Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Fryzjerskie frenezje (Marian Pilot „Osobnik”)

Recenzje /

I oto jest, nowa książka Mariana Pilota. Autor, który przyzwyczaił czytelników do publikowania powieści z częstotliwością reprezentacji Polski wyjeżdżającej na mundial, pojawia się ponownie już po trzech latach. Okładkowy blurb zapewnia, że pisarz wraca i prowokuje. Ale czy w świecie, w którym obrzydliwość poddana rekurencji powraca w kolejnych, coraz mniej szokujących kliszach, prowokacja jest możliwa?

Sen w tej powieści jest tak samo prawdziwy jak życie, a życie tak samo fikcyjne jak sen. Od samego początku przed czytelnikiem zostaje postawiona zagadka – co w Osobniku należy do świata rzeczywistego bohatera, a co do sennego przywidzenia? Albo, idąc dalej, czy istnieje jakakolwiek różnica między doświadczeniem we śnie, a przeżyciem na jawie, jeśli oba zmieniają bohatera w tym samym stopniu? Zresztą, może pytanie o niemożność odróżnienia snu i życia jest źle postawionym pytaniem, bo sen jest u Pilota nierozerwalnie związany ze śmiercią. W pierwszym akapicie bohater próbuje zasnąć, ale w ostatniej chwili cofa się przed Morfeuszem jak przed samą kostuchą. Walczy o jawę, jednak jest to walka z góry skazana na porażkę, a rozbrat z rzeczywistością, jaki po niej następuje, prowadzi do utknięcia w językowym oniryzmie i stylistycznych fantasmagoriach. Sen u Pilota jest bowiem bardziej językowy niż obrazowy. Język jest zarówno sposobem, jak i celem ucieczki. A jaki on jest, to każdy – kto choćby Pióropusz wcześniej czytał – dobrze wie: giętka leksyka, niezwykle twórcze, a nieraz i skandaliczne neologizmy, składnia ustalająca rytm, by zaraz potem go złamać. Jeśli ktoś sięgnie po Osobnika, chcąc smakować się w tym języku, z pewnością będzie usatysfakcjonowany. A co z resztą czytelników?

Fabuła powieści jest rozbita i niełatwo znaleźć element, który spajałby wszystko w jedną całość. Raz po raz pojawiają się te same postaci, raz po raz zostaje przywołana ta sama sytuacja. Wszystko jednak zawieszone jest trochę w próżni, pozbawione porządku linearnego czy przyczynowo-skutkowego. Bo kim na przykład jest tytułowy osobnik? Nakreślenie tradycyjnej charakterystyki bohatera wydaje się tu niemożliwe. Dostajemy kilka faktów, kilka historii z życia, z których sami wyciągamy jakiś spójny obraz.

Najprostsza definicja podpowie, że „osobnik” to jednostka, nieraz należąca do jakiejś grupy, ale mogąca także żyć poza jej obrębem. Niewyćwiczone w słuchaniu języka ucho wyłapie, że prócz rodzaju odróżnia go od „osoby” silniejszy związek z osobnością, osobliwością, indywidualizmem. „Osoba” jest stylistycznie szara, nijaka, tymczasem „osobnik” ma w sobie coś zadziornego, niepokojącego; pojawia się głównie w słownictwie z zakresu nauk biologicznych, rzadziej w języku potocznym. Co dalej? Osobnik sam skazuje się na osobne życie. Pozwala odejść żonie, a także dziecku. Od początku książki jesteśmy więc świadkami tragedii osobistej silnie związanej z dramatem rodzinnym. Bohater jest przekonany, że jego istnienie silnie warunkują najbliżsi. Jednak gdy ci odchodzą, stary świat nie rozpada się na kawałki, a więc to, co rzekomo go określało, okazuje się zwykłą mrzonką. Osobnik jest winny zaniechania i zawiśnięcia w niedoczasie – gdy odchodzą bliscy, dojmująca staje się świadomość niemożności doświadczenia „obiektywnego” czasu i rzeczywistości; wykreślając siebie z ich żywotów, traci wszelkie punkty odniesienia. Tymczasem czas pędzi przed siebie bez osobnika. Przeszłość rozpada się na kawałki, a przyszłość jest niewidoczna. Czas sobie i bohater sobie. Jak w groteskowej scenie sprawdzania godziny:

Spojrzałem na zegarek. Cyferblat był zaklejony na krzyż plastrem i nie widziałem nic, sam plaster widziałem. Niemniej werk pracował, pod plastrem wskazówki bez wątpienia rzetelnie wskazywały minutę i godzinę, sekundę. Co to jednak mogła być za sekunda i godzina? […] Sprzed jakiegoś innego czasu? A jeśliby, nie daj Bóg, ta godzina była – po czasie?

Wyzwoliwszy się z obowiązków wobec innych, doznawszy, że samotność osadza w sobie samym, osobnik natyka się na barierę ciała, które bezlitośnie przypomina mu, że żyć trzeba dalej. To ciało staje się ostatnim pewnym werkiem, to ono ulega niedającej się zatrzymać entropii, która zastępuje tykanie wskazówek zegara; i to ciało również odpowiedzialne jest za większość problemów i trudów, jakie dopadają bohatera, a które – zdaje się – wiążą się przeważnie z wykonywaniem najprostszych czynności – otworzeniem okna, wyjściem do sklepu. Istnieje jakiś dysonans pomiędzy ciałem a zamkniętą weń jaźnią. Z jednej strony duch chce się za wszelką cenę wyzwolić, opuścić sferę biologii, w jednym z rozdziałów jest już wychylony poza ciało, a z drugiej osobnik boi się tego kroku, nie decyduje się nań, kontrolowany przez instynkty samozachowawcze. Istnienie okazuje się wyzwaniem i trudem, ale osobnik za wszelką cenę chwyta się życia, które choć trudne i nie do zniesienia, jest koniecznością, skutkiem braku decyzji o ostatecznym wyjściu – pełnym samobójstwie, pełnym, bo częściowo bohater uśmierca się już poprzez wypisanie się z życia najbliższych, dokonuje tożsamościowego samobójstwa.

Dlaczego? Co każe odrzucić mu swój stary świat? Kieruje się poczuciem winy. Los jego jest losem dobrowolnego pokutnika. Osobnik jest bowiem synem fryzjera, który miał okazję golić… samego Adolfa Hitlera. Stąd goniąca go, zupełnie wyimaginowana, świadomość grzechu; bohater jest niczym wykoślawiony, groteskowy Raskolnikow, który wykrzykuje, że jest winny bierności własnego ojca. O ile jednak Zbrodnię i karę można uznać za apologię pokuty, o tyle  pokuta w Osobniku nie prowadzi do ozdrowienia duszy. U Pilota mamy kontrolowany (mniej lub bardziej) rozkład tożsamości, biczowanie się i chęć wymazania własnego istnienia z kart historii. Bo przecież odrzucenie rodziny jest tylko środkiem do osiągnięcia wyznaczonego celu – przecinając więzy krwi, osobnik niszczy najmniejszą komórkę, która składa się na cały polski naród, a to z niego chce się wypisać, wymazać, uciec.

Łatwo dostrzec, że osobnik bardziej niż synem tchórzliwego fryzjera… jest synem Polaka. To właśnie ta – przekazana w genach – polskość najbardziej mu przeszkadza. Zresztą te dwie twarze ojca – tchórza i Polaka – dopełniają się i są źródłem przewrotnej konstatacji osobnika. Naszą narodową bolączką okazuje się sytuacja nieustannego zagrożenia. Polska nigdy nie została ze sobą sam na sam, bo zawsze jak nie za tym, to za tamtym rogiem stał jakiś Hi z żyletką w garści.Wartość tego, co zwykle rozpatruje się jako zaletę polskości – czyli umiejętność zjednoczenia się w chwilach kryzysowych – zostaje poddana w wątpliwość. Krytykowany jest przymusowy konsensus, bratanie się ludzi, którzy w normalnych warunkach nigdy nie podaliby sobie rąk – więzi między Polakami kształtuje zagrożenie z zewnątrz, pokój zaś uczucia osłabia. Jest to tym ciekawsze, jeśli weźmiemy pod uwagę, że takie a nie inne wybory były skutkiem historycznej konieczności, agresji z zewnątrz. Przedmiotem krytyki staje się więc… los (czy też przypadek).

Rozkład własnej roli w społeczności prowadzi do utknięcia we własnym ciele, a posmakowanie kruchości własnego istnienia prowadzi osobnika do kolejnej frustracji, która wynika z redukcji egzystencji do czynności najbardziej podstawowych. W życiu całkowicie poddanym biologii miłość staje się groteskowo–niesmaczną sceną spółkowania, jedzenie nie ma w sobie nic z elegancji i rozkoszy, jest tylko zaspokajaniem pierwotnych instynktów i okazuje się preludium do głośnej i epickiej defekacji. Sięgając po książkę Pilota, powinniśmy być gotowi na podobne frenezje. Są one jednak tylko częścią wielkiego spektaklu codziennego życia. Rezygnacja z osadzenia siebie w innych ludziach, świadomość celu, ku któremu biegnie życie, oraz odczucie słabości własnego ciała dają asumpt, by każdą drobnostkę codzienności przekształcić w dramat egzystencjalny i językowy. A wtedy uciec można już tylko w sen. Lub koszmar.

 

Marian Pilot

Osobnik

Wydawnictwo Literackie, 2013

Liczba stron: 456

 

Paweł Micnas

(ur. 1992) zamieszkały w Poznaniu flâneur, cyklista i student filologii polskiej oraz wschodoznawstwa na UAM. W wolnych chwilach czytuje akmeistów, marnotrawi czas na football, a także mierzy się z wszelką prozą, która wpadnie mu w ręce. Najchętniej wszystkie zimy spędzałby w Dubrovniku, a lata w Petersburgu