Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Ewolucja planety ludzi („Ewolucja planety małp”)

Recenzje /

Dlaczego historia lubi się powtarzać? Seria o planecie małp od zawsze siedziała okrakiem: niby to tylko widowiskowe science fiction, ale jednak z zaczynem do istotnych pytań i inspirujących wizji. Niby to opowieści o małpach i ich świecie, ale tak naprawdę również o ludziach. Niby małpy zachowywały się w tych filmach jak ludzie, ale Homo sapiens też był tam potrzebny. Czasy się zmieniały – upadały komunizmy, wzbierały fale ruchów prozwierzęcych – a kolejne części historii o planecie małp kontynuowały zgłębianie swoich ulubionych wątków, raz stając po stronie straumatyzowanych społeczności małpich (Ucieczka z planety małp Dona Taylora, 1971), innymi razy pokazując ich zdegenerowanie (Planeta małp Tima Burtona, 2001).

Nowy film, który w lipcu wszedł na ekrany polskich kin, Ewolucja planety małp, również dzieje się w granicznym momencie, i to na kilku poziomach. Ludzkość już uległa zagładzie, ale małpy jeszcze nie zawładnęły całą Ziemią. Wirus, który miał leczyć Alzheimera, zdążył już zdziesiątkować populację człowieka, lecz nie sprowadził go jeszcze do roli niewolnika małpy. Same małpy umieją już mówić (no, powiedzmy – w stylu Dartha Vadera), ale póki co są na etapie kultury zbieracko-łowieckiej.

Sytuacja zaognia się, kiedy ludziom w ruinach San Francisco kończą się resztki energii elektrycznej. Ekipa (dość sztampowych) bohaterów rusza ku pobliskiej elektrowni wodnej w celu sprawdzenia, czy uda się uruchomić ją na nowo. Po drodze okazuje się, że właśnie to miejsce wybrała na swoją kolonię społeczność małp pod wodzą charyzmatycznego szympansa Caesara, którego znamy z poprzedniego filmu. Jako że pamiętają one niewolę u ludzi, nie są zbyt chętne do pomocy przy naprawianiu tamy. Niektóre małpy wolałyby wręcz załatwić „kwestię ludzką” raz na zawsze, zaś niektórzy ludzie wprost oskarżają zwierzęta o wywołanie zarazy, która zmieniła oblicze Ziemi. Czy uda się rozwiązać sprawę bez konfliktu?

Nowa Planeta małp mogła zostać pierwszym filmem w całej serii, który mówiłby wreszcie o samych tytułowych bohaterach. Dotychczasowe fabuły opowiadały niby o zwierzętach, które tak naprawdę były maskami ludzi. Małpy używały ludzkiej mowy, po ludzku jeździły konno, posługiwały się znanymi nam przedmiotami, stworzyły instytucje społeczne na kształt ludzki (a w zasadzie euro-amerykański): monoteistyczną religię, patriarchalną rodzinę, monogamię społeczną, przymus szkolny dzieci. Odtwarzały po prostu dzieje cywilizacji europejskiej, odwracając jedynie stosunek ludzi i małp. Popełniały również podobne błędy, rasistowsko argumentując swoją dominację nad gatunkiem Homo sapiens. Jak to powtarzają bohaterowie najnowszego filmu: Ludzi od małp nie różni tak wiele.

Problem polega na tym, że w rzeczywistości jest wprost przeciwnie. Nie trzeba być zoologiem czy socjobiologiem, żeby stwierdzić, że społeczności małp posługują się takimi sposobami budowania wzajemnych relacji, które są dla nas niedostępne albo przynajmniej niechętnie używane. Ich seksualność, hierarchie, relacje przestrzenne, więzi rodzinne i uczuciowe oraz sposoby komunikacji są nam, ludziom, obce. Każdy żyje po swojemu, a małpy wcale nas przecież nie małpują. Ba, zoolodzy tacy jak Christophe Boesch przekonują, że można mówić o osobnych kulturach małpich, dziedziczących z pokolenia na pokolenie.

O tym starsze filmy nie chciały opowiadać, więc z tym większą nadzieją wyczekiwałem kontynuacji obiecującego rebootu całej serii. Geneza planety małp z 2011 roku zapowiadała o wiele większe niż dotychczas zniuansowanie historii i wyczulenie na proces przechodzenia przez małpy kolejnych stadiów rozwoju dzięki uzyskaniu zwiększonej inteligencji. W ten sposób mieliśmy szansę, aby po raz pierwszy w historii serii otrzymać film, który pokazywałby nową jakość – małpi sposób urządzenia sobie świata bez ludzi.

Geneza planety małp była preludium: pokazywała, jak ludziom udaje się zmieniać swój świat, wykorzystując do tego celu małpy. Świat ten zamienia się w ruinę z powodu wyhodowania wirusa zabijającego większą część ludzkości. Jedynymi beneficjentami zmian są małpy, u których rozwija się inteligencja – stają się samoświadome, mogą się lepiej komunikować, wreszcie wykorzystują okazję, aby uciec od ludzi. W tym punkcie, na ruinach planety ludzkiej i w jutrzence planety małpiej, zostawiła nas Geneza. Ewolucja planety małp miała kontynuować fabułę.

Kiedy jakiś czas temu rozsiadłem się w fotelu kinowym i założyłem już te nieszczęsne okulary 3D, pomyślałem, że oto otrzymam wreszcie wdzięczne posthumanistyczne kino science fiction, jakiego wciąż zbyt mało w naszej, ludzkiej, kinematografii. Ale nie, okazało się, że twórcy nowego filmu poszli – niestety jak zwykle w historii planety małp – po najmniejszej linii oporu. Małpy mają własną kolonię, żyją sobie swobodnie bez człowieka, jednak od pierwszej sceny widać, że ich losy zadziwiająco przypominają rozwój ludzkich społeczności w okresie, dajmy na to, neolitu. Z toku opowieści wynika następnie, że tak naprawdę największym, skrytym pragnieniem zarówno pojedynczych małp, jak i całej grupy jest stanie się dokładnie takimi, jakimi byli ludzie.

Z tego powodu nie dziwi fakt, że relacja między małpami a pozostałą przy życiu garstką ludzi przypomina stosunki między białymi pionierami Ameryki a jej rdzennymi mieszkańcami. Obydwie strony zapewniają się nawzajem o woli współpracy, jednak sprzeczne interesy oraz rasistowskie uprzedzenia zarówno ludzi, jak i małp muszą doprowadzić do konfliktu. Historia się powtarza – nie można się temu dziwić, w końcu ludzie są ludźmi, nie zmieniają się tak łatwo, nawet pod wpływem zagłady własnej cywilizacji. A małpy? Cóż, one są bardzo inteligentne, tak bardzo jak ludzie, co dla twórców Ewolucji planety małp oznacza, że nie mogą być inne. Muszą grzeszyć w ten sam sposób co ludzie, być tak samo żądne krwi i władzy. Muszą mieć identyczną hierarchię społeczną, identyczną proksemikę między sobą, używać identycznych gestów i min. Nawet sposób porozumiewania się między małpami w filmie jest oparty przede wszystkim na dźwiękach, które w ostateczności przypominają ludzkie – anglojęzyczne – słowa.

I mimo że komputerowo stworzone osobniki robią duże wrażenie swoją naturalnością oraz różnorodnością, to nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, kiedy zobaczyłem szympansy i goryle jeżdżące na koniach. To, co uchodziło starszym filmom, w których małpy były monstrualne, groźne i obce, nie powinno ujść na sucho w filmie, który oparty jest raczej na pogłębianiu etycznej bliskości między istotami żywymi. Tak jakby małpy nie umiały postawić się w roli koni wykorzystywanych jako siła pociągowa…

Szkoda, że reżyser i scenarzyści poszli drogą banalnego ewolucjonizmu i założyli, że każde stworzenie o rozwiniętej inteligencji powtarza to, co przeżyła cywilizacja europejska. Takie myślenie legło u podstaw zawsze modnego przeświadczenia o „dobrym dzikusie”, ale skompromitowało się w naukach antropologicznych chyba jakieś sto lat temu. Cóż zrobić, Hollywood rządzi się własnymi prawami.

Gorzej, że twórcy Ewolucji planety małp nie zechcieli nadać małpom jakiegokolwiek osobnego sznytu, własnych cech, które odróżniałyby je od ludzi, a które jednocześnie przekonałyby mnie, że małpa była sobą, zanim ludzie zamienili ją w człowieka. Czegoś, co sprawiłoby, że nie żałowałbym w czasie seansu tego tak niedoskonałego świata ludzi, który uległ zagładzie. Nie wiem, na czym mogłaby polegać nowa, małpia jakość; jestem tylko szarym człowiekiem, który nie wierzy za bardzo w pomysły szybkiego polepszenia świata. Ale myślę, że pojawienie się wśród decydentów o losach Ziemi istot tak różnych od nas jak małpy na pewno zmieniłoby jej oblicze. I nie mówię jedynie o modzie na iskanie, która mogłaby się pojawić wśród ludzi, podobnie jak obecnie wśród Amerykanów panuje ponoć moda na kulturę arabską.

Jedynie Caesar, przywódca społeczności małp, ma zadatki na wprowadzenie nowej jakości w zarządzaniu Ziemią – ale w Ewolucji planety małp jeszcze się waha, jak ma postępować względem swoich oraz względem obcych. W tym jego wahaniu upatruję jednak jakiś strzęp nadziei, że możliwa jest droga odpowiedzialności za obie społeczności: zwierzęcą i ludzką, pomimo dostrzeganych różnic i wzajemnych oskarżeń. Wtedy dzieje małp mogłyby się okazać może nie lepsze, ale przynajmniej inne niż nasze dzieje.

Bo w przeciwnym wypadku kolejne filmy nie będą nigdy o prawdziwej planecie małp, lecz zawsze będzie to ewolucja planety ludzi.

 

*Dziękuję Maćkowi Schütterlý’emu za zoologiczny cynk o małpich kulturach.

Ewolucja planety małp, reżyseria: Matt Reeves, scenariusz: Rick Jaffa, Amanda Silver, Mark Bomback; 2014 r.