Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Estonia? Holocaust?

Artykuły /

Pod koniec ubiegłego miesiąca, 27 stycznia, uczestniczyłam w obchodach Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu w Estonii. Zobaczyłam wówczas miejsce po obozie koncentracyjnym Klooga, położonym nieopodal stolicy kraju – na marginesie, to pierwszy nazistowski obóz usytuowany poza Polską, w jakim byłam (do pewnego stopnia jest to symptomatyczne). Przechadzając się wśród drzew i patrząc na oślepiająco biały śnieg, wyrzucałam sobie, że nic nie wiedziałam o hitlerowskich zbrodniach w tym państwie. Ale zanim tu przyjechałam, miały miejsce dwie rozmowy, które w równie symptomatyczny sposób pokazują, co, kto i jak myśli o Holokauście w Estonii.

Jakiś czas temu w imprezowej wymianie zdań dyskutowałam o XX-wiecznej historii Estonii. Przedmiot rozmowy był wówczas dla mnie raczej nieznany, mogłam sobie zatem pozwolić na prowadzenie dialogu na poziomie stereotypów. Tym bardziej że rozmowa toczyła się między mną, Polką dobrze obeznaną z memami historii Europy Środkowej, Amerykaninem, który wiele lat żył w „gorszej” – wschodniej – części tego kontynentu, oraz Estończykiem – zorientowanym lokalsem, który chciał dobrze wypaść i pokazać swój, raczej mało znany poza bałtyjskim regionem, naród z jak najlepszej strony. Przekonana, że wszyscy mają kompleks Holokaustu w głowie, zapytałam, czy w Tallinnie było getto. Amerykanin też spojrzał zaciekawiony na Estończyka, on nas jednak rozczarował – zamiast historii ludzi cudem ocalonych (do których tak przywykliśmy) usłyszeliśmy, że w Estonii Żydów generalnie było bardzo mało, przywędrowali stosunkowo późno (bo w XVIII wieku), wielu wyemigrowało przed 1941 rokiem, słusznie obawiając się nazistów, więc zabite zostały jednostki. Poczułam się jak ignorantka – przecież scenariusz z Polski nie wszędzie musiał się powtarzać. Swoje pytanie trochę przepraszająco uzasadniłam „polskim backgroundem”. Wszyscy pokiwaliśmy rozumiejąco głowami i od tamtej chwili nie rozmyślałam o ewentualnych estońskich Żydach.

Ten temat wrócił do mnie, gdy kilka miesięcy temu ponownie przyjechałam do Estonii, już nie jako studentka programu Erasmus, a jako wolontariuszka EVS. Pracuję w jednej z rosyjskich szkół w Tallinnie, uczę języka polskiego chętnych i przychodzę na lekcje innych nauczycieli, żeby pokazywać tematyczne prezentacje. Jedna z nich, dotycząca Polski w ogóle, w pewnym uczniu wzbudziła zaciekawienie, które przerodziło się w rozmowę prowadzoną już po lekcji. Mniej więcej 15-letni chłopak zapytał mnie o obóz Auschwitz-Birkenau i wyraził ubolewanie, kiedy mu powiedziałam, że to miejsce funkcjonuje teraz jako muzeum, które można bezpłatnie zwiedzać.

Według niego zwłaszcza krematorium powinno wznowić swoją pracę. W odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak uważa, stwierdził, że miał jednego znajomego Żyda, i on był dziwny, i jeszcze innego znajomego, też Żyda, i też był dziwny, i dlatego oni wszyscy są trochę nie tego. Zważając na fakt, że gros nastolatków raczej nie wnika w wiadomości ze świata i nie zna się na historii, byłam zdziwiona, że ten uczeń w ogóle słyszał o obozie – nie zdziwiło mnie natomiast to, co o nim sądzi. Czytając o antysemityzmie Polaków, zauważyłam, że w niektórych przypadkach strach przed Żydami przekazywany jest dziedzicznie. Wypowiedź tego chłopaka była natomiast dowodem, że antysemityzm, istniejący od czasów carskich w rosyjskim społeczeństwie, przetrwał także w pewnej części rosyjskiej diaspory w Estonii. Agresywność i bezmyślność wypowiedzi ucznia nie zwróciły mojej szczególnej uwagi, jako że takie nieprzemyślane sądy nie są niestety rzadkością wśród ludzi w jego wieku.

Te dwie rozmowy pokazują stereotypy, jakie obsługują problem Holokaustu w dwóch społecznościach Estonii. Estończycy raczej minimalizują zbrodnie hitlerowców, nie tylko dlatego, że ówczesne estońskie społeczeństwo odnosiło się do nazistów z pewną sympatią (traktowano ich jako wyzwolicieli od sowieckiej okupacji). Ważniejsze z punktu widzenia ich pamięci historycznej są deportacje na Sybir i kolonizatorska polityka ZSSR. Nie można też zapominać o tym, że do 1991 roku publikacje o Holokauście w Estonii były odgórnie zakazane przez sowiecką władzę. Natomiast część rosyjskojęzycznych mieszkańców tego państwa trzyma się „poglądów” dość powszechnych również w Polsce, jak na przykład tego, że Żydzi są winni (nieważne czemu), żydokomuna rządzi światem, Żydzi do gazu/Izraela itd. Takie wypowiedzi w Polsce brzmią już raczej niedorzecznie (przypomina się wiersz Stanisława Barańczaka: wszystkiemu winni są Żydzi, których nie ma). W Estonii natomiast, w kulturze, w której Żydzi nie odcisnęli zbyt wyraźnego śladu, świadczą tylko o przekazywaniu pewnych stereotypów, niemalże wrośniętych w język. Mam na myśli rosyjski antysemityzm, nasilający się w tym społeczeństwie po 1772 roku (po przyłączeniu przez carat wschodnich ziem Rzeczypospolitej), który nijak ma się do współczesnej dwunarodowej Estonii, a który mimo tego przetrwał i świetnie sobie radzi z nieobecnością głównego oskarżonego.

Uroczystości 27 stycznia w Kloodze i potem w Centrum Kultury Żydowskiej pozwoliły mi za to na własne oczy zobaczyć, jak tę kwestię traktuje się na poziomie oficjalnym. Szacunek dla zamordowanych, „never again”, konieczność pamiętania – w ruch poszły przyzwoite ogólniki, jakie trzeba wypowiedzieć. Forma publicznej wypowiedzi memorialnej o ofiarach Holokaustu nie przewiduje spontanicznej ekspresji – sprowadza się do powtarzania co roku podniosłych wezwań solidarności.

Nieco większą uwagę zwróciłam na sposób, w jaki o tej zbrodni mówią przedstawiciele tallińskiego kahału. Członek gminy żydowskiej w swoim przemówieniu najpierw uniwersalizował Holokaust: To największa zbrodnia XX wieku, która dotyka nas wszystkich, żeby potem móc go partykularyzować i przekształcać jedynie w doświadczenie Żydów: Musimy pamiętać o tej zbrodni na Żydach, by to się nigdy nie powtórzyło! W takim mówieniu o Holokauście tkwi drobna nieścisłość – zapomina się o tym, że chociaż naród żydowski stanowił główny cel eksterminacyjnego planu hitlerowców, nie tylko on ucierpiał od rasistowskiej polityki III Rzeszy. Brak wzmianki o Porajmos (planowej eksterminacji Romów) oraz śmierci obywateli innych państw, w tym także sowieckich jeńców wojennych, których ogarnęły ludobójcze działania Rzeszy Niemieckiej, jest raczej pomyłką. Nie chcę wprowadzać licytacji na zasadzie „u kogo więcej ofiar”, niemniej jednak nie można zapominać, że polityką pamięci najłatwiej jest manipulować poprzez niewielkie przemilczenia. Dla przykładu podam wyrazisty przypadek obozu Klooga: znalezione tam trupy rozstrzelanych i spalonych ludzi do 1991 roku uznawano, pod naciskiem Moskwy, za zamordowanych przez hitlerowców obywateli sowieckich, podczas gdy byli to najczęściej litewscy i estońscy Żydzi. Przypisanie tym ofiarom radzieckiego obywatelstwa nie tylko funkcjonowało jako kolejny (fałszywy) dowód zbrodni hitlerowskich na sowieckim narodzie, ale do 1991 roku skutecznie uniemożliwiało jakąkolwiek debatę publiczną na temat Żydów i Holokaustu w Estonii. Jedyna różnica między radziecką dezinformacją a współczesnym niedoinformowaniem jest taka, że o tym, o czym należy pamiętać, a o czym zapominać, nie decyduje bezpośrednio żaden centralny ośrodek, jak Moskwa.

Hasło „never again” to wyraz poprawności politycznej, który prowokuje, żeby zapytać o szczegóły. Co ma się nigdy nie powtórzyć? Ludobójstwo Żydów? Torturowanie homoseksualistów i jeńców wojennych? Wojna i okupacja? Słucham tych słów i przypomina mi się Masłowska krytykująca refleksję nad czasami pokoju, w których wojna i głód mają akurat miejsce w innym kraju.

Co do wojny w innym kraju – w autobusie, którym jechałam wraz z innymi uczestnikami memorialnych uroczystości, zabrał dość niespodziewanie głos pewien mężczyzna. Nic o nim nie wiem, prócz tego, że jest ukrainofobem – a i o tym sądzę wyłącznie na podstawie jego wypowiedzi. W sposób skrajnie bezładny i poplątany opowiedział on historię obozu Klooga, przy czym ofiary zbrodni nazwał rosyjskimi Żydami, po czym nagle przerzucił się na temat Euromajdanu ze słowami: Ale najstraszniejsze, co teraz się dzieje, ma miejsce na Ukrainie, deklaracje neofaszystów o tym, że Ukraina jest tylko dla Ukraińców, tam lada moment zaczną się pogromy… Ta wypowiedź poraziła mnie z kilku powodów – nie tylko dlatego, że rozpowszechnia tendencyjne informacje, aby skompromitować Euromajdan. Zadziwiające było to proste, rzekomo samo przez się zrozumiałe przejście od obozu Klooga i rasistowskiej ideologii do Ukraińców „banderowców”. Nie wspominając już o źródłach tego stereotypu – „neofaszysta” to bardzo popularne, bo zupełnie pozbawione odniesienia, polityczne oskarżenie w języku rosyjskim, które w Rosji oznacza w zasadzie jedno – jesteś antyputinowcem. Co oznacza w Estonii, nie wiem, bo pierwszy raz słyszę, by ktoś go tu używał. Najwyraźniej dla tego człowieka Holokaust wciąż trwa – tyle że z pierwszego wyzwolonego przez aliantów hitlerowskiego obozu przeniósł się na pole medialnej i rzeczywistej bitwy o europejskie bądź putinowskie wartości. Tak, dosyć groźnie w swoim absurdzie, wygląda tutejsza podszewka poprawnej pamięci historycznej.