzenia; nie jest to zresztą pogląd pozbawiony sensu. To właśnie serial sprawił, że Sapkowski walczy z J.K. Rowling o pierwsze miejsce sprzedaży na Amazonie, a Wiedźmin III – ponad cztery lata po premierze! – zyskuje rekordowe zainteresowanie graczy.

Sukcesy poszczególnych elementów franczyzy – poszatkowanej zresztą prawami autorskimi różnych właścicieli – wskazywałyby na spory sukces serialu. Tymczasem żaden przymiotnik nie pasuje do Netfliksowego Wiedźmina lepiej niż „bezpieczny”. Dowód anegdotyczny: prawie każda osoba, z którą rozmawiałem o tym serialu, jest z niego raczej zadowolona; jednocześnie prawie nikt nie potrafi wymienić konkretnych elementów godnych pochwały (może poza Toss a coin to your witcher – folkpopowe ballady Jaskra to chyba największy przejaw brawury i inwencji twórców). Dużo łatwiej zrobić wyliczankę rzeczy, które się nie spodobały: brak jakiegokolwiek wyróżnika estetycznego (o czym wspomina w ponoć kontrowersyjnej recenzji Klara Cykorz), dyskusyjny casting (czy posągowy, „zbyt ładny” Henry „Superman” Cavill, ewidentnie zresztą inspirujący się Geraltem z gier, to aby na pewno Wiedźmin naszych marzeń?) oraz niesamowity chaos chronologiczny (który Netflix, zamiast z godnością przemilczeć, próbuje wyprostować infografikami publikowanymi w social media). 

https://www.youtube.com/watch?v=VMqVrKoLQt4

Problemy z narracją uważam za największy mankament Wiedźmina – jako osoba mniej więcej pamiętająca historię z książek, równie mniej więcej nadążałem za logiką retrospekcji, a jednocześnie żałowałem tego, jak mało przestrzeni pozostawiono tutaj na światotwórstwo. Osiem odcinków to zdecydowanie zbyt mało, by materiał źródłowy, autorsko zresztą uzupełniany, zdążył wybrzmieć, a fantastyczny świat przedstawiony nabrać głębi. Stąd nieustanne, irytujące skróty – opowiadanie Kraniec świata otrzymuje zaledwie około połowy odcinka, gdyż drugą zajmują losy młodej Yennefer. Kwestie estetyczne również zawodzą – bo Wiedźmin to pod tym względem twór bardzo dziwny, gdzieś między teatrem telewizji a kinem superbohaterskim, zarazem niepotrafiący znaleźć właściwej skali dla tej opowieści. To zapewne kwestia budżetu, w następnych sezonach może będzie lepiej, ale nawet dodatkowe pieniądze nie ukryją wynikającej z braku pomysłów nijakości bijącej z ekranu.

Co jednak najważniejsze, Wiedźmina ogląda się zaskakująco dobrze; to sprawne, pomimo wielu niesprawności, przygodowe fantasy. Naturalnie zagospodarowuje ono niszę oczekiwań, które pozostawiła po sobie – w fatalnym zresztą stylu – Gra o tron, i póki co nie ma żadnej poważnej konkurencji. Nie może być nią, z racji kukiełkowej egzotyki, Ciemny kryształ. Czas buntu (który uważam z wielu względów za najlepszy serial fantasy ubiegłego roku). O dominację nie może zawalczyć również średniawa ekranizacja Mrocznych materii od HBO, lokująca się zresztą gdzieś między steampunkiem a weird fiction. Wiedźmin to natomiast modelowa Wielka Popkulturowa Narracja – z wyrazistym (estetycznie, niekoniecznie znaczeniowo) bohaterem i zadowalającym poziomem dostarczanej rozrywki.

Centralna dla franczyzy postać Geralta to zresztą ciekawy punkt odniesienia dla rozważań o transmedialnych opowieściach. Białowłosy wiedźmin z dwoma mieczami (często Geralt bywa właściwie sprowadzony do tych atrybutów) jest jak naczynie, które kolejni interpretatorzy i odbiorcy dopiero muszą wypełnić sensem. I tak – nie bójmy się tego słowa! – wrażliwiec z książek staje się w kontekście kolejnego medium, pomimo znanych skądinąd poglądów swojego stwórcy, ambasadorem sprawy reprezentacji słowiańskości w globalnej popkulturze. Geralt z gier – a sama konstrukcja bohatera książek, dokonującego nieustannych wyborów i pełnego wątpliwości, to wręcz idealny punkt wyjścia, by stworzyć protagonistę opartej na wyborach role playing game – również przechodził przez kolejne mutacje (żart niezamierzony!), odzwierciedlane nawet przez design postaci. O ile Geralt z pierwszego Wiedźmina wygląda jak blady manekin metalowego muzyka (swoją drogą, czy ktoś jeszcze pamięta, że grę promował utwór grupy Vader?), o tyle trzecia część serii przynosi nam Geralta światowca, godnie prezentującego się na okładce gry klasy Triple-A. Sprowadzony do wspominanych wcześniej wyróżników – mieczy i białych włosów – Geralt gościnnie pojawia się również w grach spoza serii, ot, jako zdekontekstualizowana ikona popkultury. Z polskiej perspektywy nie możemy zapomnieć o Geralcie-Żebrowskim, w gruncie rzeczy najbardziej „swoim chłopie” w historii adaptacji serii. Henry Cavill to z kolei Geralt do bólu, jak i sam serial, bezpieczny: przystojny, szczędzący słów superbohater noir – wynik filtrowania książkowego pierwowzoru przez kolejne media o coraz szerszych zasięgach.

Zbliżając się ku końcowi, zauważam, że stosunkowo niewiele miejsca poświęciłem powyżej samemu serialowi. Myślę, że to o czymś świadczy – Netfliksowy Wiedźmin jest znacznie ciekawszy jako wydarzenie medialne niż tekst kultury sam w sobie. Umiarkowanie ciepłe przyjęcie przez krytyków i entuzjazm widzów przynoszą ulgę. Geralt, ten nasz przypudrowany na zagraniczną modłę, ale jednak wciąż swojski, nadwiślański Geralt, pozwolił się nam, Polkom i Polakom, włączyć w obieg popkulturowej, zglobalizowanej radości. Nie zdołał tego zrobić 1983, czyli typowa Netfliksowa produkcja lokalna w warunkach globalnej popkultury – produkt czekoladopodobny. Zrobił to Wiedźmin (a może jednak wypadałoby powiedzieć: The Witcher?), produkcja równie typowo Netfliksowa, ale jednak już z głównego nurtu – smaczna jak czekolada z Belgii, wydajna jak proszki do prania z Niemiec. Ostatecznie otrzymaliśmy nic innego jak wystandaryzowany pod „stałą Netfliksową” produkt gropodobny – ale produkt na tyle udany, że trudno się o to gniewać.

Rafał Sowiński

(ur. 1992) – kulturoznawca, na co dzień pracuje jako copywriter, marketingowiec i wykładowca. Założyciel Facebookowego bloga „niskie teorie” oraz pomysłodawca i administrator grupy „Jak będzie w Polonii 1? – sekcja retromanii, duchologii i nostalgii”. Mieszka w Krakowie, pochodzi z Więckowic pod Tarnowem.