Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Disco polo w stylu indie (Warszawska Szkoła Disco Polo)

Artykuły /

Disco polo przez lata było traktowane jak muzyka „trędowata”. Jeśli już ktoś do niego nawiązywał, to parodystycznie (jak T-Raperzy znad Wisły w swoich czasami błyskotliwych, ale też dosyć protekcjonalnych żartach) lub w celach czysto komercyjnych (Bracia Figo Fagot). Okazuje się jednak, że pokolenie muzyków urodzonych na przełomie lat 80. i 90. może fascynować się tym gatunkiem bardziej na serio.

Warszawska Szkoła Disco Polo to comiesięczne spotkania w Warszawie i Poznaniu, w trakcie których tworzymy piosenki inspirowane disco polo i nurtami pokrewnymi. Wybór składów zespołów powierzamy losowi. Od losu otrzymujemy też wskazówki odnośnie tematyki i stylistyki piosenek. Na wymyślenie, nagranie i wyprodukowanie kawałków dajemy sobie jedno szalone popołudnie – tak na fanpage’u Polonia Disco opisano założenia całego projektu i proces twórczy. „Wskazówki od losu” tak naprawdę pochodzą z przygotowywanych przed każdą edycją warsztatów kart, które (jak stworzona przez Briana Eno talia Oblique Strategies) mają za zadanie odblokowywać kreatywność poprzez losowość. Każda z naprędce zawiązanych grup losuje po jednej karcie z trzech kategorii – zawsze są to „klimacik” i „sceneria”, trzecią, zależnie od edycji, może być na przykład „charakter postaci” czy „emocja”.

Dzięki takiej metodologii członkowie Sorji Morji i Enchanted Hunters, grający w wielu różnych zespołach Jakub Lemiszewski oraz ich znajomi, z których nie każdy jest muzykiem, nagrali już 39 utworów podczas 7 jednodniowych sesji. Utworów czasem mocno szkicowych, czasem będących raczej żartami, czasem bardzo, bardzo udanych. Ktoś spyta pewnie: czemu akurat disco polo?

Po pierwsze – większość z aktywnych członków Polonii lubi stare disco polo – mówi Szymon Lechowicz z Sorji Morji, główny animator tej akcji. – Preferujemy półamatorskie piosenki z początku lat 90., będące, powiedzmy, lokalną, polskojęzyczną reakcją na zachodni synth-pop i italo-disco, często niedoskonałą albo mocno uproszczoną, ale przez to ciekawą. Chodzi zatem o szczerą fascynację krajowymi odmianami klawiszowego popu z okresu transformacji ustrojowej i czerpanie z nich w celu innym niż parodia (czyli przez lata jedynym możliwym – patrz Jesienna deprecha Kur). Z pewnością jednak nie każdy w tę szczerość uwierzy. Samo użycie niezwykle mocno nacechowanego terminu „disco polo” jest dosyć ryzykownym posunięciem. Szukanie perełek w obrębie tego nurtu nie jest niczym nowym, ale często próbuje się przy okazji unikać źle kojarzącej się nazwy, tak jak chociażby w przypadku fanpage’y Szkoła Piosenki Chodnikowej i Eastern Bloc disco & synth, których admini pewnie uznali, że łatwiej przekonać kogoś do wysłuchania piosenek Atlantis czy Top One, odklejając stygmatyzującą plakietkę.

Mam wrażenie, że disco polo z lat 90. długo stanowiło strefę skażoną, do której dopiero relatywnie niedawno zaczęto się zapuszczać. Lokalne wariacje na temat italo disco, eurodance’u, synth-popu, Hi-NRG i rozmaitych innych gatunków i podgatunków „białej”, „europejskiej” muzyki tanecznej pojawiały się oczywiście w różnych krajach, ale te polskie zostały bardzo szybko wrzucone do jednego worka wraz z muzyką z wiejskich dyskotek i wesel. I często zresztą disco polo taką muzyką było, a miejski odbiorca o średnioklasowych ambicjach mógł nie znać się na muzyce, ale wiedział, że disco polo słuchać po prostu nie wypada. Z perspektywy czasu widać, że był to istotny nurt polskiego popu – tak jak popularny w tym samym czasie variusmanxowy pop-rock czy kayahowe r&b miał swoje ciekawe, żenujące i czysto użytkowe momenty. Z zainteresowania czy inspiracji nim trzeba się jednak tłumaczyć najgęściej i łatwo narazić się na zarzuty o klasizm czy kreowanie głupiej mody (słyszę w głowie pięćdziesięcioletnich dziennikarzy muzycznych mówiących głosem złoczyńcy ze Scooby’ego Doo „Co te dzieciaki następnego wymyślą?!”). Muzyki remiz i bazarów najlepiej nie ruszać – nie można, nie wypada. Pomysł organizowania „szkoły disco polo” w wielkim mieście brzmi jak proszenie się o kłopoty (w internecie).

Gdybyśmy zrobili warsztaty „synth pop”, to wszyscy uczestnicy chcieliby od razu brzmieć profesjonalnie i zachodnio, a tak dzięki naszemu discopolowemu klimacikowi, jeśli ktoś fałszuje, nie umie czegoś zrobić, albo czegoś nie dopracuje przez szybkie tempo działania, to po prostu czuje się z tym OK – mówi Lechowicz. – Dzięki temu możemy łączyć w zespoły profesjonalistów i amatorów i pozwalać sobie na eksperymenty. Czyli inspiracją są nie tylko „czysto muzyczne” walory dobrej polskiej muzyki chodnikowej, ale też jej transformacyjna amatorskość i taniość. Nic dziwnego, że muzycy z niezależnych zespołów (oprócz wymienionych na przykład Die Flöte czy Wilga) odnajdują się w surowej i minimalistycznej formie spontanicznie tworzonych w konwencji DIY piosenek.

Forma jest jednak trochę zwodnicza. Pod zgrzebnością tych nagrań, typowo discopolowymi nazwami efemerycznych zespołów (Unisex, Funtasy, Boa Dance itd.) i pastiszowymi tekstami kryją się często bardzo błyskotliwe muzycznie numery. Już w utworach z pierwszej edycji Szkoły Disco Polo słychać, że w projekcie biorą udział bardzo utalentowani autorzy – Las Boa Dance (emocje: euforia; sceneria: las; joker: solo instr.) i Etna San Giovani (emocje: żal i złość; sceneria: Włochy i hotel; joker: rapowanie) sprawiają wrażenie piosenek nagranych dla żartu, ale mają też świetne melodie, które trudno wyrzucić z głowy. Równie udane (a często jeszcze lepsze) utwory przyniosły kolejne edycje. Arkadia Dukatu (sceneria: centrum handlowe; emocja: wesołość; joker: wokale w dwugłosie) rozczula ślicznym refrenem okazja, przecena, czemu cię tu nie ma?. Czasem Tak Jest Quatro (klimacik: muzyka klasyczna, sceneria: pizzeria, Google: Mahasweta Devi’s 92nd Birthday) brzmi jak zaginiony klasyk tej specyficznej odmiany popu na krawędzi house’u i eurodance’u, który wykonywali La Bouche. Diament K-Dead stanowi dowód, że Magdalena Gajdzica z Enchanted Hunters, zespołu, który zaczynał od grania delikatnego, nastrojowego folku, potrafi śpiewać jak house’owa diwa z lat 90. Tegoroczna Zebra grupy Maczuga (klimacik: świat zwierząt; sceneria: sanatorium, Wikipedia: Chełm Cementownia) była utworem na tyle kompletnym i udanym, że mogłaby się znaleźć zarówno w katalogu Sorji Morji, jak i Enchanted Hunters, a mnie osobiście posłużyła do przekonania kilku znajomych, że Polonia Disco to nie są „jaja z muzyki”. Najmocniejsza artystycznie była edycja siódma – z niej pochodzi gitarowy Grzegorz Eh (Klimacik: indie pop, charakter postaci: przebiegły, sceneria: bruk) i moje absolutnie ulubione Nie ma żartów Funtasy (klimacik: manifest, charakter postaci: śmieszek, sceneria: lombard), które można bez przesady nazwać jednymi z najlepszych polskich utworów ostatnich lat, chociaż trzeba też przyznać, że z disco polo mają dość niewiele wspólnego.

Zresztą, jak mówi Szymon Lechowicz: Po ponad pół roku działania jesteśmy już pewni, że Polonia nie robi disco polo, tylko muzykę inspirowaną disco polo. Niebawem zmieniamy nazwę na troszkę prostszą – „Szkoła Polonia Disco”. To rozsądna i sensowna decyzja, która może uchronić projekt przed zarzutami o instrumentalne wykorzystanie „ludowej sztuki naiwnej” czy klasizm. Nawet ja, entuzjasta Polonii, czułem czasami lekki zgrzyt związany z wykorzystywaniem charakterystycznych tropów znanych z Disco Relax (patrz: koszary czy tabor cygański). Trzeba jednak docenić, jak dzięki zwróceniu się w stronę discopolowego minimalizmu i połączeniu go z losowością i jednodniowym cyklem pracy udało się temu kolektywowi (muszę tutaj wyróżnić niesamowicie utalentowaną Małgorzatę Penkallę z Enchanted Hunters, bo wszystkie utwory z jej udziałem są po prostu bardzo dobre) wyznaczyć alternatywną ścieżkę dla polskiego klawiszowego popu, od lat zdominowanego przede wszystkim przez stawiające na nastrój grupy, uparcie drążące wątki triphopowe lub beznadziejnie zapatrzone w wykonawców skandynawskich. Jest to droga wyrazistych, konkretnych i zapamiętywalnych piosenek. Niebawem ukaże się kompilacja wybierająca te najlepsze z siedmiu pierwszych miesięcy działania szkoły, można więc będzie przekonać się o tym samemu.