Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Czytając „Innych ludzi” Doroty Masłowskiej

Recenzje /

Z prozą Masłowskiej długo miałam tak, że potrafiłam się przy niej albo trochę wybawić, albo nieco wypłakać. (Bo naprawdę płakałam, jak Silny dowiedział się, że Magda z nim zrywa, a ja akurat w tym samym czasie zrywałam z dziecięcym złudzeniem, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów i wszystko u wszystkich zawsze będzie dobrze). A teraz z Innymi ludźmi mam jakoś jeszcze inaczej. Książkę wciągnęłam na jeden buch – by nie zdążyć poczuć, jak tężeje mi w głowie przeczucie, że raczej nie powinnam tej historii obserwować, a już zupełnie nie powinnam czerpać z tego obserwowania jakiejkolwiek przyjemności.

Chociaż o pewne przyjemności w Innych ludziach zdecydowanie nietrudno. Masłowska w tej rozpisanej na głosy powieści czaruje sprawnością języka, który jest w stanie udźwignąć odległe od siebie światy bohaterów – Kamila (klimat taki, że: „blok”, „tapczan”, „frotté”, „tatuażyk bóg/honor/ojczyzna”, „siora”, „matka za ścianą”, „interes na mieście”) i Iwony (klimat blisko słów: „design”, „na poziomie”, „apartamentowiec”, „mąż w delegacji”). A przy tym udaje jej się włożyć te światy w dopieszczone brzmieniowo, stylizowane na rapową nawijkę frazy. To daje czytelnikowi przyjemne poczucie zamknięcia w błyskotliwych, rytmicznych zdaniach czegoś, co o „innych ludziach” wiemy, albo chociaż tego, co na ich temat przeczuwamy – i to wszystko to, krótko mówiąc, raczej-nic-miłego.

I tutaj ja mam jednak z tą książką jakiś problem.

Bo kiedy urywa się ten chichot piątkowego ucznia (spowodowany tym, że przy tablicy stoi właśnie szkolny przygłup), gęstnieje prawdziwy mrok świata, w którym zmuszeni są egzystować bohaterowie. I wtedy może (a może nawet: powinno) być nam zwyczajnie po ludzku za te podśmiechujki trochę wstyd.

To odczucie potęguje również fakt, że raczej nie sposób bohaterów Innych ludzi polubić czy się z nimi utożsamić, a tym samym trochę zbyt łatwo stają się oni obiektem drwin. Możliwe zresztą, że właśnie taka była intencja autorska: Szłam intuicyjnie za wymaganiami musicalu, gdzie bombastyczna forma narzuca pewną schematyczność postaci i dobrze, żeby wszystko było trochę przerysowane. Postaci są więc do swoich kreślonych grubą kreską granic stereotypowe i pozbawione właściwości innych niż te, które dyktuje im ich społeczna persona – a te cechy pozostają niezmiennie negatywne.

Główni bohaterowie, a także ich rodziny i nie-rodziny to ludzie, którzy chcieliby żyć najlepszym z możliwych żyć. Nikt jednak nie stara się, by te marzenia się spełniły, co najwyżej stwarza zastępczo pozory szczęścia i planów na przyszłość. Kamil w swojej biedzie jest leniwy i roszczeniowy, Iwona zaś w swoim bogactwie klasy średniej pozostaje zepsuta, wyniosła i oceniająca. Mimo że ich potrzeby są jak najbardziej ludzkie, a emocje wydają się prawdziwe, inni ludzie pozostają dla czytelnika inni. Zbliżenie się do nich czy dostrzeżenie w ich twarzach własnych rysów wydaje się niemożliwe. Nawet kiedy budują się w ich życiu prawdziwe dramaty – historie znacznie głębsze niż językowa czy kulturowa klisza – to w nich samych uwidoczni się za chwilę jakaś „bardzo brzydka cecha”. I przez tę właśnie cechę (zresztą wcale nie taką nieprawdopodobną) trudno nam będzie wydobyć z siebie chociaż gram empatii czy przyznać się do jakiejkolwiek wspólnoty emocji. Możliwe, że mam to tej książce trochę za złe. Bo skoro jako ludzie potrafimy organicznie znienawidzić (na sekundę) innych ludzi za rzeczy takie jak siorbanie przy jedzeniu, to jak nie nienawidzić ich przez całe 160 stron za zachowania, przekonania i głośne myśli ingerujące w nasze dobre samopoczucie.

 

Zresztą z roku na rok on Warszawę coraz mniej rozumie.

Niegdyś jego miasto, dziś to jest inne miasto i inni ludzie,

()

załogant wraca do chaty z paki, w torbie Ikea wiezie graty,

facjaty wyraz nieciekawy, chyba mu ckni się do jakiejś kraty,

ale piwa raczej niż tych, co na koszulach mają lewaki

w rajstopach skórzanych. Ich dziwne panny, spod czapek sterczą im niebieskie kłaki.

W uszach kołpaki. Gówniarze, erazmusy, Hindusy, gimbaziary, co co chwila

się chichrają do smartfonu… ej, dziewczyny, chyba dają Benny Hila…?

Jednej żelastwo z pyska błyska, to on nie chce nawet tego w myślach rozwijać,

ale druga już shakira, już by ją dało rade… ej, no, co taka mina

(chyba słyszą jego myśli, bo się patrzą i już jakieś #metoo się zaczyna).

 

Ciekawe w kontekście konstrukcji bohaterów jest też to, że każdy z nich mówi własnym rapem. I o ile można pomyśleć, że w przypadku Kamila jest to naturalny dla niego język, o tyle w pozostałych przypadkach już tak nie jest. Zastanawia mnie celowość takiej decyzji Masłowskiej: możliwe, że uznała tę formę za najbardziej użyteczną do wyrażenia kontestacji rzeczywistości – na poły należącej do bohaterów, na poły jej własnej (a przynajmniej tak się wydaje, gdy czytam ostatnie wywiady z autorką). Tak czy inaczej, taki rap przekornie włożony w usta lamusów staje się totalnie „niecool”, a tym samym przestaje być językiem, który pozwala, by serio żalić się czy chwalić. Znaczyłoby to tyle, że nawet jakikolwiek sprzeciw w świecie Innych ludzi pozostaje bez znaczenia.

 

A może to zwyczajny atawizm, lęk, kto się nim zajmie, gdy będzie stary?

Bo na Lenę by tu nie liczył, ona już teraz chętnie go odstawi

DO OBOZU dla brzydkich, do obozu dla niemłodych,

do obozu dla uchodźców ze świata urody,

do obozu dla niechudych, dla ohydnych, dla tyjących,

dla łysiejących, z nieprostymi zębami. Do obozu

o zaostrzonym rygorze,

dla niebiegających rano i niepływających wieczorem,

do obozu koncentracyjnego dla jedzących gluten,

gdzie w lochu będzie zdychał, przywalony swoim brzuchem.

 

To wszystko prowokuje jednak głębsze pytania o porządek i zasady działania książkowego świata, a także o jego relacje z rzeczywistością pozaliteracką. Sama Masłowska na łamach „Tygodnika Powszechnego” zwraca uwagę, że siłą napędzającą tryby przedstawionej rzeczywistości jest patologicznie rozbuchany nawyk konsumpcji. (Moi bohaterowie konsumują się nawzajem, mają do siebie stosunek ściśle użytkowy. Mentalność konsumpcyjna przeniosła się na ich relacje). W toku lektury okazuje się jednak, że nawet jeśli bohaterom bardzo chce się to swoje życie konsumować, to cały wszechświat nie musi im wcale w tym sprzyjać. Co więcej – każdy z nich zapłaci za to rozczarowaniem, wstydem i samotnością.

Znajduję w tej książce zalążek prawdziwego smutku, podobnego do tego z filmów Mike’a Leigh. Bo Masłowska niemal organicznie wyczuwa ludzkie emocje i mechanizmy radzenia sobie z nimi. Jednak aby ten smutek mógł mnie przejąć, potrzebowałabym chyba wyciąć z materiału tej książki (podłożony z puszki) śmiech.

Agnieszka Staszczak

(ur. 1988) – absolwentka komparatystyki UJ. Interesuje się nową prozą polską i odzieżą sportową.