Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dzieci, nie bawcie się bronią (S. Aleksiejewicz „Cynkowi chłopcy”)

Recenzje /

Wcześniej ZSRR, a teraz Rosja kocha wojnę. Moskwa lubuje się w przemarszach umundurowanych żołnierzy, paradach czołgów i pokazach lotniczych wojskowych myśliwców. Weterani są poważani, a szkoły nazywa się na ich cześć. Może więc tym większym fenomenem (a zarazem koniecznością) było pojawienie się w tym rozmiłowanym w wojaczce państwie pisarki, która miała odwagę odkryć przed swoim narodem bezsens wojowania. Swietłana Aleksijewicz przedstawia swoim czytelnikom świat wojny bez powiewających sztandarów i bohaterskich czynów, w którym panuje ciemność, a podejmowane jednogłośnie decyzje polityków wzbierają potokami niewinnej krwi. „Nienawidzę wojny” – przyznała autorka podczas procesu wytyczonemu Cynkowym chłopcom i słowa te można uznać za hasło programowe jej twórczości.

Kiedyś, wypowiadając bardzo pozytywne opinie o innej książce Swietłany Aleksijewicz, Czarnobylskiej modlitwie, usłyszałem zarzut, że ten reportaż nie zbliża się do prawdy. Mój interlokutor opowiadał się za rzetelną statystyką i dokładnym badaniem dokumentów historycznych. Tylko ciężka, prowadzona ze scholastycznym zacięciem praca naukowa może zbliżyć do odkrycia, „jak to było naprawdę”. Tymczasem Aleksijewicz przedstawia relacje zwykłych ludzi, zupełnie przypadkowych, najczęściej niewykształconych. Dlaczego więc szukać w ich wypowiedziach prawdy historycznej?

Zresztą takie opinie nie są wyjątkiem i można się na nie natknąć dość często. Podstawowy błąd pojawiający się w podobnych zarzutach dotyczy sposobu pojmowania historii. Ci, którzy rozumieją ją jako obiektywnie istniejący zespół faktów z dziejów ludzkości, a pracę historyka ograniczają do ustalenia, w którym roku i w jakich okolicznościach podpisano jakiś doniosły pakt, nie znajdą w książkach Aleksijewicz nic, co mogłoby poszerzyć ich wiedzę z zakresu historii XX wieku. Reportaże Białorusinki idą bowiem równolegle do historii snutej zza biurka docentów, a często nawet występują przeciwko niej.

Aleksijewicz niezwykle wyczulona jest na różnicę między oficjalnym dyskursem historycznym, w którego wytworzenie i podtrzymanie państwo inwestuje olbrzymie środki finansowe, a ludzką pamięcią, zawsze odosobnioną, wadliwą, nie kierującą się wyrachowaniem, a emocjami i uczuciami. Pisarka nie próbuje odpowiedzieć na pytanie o prawdę historyczną, ponieważ u podstaw jej programu twórczego stoi przekonanie, że istnieje tyle prawd o wydarzeniach dziejowych, ile ludzi, którzy w nich uczestniczyli.

W każdej kolejnej książce z uporem robię to samo – zmniejszam historię do wymiarów człowieka – pisze Aleksijewicz na samym początku Cynkowych chłopców. Warsztat Białorusinki jest w swojej prostocie niezwykle skomplikowany. Może się wydawać, że jej praca ogranicza się do wysłuchiwania opowieści ludzi i spisywania ich na komputerze – wszak każdą jej książkę wypełniają długie na kilkanaście stron monologi świadków i uczestników II wojny światowej czy katastrofy w Czarnobylu. Nic bardziej mylnego. By dotrzeć do najbardziej skrytych wspomnień autorka potrzebowała nieraz kilku godzin rozmowy. By napisać jeden dobry akapit, musiała przesłuchać kilka taśm wywiadów. Dlaczego? Przez wszystkich rozmówców Aleksijewicz przemawia z początku narracja propagandy radzieckiej – nie mówią ludzie, z którymi rozmawia, ale ideolodzy, którzy karmili ich wyobraźnię za pośrednictwem telewizji, radia i gazet.

Chyba nie ma lepszego w literaturze portretu homo sovieticusa – u Aleksijewicz okazuje się, że można być świadkiem wydarzenia tragicznego, traumatycznego, skrajnego, a i tak opowiadać o nim za pomocą ukutych przez partię komunistyczną sloganów. Tu właśnie pojawia się największe wyzwanie – reporterka tak musi poprowadzić rozmowę, by dotrzeć do tego, co w człowieku siedzi najgłębiej, z czego nie zwierza się nawet najbliższym. W tym ujawnia się cały kunszt pisarki, fundament jej sukcesu literackiego. Jej rozmówcy godzą się na spowiedź. Opowiadają o tym, o czym nikt nigdy nie wspomni na lekcji historii czy podczas uroczystości z okazji Dnia Pobiedy. W jej książkach zza kotary oficjalnego i ogólnego dyskursu historycznego wychodzą pojedynczy ludzie. I tak, na przykład, w oficjalnej historii pojawia się „bohaterski czyn żołnierza”, a w prywatnej biografii okazuje się on tragedią z powodu straty jedynego syna; w oficjalnej historii pojawia się „wzorowe wyszkolenie jednostek bojowych”, a w osobistych wspomnieniach – znęcanie się nad sołdatami niższej rangi. Wyliczać by można dłużej, jednak wynik podobnego zestawienia zawsze wychodzi ten sam – to, co prywatne i to, co państwowe rozmija się. Pomiędzy narracją historyczną a wspomnieniową nie ma punktów wspólnych.

Cynkowi chłopcy to książka poświęcona interwencji radzieckiej w Afganistanie. Relacja Aleksijewicz biegnie dwutorowo – głosy żon i matek pozostałych w domu przeplatają się z opowieściami żołnierzy i pielęgniarek wysłanych na front. Wojna w Afganistanie trwała od 1979 do 1989, szacuje się, że zginęło w niej 150 tys. żołnierzy radzieckich i około miliona Afgańczyków. Propaganda sowiecka utrzymywała swoich obywateli w przekonaniu, że wojsko wysłano do tego odległego kraju, by budować socjalizm w kolejnym zakątku planety. W tym czasie do powszechnego użytku weszła formuła „obowiązku internacjonalistycznego”. Żołnierze nie jechali podbijać nowych terytoriów, a zdążali z misją humanitarną. Za „obowiązek internacjonalistyczny” uważano postawienie kilku pomników Lenina oraz przekazanie ziemi chłopom (rolnicy jednak nie chcieli brać ziemi na własność, wszak cała Ziemia należy do Allacha, nie można jej więc posiąść).

Nie trzeba przypominać, że Afganistan leżał poza granicami ZSRR i w rzeczywistości była to inwazja. Po rozpadzie Związku Radzieckiego uznano ją za geopolityczną pomyłkę. Ten ostatni, przedśmiertny dygot wielorybiego cielska komunizmu kosztował wiele istnień. „Cynkowi chłopcy” zaś zostali oszukani podwójnie. Po pierwsze, od dziecka, poprzez patriotyczne wychowanie wmawiano im, że nie ma większego dowodu cnoty i męstwa nad poświęcenie swojego życia w walce o dobro narodu i socjalizmu. Tymczasem państwo wykorzystało ich łatwowierność i wysłało na obcą ziemię. Nie mieli bronić swoich rodzin, ale zabijać cudze.

Najbardziej chyba wstrząsające w książce Aleksijewicz są wypowiedzi matek, które żałują, że wychowały swoich synów w duchu wojenno-patriotycznym. Czytały im do snu Jak hartowała się stal Mikołaja Ostrowskiego, były dumne, że ich dzieci wybierają się do wojska. Zaś po kilku miesiącach, czasem latach, ich chłopcy wracali z Afganistanu w cynkowych trumnach.

Po drugie, żołnierzy wysłanych na interwencję do Afganistanu oszukano ideologicznie. Najpierw wmawiano im, że spełniają obowiązek internacjonalistyczny, a po powrocie i rozpadzie ZSRR nazywano faszystami i obwiniano o zamordowanie niewinnych Afgańczyków. Potępienie interwencji w Afganistanie przez nową władzę nie obarczyło odpowiedzialnością polityków, ale zwykłych żołnierzy. Odebrano im wszystko – raz, że po powrocie do domu okazali się zupełnie nieprzystosowani do życia w pokoju, a renta wypłacana weteranom jest śmiesznie niska; dwa, że pozbawiono ich nawet opowieści, którą mogliby usprawiedliwić swój udział w wojnie. Uczestniczyli w „pomyłce geopolitycznej” i w imię „pomyłki” zabijali niewinnych ludzi.

Nikt tak bezkompromisowo nie rozprawia się z mitem pięknej wojny i szlachetnego bohaterstwa, jak białoruska pisarka. Nikt nie jest tak przekonujący w przedstawianiu bezsensu wojny i demitologizowaniu jej obrazu. W każdej swojej książce Swietłana Aleksijewicz rozprawia się brawurowo z mitami Związku Radzieckiego. Nie wszystkim się to podoba. Ludzie nie lubią tracić gruntu pod nogami. Cynkowym chłopcom wytoczono na początku lat 90. proces sądowy, co po raz kolejny udowadnia, że nie wszyscy są przekonani o uzdrawiającej sile prawdy (prawdy ludzkiej oczywiście, nie historycznej). Tymczasem ta pojedyncza, nieredukowalna, jednostkowa prawda jest dzisiaj niezbędna:

Po wielkich wojnach dwudziestego wieku i po masowych zgonach pisanie o współczesnych, mniejszych wojnach, takich jak afgańska, wymaga zmiany perspektywy, etycznej i metafizycznej. Trzeba użyć czegoś małego, osobistego, odrębnego. Potrzebny jest jeden człowiek. Dla kogoś – jedyny. Nieważne, jak traktuje go państwo; ważne, kim jest dla matki, dla żony. Dla dziecka.

 

Swietłana Aleksijewicz

Cynkowi chłopcy

tłum. Jerzy Czech

Wydawnictwo Czarne, 2015

Liczba stron: 310

Paweł Micnas

(ur. 1992) zamieszkały w Poznaniu flâneur, cyklista i student filologii polskiej oraz wschodoznawstwa na UAM. W wolnych chwilach czytuje akmeistów, marnotrawi czas na football, a także mierzy się z wszelką prozą, która wpadnie mu w ręce. Najchętniej wszystkie zimy spędzałby w Dubrovniku, a lata w Petersburgu