Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dystrybutor wie lepiej – odc. 1. „Gentlemen Broncos” Jareda Hessa

Artykuły /

Czasem oglądamy filmy, które w naszym mniemaniu są doskonałe, po czym orientujemy się, że na IMDb mają ocenę ledwie 6/10. Błądzimy, szukając odpowiedzi, drzemy szaty, a nawet wznosimy ręce do nieba, lecz wszystko na próżno. Chcemy podzielić się naszymi wątpliwościami ze znajomymi, sąsiadką czy z panią z monopolowego, ale nawet najbliżsi krzywo patrzą na obiekt naszego uwielbienia. Zadajemy sobie pytanie: kto jest w błędzie – ja czy społeczeństwo? Dla mnie jednym z takich właśnie filmów jest Gentlemen Broncos – dzieło tak wyjątkowe, jak niedocenione przez większość odbiorców.

Przy pierwszym kontakcie z Gentlemen Broncos momentalnie wiedziałem, że to produkcja dla mnie. W obsadzie Sam Rockwell i Jemaine Clement, za reżyserię odpowiedzialny Jared Hess, a tematem świat literatury sf i jej fanów – czy trzeba czegoś więcej? Ten wspaniały (już na wstępie) film jawił się w mojej głowie jako połączenie sznytu Wesa Andersona z ułomnym rozmachem Władcy Zwierząt i wczesnym Star Trekiem – czerpiący pełnymi garściami ze świata niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika, krainy wynaturzonych fantazji, przedziwnych historii i ślepo oddanych fanów.

Głównym bohaterem jest (kolejny, biorąc pod uwagę historię kinematografii) nastoletni odmieniec, jak w każdym filmie o dorastaniu, stojący przed koniecznością stawienia czoła rzeczywistości. Pewnie już w tym momencie znajdą się malkontenci, którzy stwierdzą, że nie chcą oglądać kolejnych smętów o tym jak trudno być nastolatkiem. Jednak świat, w którym przyszło chłopakowi funkcjonować, nie jest światem przewidywalnym – jest groteskową wariacją na temat amerykańskiej prowincji. Z tą tylko różnicą, że nie spotkamy w nim typowych postaci, jakich się spodziewamy – tutaj każdy jest dziwny. W tym rzecz, że film skupia się na niełatwym losie chłopaka w świecie (delikatnie mówiąc) mało normalnych wyrzutków. Dodajmy do tego tanią prozę sf, cyklopy, klonowanie, amatorskie kino, a wszystko połączone bardzo krytycznym, wręcz prześmiewczym spojrzeniem na fanów fantastyki i sf. Jared Hess buduje autoironiczną narrację, opowiadając o rzeczywistości, którą wydaje się sam doskonale zna. Eksponuje ekscentryczność bohaterów, by stworzyć panoramę ludzi śmiesznych, a nawet tragicznych w swej groteskowości, lecz zawsze pełnych przeświadczenia o słuszności swych czynów i ideałów. Postacie przetaczające się przez ten świat wydają się uosabiać przesłanie: nieważne jak idiotyczny jesteś, dopóki działasz – jesteś zwycięzcą.

Bracia Hess (Jerusha jest współautorem scenariusza), znani przede wszystkim za sprawą Napoleona Dynamite, przyzwyczaili fanów do swojego specyficznego stylu. W Gentlemen Broncos, balansując pomiędzy groteskowym humorem a powagą, tworzą bohaterów i historie, które emanują słodko-gorzkim komizmem życia. Unaoczniając losy dziwaków, odmieńców i wyrzutków, kreują komedię złożoną z, często gorzkich, zrządzeń losu. Akcja toczy się w dwóch rzeczywistościach. Z jednej strony mamy codzienność Benjamina, nastolatka piszącego opowiadania sf, z drugiej – historię z jednego z jego dzieł, Wodzowie drożdży: lata Bronco. Chłopak pewnego dnia wyjeżdża na obóz literacki, gdzie spotyka masę ekscentrycznych postaci, które dowiadują się o istnieniu jego powieści. Jest wśród nich ulubiony pisarz naszego bohatera, twórca trylogii sf Cyber Harpie, który bezpardonowo kradnie pomysł młodego twórcy i na jego podstawie pisze własną książkę. Do tego Benjamin sprzedaje prawa do utworu znajomemu, który metodą „zrób to sam” ekranizuje jego epicką powieść fantastyczno-naukową. W tym czasie w drugiej rzeczywistości główny bohater książki stara się pokonać złe siły, które sklonowały jego jądro, by stworzyć armię Wodzów Drożdży. Zapoznajemy się z fabułą bezpośrednio stworzoną przez autora, jak i wersją przerobioną przez pisarza-plagiatora. Sama próba opisu wydarzeń staje się karkołomna, gdyż w filmie dzieje się naprawdę bardzo wiele i tekst w stylu: scena walki z jeleniami bojowymi i cyklopami wymiata i tak nie odda surrealizmu wydarzeń, jakich będziemy świadkami.

Do Gentlemen Broncos najbardziej przyciąga jego abstrakcyjna fabuła, obfitująca w niewytłumaczalne zwroty akcji oraz nonsensowne rozwinięcia. Sama prezentacja historii z powieści Wodzowie Drożdży jest wyśmienita. Można tylko oblizywać palce na widok kartonowej scenografii, charakteryzacji rodem z lat 70. i efektów w 95% stworzonych bez komputera. W sumie wszystko wygląda jak wczesny Star Trek. Dodajmy do tego intro złożone z okładek brukowych powieści sf i otrzymujemy raj dla fanów niskobudżetowego kina.

Skąd zatem taki problem z odbiorem filmu przez widownię? Główną przyczyną musi być specyficzna tematyka. Nagromadzenie obcych dla przeciętnego zjadacza chleba elementów abstrakcji, niszowego sf i branżowych żartów spowodowała, że ostatecznie jest to dzieło przeznaczone dla dość wąskiej liczby widzów, którzy będą w stanie wyłapać, tak ważne w przypadku tego obrazu, smaczki. Powiedzmy sobie szczerze – momentami sposób, w jaki bracia Hess opowiadają o życiu ekscentrycznego nastoletniego pisarza, jest trudny w odbiorze. Do tego, jeśli ktoś zobaczy na ekranie jelenia z wbudowaną wyrzutnią rakiet, może zwyczajnie stwierdzić, że jest to dziwny film.

Ta wycieczka do świata wyobraźni może nie budzić entuzjazmu, tym bardziej, że żyjemy w czasach, w których nie trzeba już sobie niczego wyobrażać. Jestem przekonany, że dla dzieciaków, które kiedyś z kawałkiem kijka potrafiły odegrać całe Gwiezdne Wojny, będzie to owocny seans. Dla reszty może niekoniecznie.

 

Gentlemen Broncos, reż. Jared Hess, USA (2009)