Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Dwugłos: ,,Siła strachu. Wpływ Apokalipsy i lęków zimnowojennych na wybrane nurty kultury popularnej”

Dwugłos /

Samuel Nowak: Otrzymaliśmy kolejną książkę z Wydawnictwa Naukowego Katedra. Tym razem jest to Siła strachu autorstwa Piotra Jezierskiego, poświęcona apokalipsie w kulturze popularnej. Książka niezbyt obszerna, zaledwie 208 stron, utrzymana w konwencji publicystycznej.

Małgorzata Major: Warto dodać, że autor już we wstępie (s. 9) podkreśla, iż napisał esej, co należy przypomnieć, bo mimo tej deklaracji w tekście pojawiają się liczne kolokwializmy, zwroty potoczne (pogłoski wymykają się spod kontroli – s. 60, ale do tych dwóch panów wrócimy przy okazji innej opowieści – s. 68, zimny oddech na plecach – s. 73 itd.), co z jednej strony można zrozumieć jako „myślenie idące w parze z pisaniem”, z drugiej zaś nie jestem pewna, czy mamy tu do czynienia ze „spacerem po meandrach rozmaitych dyskursów” (Rolf Parr), stanowiącym m.in. o walorach językowych eseju.

S.N.: To, że mamy do czynienia z rozbudowanym esejem, widać na przestrzeni całej pracy. Ale może zaczniemy od tezy autora i tego, co z niej wynika.

M.M.: Autor wspomina, że już jako dziecko interesował się apokalipsą (zaczęło się od oglądanego ukradkiem filmu Aleja potępionych z 1977 r.). Pisząc Siłę strachu, za swój cel uznał reinterpretację apokaliptycznych wątków we współczesnej kulturze (s. 9), a także opisanie genezy nurtu postnuklearnej fantastyki oraz wpływu, jaki na kulturę popularną i jej fantastyczną niszę gatunkową wywarły apokaliptyczne idee i zimna wojna (s. 13). Konserwatywna (sic!) koncepcja Christiana Godina, autora Końca ludzkości, posłużyła Jezierskiemu za punkt wyjścia. Jaka jest autorska teza Jezierskiego (poza apokalipsą indywidualną jako elementem składowym każdej innej), tego nie jestem pewna, nie mogę bowiem jej odnaleźć w plątaninie nazwisk, tytułów i mnogości wątków rozdziału pierwszego, gdzie obok siebie występują Hitler, Obcy i Jan Ewangelista. W każdym kolejnym rozdziale autor przedstawia apokalipsę innego rodzaju: techniczną, naturalną, koniec cywilizacji itd. Punktem wyjścia dla rozważań (poza odniesieniem do Apokalipsy św. Jana) jest dla autora zimnowojenny lęk. Szkoda, że książka już się ukazała, bo teraz autor mógłby się odnieść do serialu The Americans i z pewnością byłby to ożywczy kontekst w zestawieniu ze Strugackimi, Czarnobylem i leczeniem homoseksualizmu (s. 137).

S.N.: Mamy do czynienia z tekstem fanowskim. Jest to dobra, przyzwoita publicystyka, ale na pewno nie jest to książka popularnonaukowa, nie jest to także praca o charakterze analitycznym. Co mnie zaskoczyło, to wstęp, który miał nakreślić rozumienie apokalipsy, umiejscowić ją w historii naszej kultury – a wygląda jak z dobrego eseju zaliczeniowego na koniec semestru. Zachęcając autora do rozwinięcia eseju w książkę, Wojciech Burszta (s. 15) oddał Jezierskiemu niedźwiedzią przysługę. Przykłady, których dostarcza autor, są – nawet dla mnie, osoby, która nie interesuje się fantastyką – dobrze znane. Sięganie do Strugackich, Philipa K. Dicka, do Camerona (Terminator), filmów Rolanda Emmericha, Armaggedonu Michaela Baya, Łowcy Androidów jest dosyć oczywiste. Byłoby dobrze, gdyby autor zbadał twórczość pozostającą poza oficjalnym obiegiem, natomiast Jezierski wziął wszystko, co dostępne w głównym nurcie, opisał – i na tym niestety poprzestał.

M.M.: Wydaje mi się, że cenne jest, iż autor przedstawia wybraną twórczość w ciekawym kontekście. Na przykład braci Strugackich opisuje nie tylko jako literatów, ale przypomina ich epizod z przemysłem filmowym i Tarkowskim. Wycina dosyć obszerny kawałek z biografii Strugackich i wykorzystuje go, aby pokazać rodzący się fenomen popkulturowy, nieco przez przypadek, mający także niemal profetyczne znaczenie (s. 112).

S.N.: To jest dobry przykład – właśnie fragment poświęcony Stalkerowi, czyli adaptacji Pikniku na skraju drogi braci Strugackich. Jest to chyba najgorszy film, jaki widziałem w życiu, jednego z najgorszych reżyserów, jakiego wydało kino europejskie. Fragment poświęcony temu obrazowi jest jednak całkiem interesujący. To jeden z tych momentów, kiedy autor proponuje bardziej finezyjną interpretację. Oczywiście jest to interpretacja niewspierająca się żadną metodą, ale ten kawałek jest niezły.

M.M.: Warto też odnotować (nie wiem jeszcze, czy to walor, czy zarzut), że autor, żeby przedstawić jakieś interesujące go zagadnienie, często wspiera się anegdotą. Tak było, gdy wspominał film Tarkowskiego – dodał, że zniszczeniu uległa pierwsza wersja, zastanawiał się także (za opiniami wcześniej obecnymi w mediach), czy sam Tarkowski, niezadowolony z uzyskanego efektu, nie miał z tym czegoś wspólnego. Podobnie jest, gdy Jezierski wspomina Alana Turinga i jego błyskotliwą, ale krótką karierę kryptologa, przerwaną przez przymusowe leczenie z homoseksualizmu, które Brytyjczyk przypłacił depresją i, ostatecznie, samobójczą śmiercią. Tego rodzaju dygresje są wciąż uzasadnione, gdyż jak autor dobitnie podkreślił – mamy do czynienia z esejem. Jednak mam wrażenie, że czasem – z uwagi na wielowątkowość – porządki się mieszają i autor traci na klarowności wywodu. Podobnie jest z nagromadzeniem przykładów. Dla mnie najbardziej nieczytelne są dwa pierwsze rozdziały, czyli Wojownicy i prorocy (s. 17–44) oraz Apokalipsa – wiara i polityka (s. 45–82). Pierwszy dlatego, że jest dla mnie zbyt mało wyrazistym wstępem, brakuje mi argumentów, dlaczego to właśnie zimna wojna ma być – zdaniem autora – przełomem w myśleniu o apokalipsie.

S.N.: Problemem tej książki jest to, że nie udało jej się coś, z czym autor powinien zmierzyć się na samym początku, czyli zweryfikowanie, jaki jest związek między twórczością popularną a sytuacją społeczną. Bo on wymyślił sobie takie proste rozwiązanie, że twórczość literacka czy filmowa przepracowuje istniejące lęki społeczne. Ale to jest teza, którą moim zdaniem, jest w stanie sformułować zdolny licealista i nie trzeba być do tego wykształconym kierunkowo kulturoznawcą. Należałoby ją rozwinąć. Innym, chociaż fundamentalnym, problemem jest przyjęta przez autora perspektywa: znaczenie ma dla niego charakter hermeneutyczny, a przecież w kulturze popularnej znaczenie jest funkcjonalne. Kultury popularnej nie można objaśniać, interpretować, ale raczej wskazywać, czemu służy dla jej konsumentów.

M.M.: Niefunkcjonalne są dla mnie przeskoki autora w chronologicznym porządkowaniu zjawiska. Zaczynamy od zimnej wojny i w jej kontekście obserwujemy swoistą realizację apokalipsy, aby za chwilę (w drugim rozdziale) wrócić do św. Jana i wspominać losy XII-wiecznego cystersa Joachima (s. 67–68). Po czym wracamy do filmów ostatnich dekad XX w. Warto dodać, że bardzo bogate są odwołania do tekstów kultury popularnej, także do twórczości badawczej, pojawiają się nazwiska: Baudrillard, Eco czy Virilio. Co jednak zaskoczyło mnie najbardziej, bo nie spodziewałam się znaleźć tego autora w pracy badającej kulturę popularną, to odwołanie do Jana Pawła II (s. 132), który zabrał głos (podczas pobytu w Hiroszimie w 1981 r.) w sprawie Odpowiedzialności nauki i technologii. Początkowo było to dla mnie dosyć kuriozalne odniesienie, nie widziałam uzasadnienia, do czego taka perspektywa i taki kontekst mogą być autorowi potrzebne. Po namyśle stwierdzam jednak, że wizerunek Jana Pawła II jest częścią kultury popularnej, więc dlaczego by się do niego nie odnieść – chociaż bardziej interesujące byłoby odwołanie do postaci funkcjonującej w obiegu popularnym niż do Jana Pawła II jako autora.

S.N.: Zainteresowało mnie, że w przypadku interpretacji Terminatora autorowi umknął bardzo ważny fakt pojawienia się dziecka w drugiej części. To jest – jak sądzę – istotny wskaźnik zmian społecznych, bo to dzieci były przede wszystkim konsumentami tych filmów i z myślą o dzieciach były one kręcone. Dlatego też druga część była dużo mniej brutalna niż Mad Max i pierwszy Terminator. Te rzeczy autorowi uciekają, a wydają się ważne. Co więcej, Jezierski posługuje się takimi pojęciami jak gatunek i estetyka, nie definiując jednego ani drugiego. Mam wrażenie, że dla niego estetyka to gatunek, czyli istnieje pewna lista wskaźników, które muszą się znaleźć w filmie i to czyni gatunek. A gatunek przecież jest praktyką. Podobnych kiksów jest całe mnóstwo.

M.M.: Za to dosyć dokładnie przeanalizowana jest twórczość Szulkina, co chyba jest rzadkością, bo nie spotkałam się z drobiazgowym badaniem jego twórczości. Dokładnie omówiony jest ponadto Mad Max. Podobnie jest z twórczością literacką, chociaż o Philipie K. Dicku Jezierski wspomina dosyć ogólnie, zapewne dlatego, że na temat jego twórczości mówiono już wiele. Myślę, że w tej plątaninie nazwisk dobrym rozwiązaniem byłoby rozdzielenie twórczości literackiej od filmowej, a filmowej od środowiska twórców gier komputerowych. Wydaje mi się, że to trochę uciążliwe, gdy w jednym rozdziale masz JPII, a obok Fritza Langa twórcę informatyki. Dla mnie to za duży miszmasz.

S.N.: Nie zgodzę się z tobą, rozdzielanie na film, literaturę i komiks to pretensje wysokiego modernizmu. To, że autor biegle porusza się pomiędzy różnymi rodzajami tekstów kultury, które cyrkulują w jednej przestrzeni, wydaje mi się bardzo cenne. Pokazuje, że można podobnie czytać zarówno literaturę Strugackich, która jest jednak literaturą bardziej intelektualną, jak i gry komputerowe oraz filmy gore wykorzystujące historię wypadku w Czarnobylu.

M.M.: Ale nie chodzi o to, że konieczne jest wartościowanie pod względem ciężaru gatunkowego – że coś jest lepsze, a coś gorsze, i to lepsze zasługuje na staranniejszą ekspozycję – tylko o perspektywę odbiorczą. W obecnej formie wkrada się nieco chaosu. Najpierw masz Szulkina, a zaraz potem gry komputerowe, a potem wspominanego już JPII.

S.N.: Innym problem jest to, że czasami autor pisze o rzeczywistości filmowej czy literackiej tak, jakby opisywał prawdziwe życie np. w dalszych rozważaniach warto przemyśleć kierunek, w którym pójdzie religia w odizolowanym środowisku [postnuklearnym – SN] (s. 59). Nie rozumiem sensu tych spekulacji. Tak jak obszernego wątku czarnobylskiego.

M.M.: Sądzę, że z naszej – środkowoeuropejskiej – perspektywy jest do tego uprawniony. Podkreśla też – co ważne i pomijane – że według licznych badań, u osób, które mieszkały w pobliżu i zetknęły się mniej lub bardziej bezpośrednio z tą lokalizacją, więcej jest dzisiaj chorób o podłożu lękowym niż somatycznym. Podoba mi się, jak przedstawił to zagadnienie – zaczynając od literatury i wskazując, że bracia Strugaccy – trochę jak profeci – opisali coś, co później wydarzyło się w Czarnobylu, i ich „zona” weszła na stałe do języka. Zresztą autor w każdym rozdziale stara się wskazać możliwy kierunek apokalipsy, którą aktualnie omawia. Mówiąc o granicach przekraczanych w świecie technologii, podaje ciekawy przykład filmu Istota. Zawsze konkluduje, dając swoje wyobrażenie kierunku, który doprowadzić ma ludzkość do apokalipsy, czy to naturalnej, czy technicznej. Choć moją wątpliwość budzi wizja tzw. Nowego Średniowiecza. Dobrze, że Jezierski starał się powściągnąć nadmierne epatowanie swoimi prywatnymi, fanowskimi preferencjami i fascynacjami na rzecz zobiektywizowania pewnych kwestii.

S.N.: I to jest właśnie wielka szkoda dla tej książki, bo autor nie ma warsztatu, ma jednak fanowską wiedzę. To powinien być jego kapitał. Dużo chętniej bym przeczytał uczciwe wyznania fana.

S.N.: Krótko o redakcji: niestety w książce znajdujemy mnóstwo kiksów stylistycznych. Wypisałem kilka kwestii – chaos różnorodności, twórca nawiązuje do klimatu śmietnika i rozwija go (s. 101). Bardzo dużo niezręczności stylistycznych, np. „coś jest na topie”. Równie często pojawia się maniera używania cudzysłowów. Język polski jest bogaty w słownictwo i zawsze znajdą się słowa, które można użyć, nie posiłkując się przy tym cudzysłowem. Drugą sprawą jest to, że mamy do czynienia z kolejną książką, którą wydawnictwo Katedra wydaje w serii Studia Kulturowe. I tutaj apel do wydawnictwa – błagam, poszukajcie dobrego redaktora, ponieważ to nie są ani studia kulturowe, ani kulturoznawstwo. Jest to, co najwyżej, erudycyjna pogadanka o kulturze. Studia kulturowe to pewna tradycja intelektualna i oburza mnie, że da się pod nią podciągnąć cokolwiek.

M.M.: Istotnym mankamentem jest to, że Katedra nie ma redaktora naukowego, w ogóle nie ma redaktora. Druga sprawa to skład książki. Nieponumerowane śródtytuły, których nie ma w spisie treści, sprawiają, że nie można niczego szybko znaleźć. Śródtytuły powinny być funkcjonalne. W tym wypadku – w niczym nie pomagają. Znalezienie jednego do niczego nie prowadzi, bo nie wiesz, gdzie jest kolejny i o czym, vide: należałoby dopisać je do spisu treści. Ale jest za to indeks.

S.N.: Warto też dodać, że bibliografia naukowa jest bardzo skromna i stanowi niewielki procent całości. Zauważ, że znaczna część przywoływanych książek to książki popularnonaukowe. Autorem, po którego Piotr Jezierski sięga najczęściej, jest Paul Virilio. To zdecydowanie za mało.

M.M.: Zdecydowanie należałoby podzielić bibliografię na literaturę przedmiotową i podmiotową, byłoby to z korzyścią dla czytelnika. Ale to pewnie kwestia wydawnictwa, nie autora.

S.N.: Pora na podsumowanie. Wypunktujmy raz jeszcze mocne stron książki.

M.M.: Istotna jest próba zbadania zjawisk popkulturowych bliskiego nam kręgu kulturowego, czyli bardziej na wschód niż na zachód. Autor uczciwie mówi, że pisze esej, nie wymądrza się, do tematu podchodzi z pokorą, przypisy są rozbudowane i rzeczowe. Można się z nich czegoś dowiedzieć. Może nieco szersze powinno być podsumowanie, bo znajdujemy tylko jedną stronę o tym, jakie były cele autora, co chciał osiągnąć poprzez wyznaczenie takiego, a nie innego obszaru badawczego. Trochę brakuje konkluzji, autor kończy wywód wielokropkiem.

S.N.: Potraktowałbym tę książkę jako przejaw twórczości fanowskiej i może wówczas jest to lektura, którą warto się zająć. To przykład takiego gawędziarstwa upstrzonego anegdotami, brak jednak mocnej tezy i cała książka dowodzi przede wszystkim tego, że autor dużo czyta, dużo ogląda, dużo gra i świetnie się z tym czuje. I tego dobrego samopoczucia należy mu pozazdrościć! Książkę napisał dobry dziennikarz, który może kiedyś zostanie badaczem, czego serdecznie mu życzymy.

 

Piotr Jezierski

Siła strachu. Wpływ Apokalipsy i lęków zimnowojennych na wybrane nurty kultury popularnej

Wydawnictwo Naukowe Katedra, 2012

Liczba stron: 227

Małgorzata Major

(ur. 1984) – kulturoznawczyni, autorka tekstów poświęconych kulturze popularnej („EKRANy”, „Bliza”, „Fabularie”, „Tygodnik Przegląd”, „Kultura Popularna”), współredaktorka tomów „Władcy torrentów. Wokół angażującego modelu telewizji”, „Pomiędzy retro a retromanią”, „Wydzieliny”.