Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Despina Stratigakos, „Gdzie są architektki?” (fragment)

Nowości wydawnicze /

Mnie, badaczkę feministyczną, interesuje analizowanie ideologicznych murów, jakimi architektura obstawiła swoją profesję. Wpływają one zarówno na tych, co pozostają w ich obrębie, jak i tych, co są na zewnątrz. Jednym z punktów wyjścia jest wyidealizowany wizerunek architekta, pielęgnowany przez samą branżę i utwierdzany przez kulturę popularną. Przekonanie o nieprzystawalności architektury i kobiecości dominuje nie tylko w tekstach o architekturze nowoczesnej z początków XX wieku autorstwa Otto Bartniga czy Karla Schefflera, lecz także w hollywoodzkich filmach, takich jak Szczęśliwy dzień z 1996 roku, w którym Michelle Pfeiffer, grająca architektkę zmuszoną do zabrania ze sobą do pracy dwójki małych dzieci, potyka się o własną torebkę i miażdży niesioną przez siebie makietę, w tym jeden z jej elementów – falliczny wieżowiec. Scena ta ukazuje kolejny wpisany w wizerunek architekta konflikt: niemożność pogodzenia produkcji i reprodukcji. Jak się nam wmawia, wymagają one różnych i przeciwstawnych umiejętności, a bycie dobrym architektem nieodwołalnie pociąga za sobą bycie niedobrym rodzicem, o czym przekonuje się bohater filmu Klik: I robisz, co chcesz z 2006 roku grany przez Adama Sandlera

W nadziei na wywołanie dyskusji o tych przekonaniach i postawach, ale bez żadnego zamiaru przekonywania przekonanych, chciałam na mojej stypendialnej wystawie na  University of Michigan, zorganizowanej wiosną 2007 roku, podejść do kwestii różnorodności w nietypowy sposób. Od dawna podziwiałam artystki feministyczne, takie jak Guerilla Girls, wykorzystujące humor do celów politycznych. Zważywszy na napięcie i rozżalenie panujące na kampusie tuż po zniesieniu akcji afirmatywnej, wykorzystanie rozbrajającej mocy humoru wydawało się ważniejsze niż kiedykolwiek. To wtedy przypomniałam sobie o Barbie Architektce. W 2002 roku producent lalek Mattel poddał pod publiczne głosowanie wybór zawodu dla kolejnego modelu zabawki w serii z różnymi profesjami Barbie: mogę być kim chcę… Wybór między architektką, bibliotekarką i policjantką wyzwolił prawdziwą internetową wojnę, którą wygrała Barbie Architektka. Lecz ku rozczarowaniu jej zwolenników Mattel na produkcję lalki się wówczas nie zdecydował. Julia Jensen, rzeczniczka prasowa firmy wytłumaczyła, że mała dziewczynka nie posługuje się skomplikowanymi, branżowymi pojęciami, gdy wyobraża sobie mamę w pracy. Z perspektywy dziecka ona „pije kawę”, tłumaczyła Jensen, czy „cały dzień rozmawia przez telefon”. Bycie architektem „nie mieści się w słowniku dziecka”

Nie mogąc się doczekać powstania Barbie Architektki, poprosiłam studentów i wykładowców architektury z University of Michigan o zaprojektowanie własnych prototypów lalki. Interesowało mnie zwłaszcza to, jak wyobraziłoby sobie Barbie Architektkę młodsze pokolenie, dopiero przygotowujące się do pracy w architekturze i chłonące kulturę zawodową. Pokazane na wystawie rezultaty ich pracy okazały się wielkim zaskoczeniem. Spodziewałam się Barbie w czarnym kostiumie i okularach korbuzjerkach. Innymi słowy, myślałam, że na pierwszym miejscu będzie architektura, Barbie na drugim. Niektórzy studenci zaś odwrócili tę hierarchię. Ich lalki odnosiły się do architektury poprzez samą Barbie, z superkobiecego punktu widzenia, gdzie ważne są moda, fryzury, makijaż. Dzięki tym lalkom zetknęłam się z „femmenizmem” czy „girl (grrrl) power” młodszej generacji, szukającej swojej siły poprzez granie kobiecością w kontekstach, w których jest ona tępiona. W czcigodnych salach wydziału architektury „dziewczyńskie” atrybuty Barbie były znakiem nie tyle opresji, co oporu. Te lalki patrzyły nam prosto w oczy i pytały: „Dlaczego osoby uprawiające architekturę nie mogą ubierać się na różowo?”.

fot. Peter Lyczkowski

Moje założenia zostały wystawione na próbę ponownie parę lat później, gdy Barbie Architektka wreszcie weszła na rynek firmowych zabawek. W lutym 2010 roku firma Mattel zaprosiła konsumentów do głosowania na sto dwudziestą piątą profesję dla lalki, po raz pierwszy od falstartu w 2002 roku. Firma, która wcześniej odrzucała „skomplikowane” zawody dla serii Barbie: mogę być, kim chcę…, tym razem skupiła się na tych, w których kobiet jest za mało (tak, nawet korporacje się uczą). Tym razem z architektką konkurowała Barbie Chirurg i Barbie Informatyczka. Wygrała ta ostatnia. Wówczas – wciąż nieskora do pogodzenia się z przegraną – połączyłam siły ze znajomą architektką z Uniwersytetu w Buffalo, Kelly Hayes McAlonie, by ostatnim rzutem na taśmę uratować Barbie Architektkę. Zwróciłyśmy się w obronie lalki bezpośrednio do Mattela. Ku naszemu zdziwieniu i zachwytowi zostałyśmy poproszone o konsultację projektu.

Przez następne pół roku Mattel eksplorował świat architektury, a Kelly i ja byłyśmy wprowadzane w tajemnice produkcji zabawek. Jedną z pierwszych lekcji, jakie otrzymałyśmy, była ta, że tworzenie Barbie jako przedstawicielki jakiejś profesji nie polega na miniaturyzacji dorosłego świata, lecz raczej na przetłumaczeniu go na słownik dziecięcy. Owszem, wiemy, że architekci lubią się ubierać na czarno (same tak robimy). Ale dla pięciolatki ubrana tak lalka kojarzy się ze „złoczyńcą” albo „grabarzem”, a nie „architektem”. Pracując nad ubraniem dla Barbie z projektantką Mattela, Amy Lee, wybrałyśmy proste formy, czyste linie i podstawowe kolory. Jako że na wymodelowane stopy Barbie nie pasują płaskie buty, wymyśliłyśmy dla niej czarne botki na koturnie. Wyposażenie lalki w akcesoria – gdy architektura przechodzi tak szybkie zmiany, zwłaszcza technologiczne – oznaczało torturę wybierania. Wysłałyśmy naszym współpracownikom z Mattela listę dwudziestu pięciu możliwych akcesoriów, a oni wybrali trzy będące silnymi ikonami i mające natychmiastową rozpoznawalność: różową tubę na projekty, biały kask i czarne okulary. 

Połączenie kontekstu pracowni z placem budowy okazało się nie mniejszym odzieżowym wyzwaniem. Jaki strój by pasował do obydwu miejsc? Myślałyśmy o luźnych spodniach, ale ostatecznie zgodziłyśmy się z ludźmi z Mattela, że Barbie będzie miała sukienkę. Sto lat wcześniej mężczyźni prowadzili kampanię przeciwko obecności kobiet na placu budowy, ponieważ ich suknie (reprezentujące kobiece ciała) były postrzegane jako przeszkoda. Zważywszy na to, że kobietom nie wolno było także nosić spodni, ten reżim ubraniowy skutecznie wykluczył je z zawodów związanych z budownictwem. Nasza decyzja, by połączyć kask z sukienką – symbol budowy z symbolem kobiecości – wykorzystywała ducha girl power. Dumnie wyeksponowane zostało to, co było zakazane. 

Nie bardzo zdawałyśmy sobie sprawę z tego, co w związku z naszą sprawą zaraz się rozpęta. Pierwsza prezentacja lalki na targach zabawek w lutym wywołała reakcję, która do połowy jesieni urosła do liczby prawie trzystu doniesień prasowych, w tym dwudziestu wejść w programach telewizyjnych, czego efektem było sto siedemdziesiąt pięć milionów wyświetleń reklam. W grudniu pojawiła się w najważniejszych artykułach o architekturze czy rankingach podsumowujących 2011 rok w „Guardianie”, „Building Design” i „USA Network”. Została główną bohaterką wakacyjnego przeglądu „najmodniejszych gadżetów” w „Wall Street Journal”. Znalazła się na okładce pierwszego w historii numeru „Architects’ Journal” poświęconego kobietom w architekturze. Opisano ją w „Elle Decor”, doczekała się nawet wzmianki w „Vogue”. Wraz z Kelly obserwowałyśmy to wszystko z rosnącym zdumieniem. 

Despina Stratigakos, Gdzie są architektki?, przeł. Agnieszka Rasmus-Zgorzelska, Centrum Architektury 2019.