Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Erotyzm paleoklipów. France Gall i starsi panowie (Popteksty)

Artykuły /

To będzie opowiastka o niewinności, doświadczeniu i nabijaniu w butelkę. I o klipach tak dziwnych, że aż trudno uwierzyć.

Przedwczesna śmierć France Gall (1947-2018) przeszła w Polsce bez większego echa. To może dziwić, bo mowa o jednej z największych gwiazd europejskiego popu. Szczyt jej kariery przypada na lata 60. – w rodzinnej Francji konkurowała z Dalidą (tą od Paroles, paroles) oraz Françoise Hardy (jej Tous les garçons et les filles też pewnie znacie). Ale i później Gall podbijała dyskoteki – od Buenos Aires po Międzyzdroje – zwłaszcza przebojem Ella, elle l’a. To hołd dla Elli Fitzgerald, wydany w 1987 roku, na 70. urodziny królowej jazzu. Oparty na grze słów tytuł znaczy: Ella to ma.

Ella, elle l’a kojarzy się z nadmorskimi parkietami, bo to perfekcyjny hit – z powtarzanym w kółko chórkiem i mocnym rytmem na cztery. Wystarczy się jednak wsłuchać, by poczuć intrygującą linię basu, dramatyzm kompozycji (dzieło Michela Bergera) i siłę głosu France. Teledysk – bardzo prosty, ale gęsty od znaczeń – skłania do myślenia o bogactwie afroamerykańskiej kultury, a także o wolności ekspresji. Nieźle jak na plażowy szlagier, prawda?

Zgrabne piosenki to jednak nie wszystko. Chciałbym przypomnieć o Gall także dlatego, że przebieg jej kariery wiele mówi o przemianach powojennej Europy – tych obyczajowych i tych związanych z rosnącą rolą telewizji w przemyśle muzycznym. Co więcej, zaśnieżone wideoklipy i stojąca za nimi historia obrazują, jak podły bywał wielki Serge Gainsbourg.

Gwiazdka yé-yé

Na początku lat 60. w szybko modernizującej się Francji pojawił się nowy styl muzyczny – yé-yé. Czym się charakteryzował? Weźmy różne odmiany ówczesnego popu, dodajmy nieco rythm’n’bluesa i wielką tradycję chanson, a otrzymamy yé-yé właśnie. Nieodłącznym elementem zjawiska była też młodość – słuchaczy, jak i wykonawców, często nieletnich. Szlaki przetarli wprawdzie inni, ale to Gall stała się twarzą gatunku. Niedługo po szesnastych urodzinach zaczęła szturmować listy przebojów – w 1964 roku jej single rozchodziły się w setkach tysięcy egzemplarzy.

Czemu zawdzięczała tak wielki sukces? Zapewne rzadkiej w jej wieku pewności siebie, którą widać już w pierwszych nagraniach. W klipie do Laisse tomber les filles (kompozycja Gainsbourga) śmiało patrzy w oko kamery. Zgodnie ze słowami piosenki, pozuje na małą femme fatale, która kiedyś zemści się na niestałym w uczuciach chłopaku.

Duże znaczenie dla kariery Gall miał też niecodzienny sposób śpiewania. Nastoletnia gwiazdka zwracała uwagę nie tyle barwą czy skalą (w tej dyscyplinie były mocniejsze zawodniczki), co manierą. Lubiła szatkować frazy, zbliżając się do skandowania. Zdarzało się jej śpiewać na przemian półszeptem i niemal krzykiem – np. w utworze Bébé requin. Wszystko to, w połączeniu ze specyficzną artykulacją, składało się na efekt infantylny, ale dla wielu tym bardziej uroczy.

Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze moment historyczny. W latach 60. nastąpiła eksplozja kultury młodzieżowej, a piosenki yé-yé były produkowane w taki sposób, by trafiać w gusta nastolatków. Kłopot w tym, że wielu wokalistkom ciążyła wspomniana tradycja chanson. Naśladowały starszych od siebie – np. śpiewowi Françoise Hardy (ur. 1944) blisko do stylu Juliette Greco (ur. 1927) – a to niekoniecznie pomagało w komunikowaniu się z młodszymi fanami. Gall była inna. Jej głos, choć wystudiowany, brzmiał naturalnie, chwilami wręcz amatorsko. Miała przecież być zadziorną Lolitą, wieczną debiutantką. Ciekawe, czy uważała wtedy, że kontroluje tę grę.

Laleczka Serge’a

Kiedy mowa o sukcesie Gall, nie można zapomnieć jeszcze o jednym, mianowicie o urodzie. Delikatnej, dziewczęcej, jak z żurnala. Młodociany seksapil z czasem stał się jej przekleństwem.

Krótko po debiucie zaczęła współpracować z Gainsbourgiem (ur. 1928) – jednym z najlepszych tekściarzy i kompozytorów. Sam, jako wykonawca, nie mógł wówczas zrobić wielkiej kariery. Powszechnie wyśmiewano jego odstające uszy i semicki nos. Pisał więc dla innych – także dla Françoise Hardy i Juliette Greco. Ale prawdziwą sławę przyniosła mu krótka, acz intensywna współpraca z Gall. W 1965 roku siedemnastoletnia wokalistka wygrała konkurs Eurowizji, wykonując jego utwór Poupée de cire, poupée de son.

To niezwykła, dynamiczna kompozycja, inspirowana I Sonatą fortepianową Beethovena. A tekst? Gainsbourg kazał Gall zaśpiewać, że jest tylko woskową laleczką w blond aureoli, otoczoną przez inne lalki, tańczące do jej piosenek. W ostatnich wersach można się doszukać nadziei, że wraz z dorosłością życie laleczek nabierze treści. W gruncie rzeczy jest to jednak ponury, autotematyczny utwór, niepasujący do telewizyjnego konkursu.

Czy Gall przyszło do głowy, by odczytać tę piosenkę jako ostrzeżenie? Nie byłby to jedyny sygnał alarmowy. Niewiele wcześniej Gainsbourg nagrał perlisty śmiech dziewczyny, by wykorzystać go w utworze pod tytułem Pauvre Lola. Zapewne nie czytała Nabokova.

Po sukcesie na Eurowizji Gall kontynuowała współpracę z Gainsbourgiem. Ten zaś, jak przypuszczam, próbował sprawdzić, do czego jeszcze da się Lolitę nakłonić. W 1966 roku napisał dla niej kolejny przebój – Les Sucettes. Osiemnastoletnia wówczas France nagrała utwór o miłości do lizaków za kilka pensów (pour quelques pennies). Brzmi dziwnie? Gainsbourg piętrzył dwuznaczności, dbając, by całość nabrała zupełnie… jednoznacznej wymowy. France śpiewała więc, że czuje się jak w raju, gdy słodycz spływa jej do gardła.

Dziś trudno w to uwierzyć, ale wokalistka nie rozumiała podtekstu. Należała do pokolenia, które, choć zbuntowało się przeciw purytańskiemu stylowi życia, miało ograniczoną wiedzę na temat seksualności. Paryski maj dopiero nadchodził.

Gall wystąpiła w kilku wideoklipach, a ozdobą najbardziej wymownego z nich stały się duże, podłużne lizaki w dłoniach i ustach pięknych dziewcząt. Myślicie może, że tego już za wiele? Otóż na scenie pojawiły się jeszcze cztery osoby przebrane za lizaki, których kształt nie pozostawia wielkiego pola do interpretacji. Na innym nagraniu Gainsbourg pyta France, o czym jest ten utwór, ona zaś mówi, że o słodyczach i tyle. Serge się uśmiecha.

Piosenka ta – trudno się dziwić – wzbudziła duże zainteresowanie i przyniosła France spory zarobek. A także sprawiła, że jej twarz niemal wszystkim zaczęła kojarzyć się z miłością francuską .

W 2001 roku Gall opowiadała, że sens Les Sucettes uświadomiono jej dopiero po tym, jak singiel zdążył już obiec pół globu. Wstydziłam się, tak bardzo się wstydziłam. Zostałam w pewnym sensie zdradzona przez dorosłych wokół mnie – mówiła. Tygodniami unikała ludzi. A Gainsbourg przez lata drwił z Gall, uważając pewnie Les Sucettes za swój najlepszy psikus. Poproszony, wykonywał utwór solo i w duecie, o ile akurat nie zakrztusił się śmiechem.

Troszeczkę Bonaparte

Publiczność ekscytowała się skandalem, ale pod jego wpływem kariera Gall zaczęła tracić impet. Gwiazdka yé-yé straciła niewinność, a wciąż, inaczej niż Hardy, nie potrafiła się odnaleźć w dojrzalszym repertuarze. Na przełomie lat 60. i 70. skoncentrowała się na występach w RFN. Tamtejszy przemysł muzyczny nie rozwijał się tak prężnie jak ten francuski, a jednocześnie miał duży potencjał. I, co nie mniej ważne, publiczność postrzegała Gall przez pryzmat sukcesu z Eurowizji, nie teledysku z podłużnymi lizakami.

W jakimś sensie to France nabijała teraz widownię w butelkę. Choć była już dwudziestoparoletnią kobietą, na scenie wciąż odgrywała dziewczynkę ubraną w pastelowe sukieneczki z falbanami.

Spójrzmy na nagrania z lat 1968-1969 z festiwalu Deutschen Schlager-Wettbewerb. Wyfiokowana i wyfraczona widownia (średnia wieku z pewnością przekraczała czterdziestkę) oklaskiwała ją z rezerwą, jak u cioci na imieninach. Lekko przygarbiona France demonstrowała wspaniale nieporadny ruch sceniczny. Wyglądało to tak, jakby co chwilę brała rozmach, żeby zakręcić biodrami ósemkę, ale ostatecznie rezygnowała. RFN to przecież nie zrewoltowany Paryż. France śpiewała więc ładną niemczyzną, że cierpliwie czeka na faceta, który będzie troszeczkę jak Goethe, troszeczkę jak Bonaparte (Ein bißchen Goethe, ein bißchen Bonaparte). Opowiadała też o komputerze łączącym młodych w pary na podstawie precyzyjnych informacji (Der Computer Nr. 3). Romans po niemiecku.

Cała rzecz odbywała się w towarzystwie kilkudziesięcioosobowych big bandów i konferansjerów noszących koszule z żabotami oraz wielkie kwiaty w butonierkach. (Zresztą, morza kwiatów, sztucznych i prawdziwych, wyłaniały się wówczas z najdziwniejszych miejsc kosmicznych estrad RFN-u.) Było to wszystko grzeczne, uroczyste, a przy tym graniczące z absurdem. Ciekawe, czy jurorzy przyznający France różne nagrody wiedzieli, że do niedawna była lolitką Serge’a.

*

Po latach Gall odbudowała karierę we Francji i zaczęła eksperymentować z soulem, funky i nowszymi gatunkami. Nagrała sporo dobrego popu – na szczególną uwagę zasługuje dopracowany album Babacar z 1987 roku. Była inspiracją dla młodszych wokalistek, jak choćby Alizée. Nigdy jednak nie osiągnęła statusu zbliżonego do tego z epoki yé-yé.

Bohaterka tej opowiastki odeszła, ale ironia losu wciąż jej towarzyszy. Wielokrotnie słyszałem, że Gall po skandalu znienawidziła Gainsbourga, dlatego serce mi zadrżało, gdy trafiłem niedawno na tytuł z „The Independent”: Why France is still in love with Serge. Chodziło oczywiście o V Republikę, wciąż zakochaną w podpitym, uwędzonym w tytoniu, diabelnie utalentowanym autorze piosenek. Ale czy France Gall nie wściekłaby się o ten nagłówek?

Projekt jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

Łukasz Łoziński

(ur. 1989) – Z wykształcenia filolog i antropolog, z zawodu copywriter i PR-owiec. Lubi free jazz i rock'n'roll.