Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Do połowy

Recenzje /

Jedenastego listopada tysiąc dziewięćset osiemnatego roku kończy się stary świat, a my obserwujemy, jak w bólach rodzi się nowy. Jest to widok hipnotyzujący, aż do momentu, gdy Twardoch zaczyna nadawać swojej prozie kształt bez mała dziewiętnastowieczny.

Trudno o lepszy czas i przestrzeń dla powieści historycznej. Na Zachodzie trwają jeszcze walki, ale Wielka Wojna zmierza do końca. Cesarstwo Niemieckie, które zdawało się modelowym państwem nowoczesnym, upada i wciąż nie da się przewidzieć, co powstanie w jego miejsce. Trwa krwawy karnawał, podczas którego to, co było nie do pomyślenia, staje się możliwe. Majątki tracą wartość, żołnierze dołączają do komunistów, oficerowie zostają żebrakami, a cesarz? Wilhelm II, spoglądający jak bóstwo z portretów porozwieszanych po domach i urzędach od Kolonii do Katowic, abdykuje. W ten właśnie moment rzuca swojego bohatera Szczepan Twardoch, obiecując nam emocjonującą opowieść.

Rozsypanie się ładu, który od dekad budowano w kraju Hohenzollernów, było wstrząsem dla wszystkich jego obywateli – także dla Kaszubów, Mazurów czy Ślązaków. Warto sobie uświadomić, że z punktu widzenia wielu (może większości) z nich, instytucje społeczne, nowoczesna gospodarka i wyższa kultura wiązały się w naturalny sposób z niemieckim państwem i cesarzem. Niestety, o tym w naszej debacie o przeszłości mówi się rzadko. Rok 1918, oglądany z perspektywy polskich elit, przedstawia się na ogół jako zwieńczenie dążeń niepodległościowych, będących udziałem, mogłoby się wydawać, szerokich mas. W ramach tego schematu nie mieszczą się postaci takie jak bohater Twardocha, Alois Pokora – Ślązak z pradziada, który świadomie wybiera niemieckość, jako coś realnego i stabilnego, mimo wojennej klęski: Nie chcę być Polakiem, powtarzam, bo to nie jest poważna rzecz dla poważnych ludzi, ta cała ich Polska. […] To nie jest poważne państwo, to jest jakieś sezonowe państewko. […] Nie może być poważnego państwa między Niemcami a Rosją. Mimo tej deklaracji Pokora nie jest pewien swojej tożsamości – jego labilność i kolejne przemiany stanowią mechanizm napędzający tę powieść. Nie ulega jednak wątpliwości, że niemieckość i śląskość są bohaterowi dużo bliższe od polskości, w gruncie rzeczy abstrakcyjnej, ledwie majaczącej na horyzoncie jako dający się pomyśleć wybór.

Zaletą Pokory jest podążanie wbrew polskim sentymentom narodowym i ogranym w naszej kulturze tematom. Twardoch, biorąc na warsztat Wielką Wojnę, pokazuje nam nie ułanów Piłsudskiego, ale żołnierzy Rzeszy, mięso armatnie prowadzone do szturmu przez leutnanta Pokorę z Nieborowitz. Ten zaś nie jest herosem, co najwyżej fachowcem od przetrwania między zasiekami i bagnetami: 

Wskazówka sekundnika dotyka dwunastej, zaciskam oczy. Boję się, potwornie się boję, jak zawsze przed szturmem. Los, Männer, los, los, looooos! Los, los, los, wykrzykuję komendę szeptem, cicho, idziemy, ludzie, słyszę, jak padają te słowa z moich ust, a przecież jakbym nie ja to mówił. […] Los, los, los, ale wybiega na mnie Anglik z bagnetem na karabinie. Strzelam raz, drugi, trzeci, chybiam za każdym razem, uchylam się w ostatnim momencie. […] Wyszarpuję rękę z nullachtą spod siebie, przystawiam mu do żeber, strzelam, chcę strzelić jeszcze raz, ale pistolet drugi raz już nie strzela. Zrzucam drgającego Anglika z siebie, kolanko pistoletu sterczy, nullachta pusta, nie ma czasu zmienić magazynka, rzucam ją i podnoszę karabin Anglika, podnoszę i uderzam, bagnet wchodzi w ciało, drze o żebra i tam go zostawiam, sterczy wbity w ciało jak w ziemię

Ten fragment pokazuje to, co w prozie Twardocha najlepsze – styl nie przerafinowany, ale wyrazisty i pełen dynamiki. Znać tu studia nad epoką i solidną pracę wyobraźni, dzięki której czytelnik może się zbliżyć do flandryjskich pól śmierci. A sprawa jest niebagatelna, bo doświadczenie frontu zachodniego naznaczyło tysiące mężczyzn z regionów, które dziś stanowią część Polski (a jakiś czas temu zostały dowcipnie nazwane „Ziemiami Odzyskanymi”). I niczego o nich nie ma w pieśniach o Komendancie i Kasztance.

Podobną siłę oddziaływania mają fragmenty dotyczące rewolucji listopadowej. Owszem, była w Niemczech taka rewolucja, a jej przywódca, Karl Liebknecht, proklamował nawet wolną republikę socjalistyczną. Twardoch umieszcza nas zatem w przestrzeni splądrowanego Berlina, wśród podburzonych tłumów. I szybko pozwala zrozumieć, jak to możliwe, że oficer stanął po stronie komunistów. Rzecz na pierwszy rzut oka nieoczywista, dzięki dobrej prozie staje się klarowna: poczucie, że krew przelana za Rzeszę nie przydała się na nic, w połączeniu z brakiem środków do życia i serią wynikających stąd upokorzeń, to dość, by Pokora przyłączył się do tych, którzy dali mu skórzany płaszcz i mauzera. Jednostka w tej wizji świata, zapewne nieodległej od rzeczywistości, nie jest samodzielnym kowalem swojego losu, ale musi korzystać z nadarzających się w danej chwili możliwości. Te zaś są ograniczone, zwłaszcza dla syna górnika spod Gleiwitz, który w dobie zapaści gospodarczej nie ma dokąd pójść. Nietzscheańskie wizje mogą snuć synowie grafów i junkrów, których Pokora spotyka na swojej drodze, ale nie on, mimo oficerskiego stopnia funkcjonujący w zupełnie innych realiach.

źródło: Wydawnictwo Literackie

Twardoch, podobnie jak w Drachu, upomina się o zwykłych Ślązaków, przez lata marginalizowanych zarówno przez polską, jak i niemiecką kulturę. O ile jednak we wcześniejszej powieści bez zbędnych wstępów wrzucał nas w uniwersum śląskiej wsi, z jej trywialną i tajemniczą codziennością oraz wyobrażeniami zakodowanymi w godce, o tyle w Pokorze jest ostrożniejszy. Można odnieść wrażenie, że tym razem pisarz postanowił nie stawiać czytelnikom barier, w nadziei na jak najszerszy odbiór. W efekcie niemal każdą frazę śląską powtarza się po polsku, co bywa irytujące dla obeznanych z godkom. Oczywiście to da się jeszcze zaakceptować, cięższym grzechem jest natomiast to, że w Pokorze śląską wieś oglądamy przeważnie z dystansu i bez silniejszych emocji. Przyznać trzeba, że te fragmenty zmierzają czasem do celnych uogólnień, które będą cytowane przez wielu: Śląsk był dla mnie więzieniem, prowincją, w której są niemieccy właściciele fabryk i mówiący łamaną polszczyzną górnicy, jak mój tatulek i bracia, i wszystko, o czym można marzyć, urodziwszy się w takiej rodzinie jak moja, to aby przejść z jednej grupy do drugiej, niczym jakiś nowy Godulla, dostrzeżony i wyniesiony przez nowego Ballestrema. Niestety za tego rodzaju bon motami o wiele za rzadko stoi fabularny konkret.

Niedaleko za połową książki Twardoch zaczyna pisać tak, jakby chciał stworzyć statyczną powieść realistyczną, zbudowaną raczej z opisów i dialogów niż z akcji. Rozprawia więc o niemym gniewie skumulowanym w mężczyznach, kobietach, starcach i dzieciach, nie robi jednak wiele, byśmy jego źródło zrozumieli. Zupełnie inaczej niż choćby Zola w Germinalu, autor nie odsłania przed nami piekła wyzysku i poniżenia robotniczych rodzin. Wynika to poniekąd z założeń pierwszoosobowej narracji. Pokora jest odszczepieńcem, który nie poszedł pracować na kopalni, więc trudno sobie wyobrazić, by wypowiedział niedolę górników. Autor mógłby zatem porzucić ten temat albo szukać innej drogi do niego, tymczasem decyduje się na wyjście fatalne – każe narratorowi, by z uporem godnym lepszej sprawy opowiadał nam o członkach swojej rodziny: 

Za mną do kuchni wchodzi Tōnik i Gustel, bracia, z którymi łączyło mnie najmniej, bo moja mamulka porodzili ich, kiedy już tutaj nie mieszkałem. Dla nich, jak sądzę, byłem raczej kimś w rodzaju dalekiego kuzyna albo wujaszka, a nie bratem. Kiedy ostatni raz ich widziałem, mieli odpowiednio dwanaście i dziewięć lat, obaj wyrośli, szczególnie Tōnik, którego pamiętałem chudym chłopcem, a teraz jest mężczyzną, wyższym ode mnie, o rozrośniętych barach i gruzłowatych przedramionach, widocznych spod rękawów połatanej koszuli. Patrzą na mnie podejrzliwie, niepewni, obaj rozgniewani, chociaż widzę, że Gustel nie gniewa się sam, lecz raczej przeżywa gniew Tōnika. Wyciągam do nich rękę na przywitanie, tak witają się mężczyźni. 

Owo witanie się trwa jeszcze na przestrzeni kolejnych zdań, a dalej poznajemy liczne szczegóły z sagi rodu Pokorów, imiona jego członków żywych lub zmarłych, detale ubiorów i wyposażenia wnętrz, w których mieszkają bądź mieszkali. Trudno orzec, czemu to wszystko służy, bo większość owych bohaterów nie odgrywa w fabule znaczącej roli, nie wiąże się z nimi żadna akcja, niektórzy pozostają całkiem niemi. Pokora tymczasem mówi niestrudzenie i wciąż bezskutecznie próbuje ich nam przybliżyć.

Powiedzmy to wprost: ta niby-saga rodzinna z elementami powieści etnograficznej jest zwyczajnie nudna (nawet dla Ślązaka i etnografa), a przy tym niezbyt udana stylistycznie. Niewiele ciekawiej prezentuje się następujący dalej portret gliwickiego mieszczaństwa, wśród którego nasz bohater próbuje sobie ułożyć życie. To zdumiewające, że doświadczony pisarz próbował ograć te pozbawione powabu tematy na prawie dwustu stronach, nie dając za wygraną aż do zakończenia. Kolejną niezrozumiałą decyzją jest odstawienie na boczny tor dwojga wyjątkowo interesujących bohaterów: Smila von Kattwitza, oficera z zamożnej rodziny, od dziecka zakochanego w Pokorze, oraz Agnes Novack, femme fatale o sadystycznych skłonnościach. Mając taką parę do dyspozycji, Twardoch mógł skonstruować pasjonujący finał, wolał jednak zwiększyć ciężar gatunkowy tekstu – tak chyba trzeba rozumieć ową koncentrację na sprawach społecznych: jako próbę stworzenia przekrojowego obrazu mieszkańców ruin cesarstwa. I pod tym ciężarem Pokora upada.

Twardocha krytykowano czasem za zbyt wygórowane pretensje jak na autora prozy w gruncie rzeczy rozrywkowej. Ja jednak uważam, że Morfina, Drach, czy Król to rozrywka bardzo dobra i przy tym dająca do myślenia. Pokora również jest porywająca, ale tylko do połowy. Czy to dosyć, by kupić książkę w pełnej cenie?

Szczepan Twardoch

Pokora

Wydawnictwo Literackie 2020

Projekt „Kultura w akcji” jest współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

www.krakow.pl

www.ngo.krakow.pl

Łukasz Łoziński

(ur. 1989) – Z wykształcenia filolog i antropolog, z zawodu copywriter i PR-owiec. Lubi free jazz i rock'n'roll.