Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Czego się boi Tony Stark?

Sequele, jak wiadomo, dość rzadko są lepsze od pierwowzorów. A tytułów z cyferkami wyższymi niż „2” nie wspominamy dobrze prawie nigdy. Są jednak wyjątki. Trzecia część Toy Story przez wielu uznawana jest za najlepszy epizod trylogii. W podobny sposób ceniony jest Indiana Jones i ostatnia krucjata czy Harry Potter i więzień Azkabanu. Czy Iron Man 3 (będący – jeśli liczyć zeszłorocznych The Avengers – czwartym filmem o Tonym Starku) to godna kontynuacja cenionej serii?

Hollywood udała się rzecz niezwykła. Filmowcy wzięli na warsztat bohatera, który nigdy nie należał do pierwszego garnituru postaci wydawnictwa Marvel, i zrobili z niego jednego z najbardziej rozpoznawalnych superherosów. Złożyło się na to kilka czynników: od kapitalnie wykreowanego i świetnie zagranego głównego bohatera począwszy, przez znakomicie napisane, pełne błyskotliwych one-linerów i ripost dialogi, po charakterystyczną warstwę plastyczną serii. Reżyser pierwszych dwóch części, Jon Favreau, znalazł skuteczny patent na przeniesienie Iron Mana na ekrany kin. Czy po sześciu latach i czterech filmach patent ten się wyczerpał?

Odpowiedź brzmi: nie, nawet pomimo słabej drugiej części serii. Wystarczyło wymienić kilka trybików, by odświeżyć zacinający się momentami mechanizm. Najważniejszym ze zmienionych elementów był reżyser. Favreau zastąpiony został przez speca od łączenia poważnego kina sensacyjnego z elementami humorystycznymi: Shane’a Blacka. Black wziął się nie tylko za scenariusz, ale też za reżyserię, co wyszło filmowi zdecydowanie na dobre.

U Tony’ego Starka (Robert Downey Jr.) bywało weselej, niż jest na początku Iron Mana 3. Wszystko to, na co napatrzył się w finale The Avengers, przyprawiło go o bezsenność i stany lękowe. Dodatkowo Ameryce zagraża nowe niebezpieczeństwo w postaci Mandaryna (Ben Kingsley): tajemniczego i nieuchwytnego terrorysty, który z przerażającą regularnością wysadza to i owo. Kiedy jedna z osób z najbliższego otoczenia Starka ucierpi w kolejnym zamachu, ten wyzwie terrorystę na pojedynek. Czego niedługo później ma bardzo mocno żałować.

Tonacja pierwszego aktu jest bardzo odmienna w stosunku do wesołkowatej, niezobowiązującej atmosfery poprzednich części. Kontrast ten widoczny jest szczególnie, gdy przypomnimy sobie pijanego Starka sikającego we własną zbroję w Iron Manie 2. W zamian dostajemy Tony’ego złamanego, obsesyjnie konstruującego kolejne wynalazki (widać tu wyraźne podobieństwa do ostatniego filmu o Batmanie, w którym również zastajemy superbohatera w nie najlepszej – delikatnie mówiąc – formie psychicznej; takich podobieństw pomiędzy filmami Nolana i Blacka jest zresztą więcej). Oczywiście, dialogi wciąż są pełne werwy i dowcipnego sznytu, a twórcy pozwalają sobie na odjazdy pokroju piosenki otwierającej film (nie zdradzę, co to za numer – wszystkim wychowującym się w latach 90. polecam sprawdzić to na własną rękę), jednak klimat jest zdecydowanie cięższy niż w poprzednich dwóch epizodach.

Co ciekawe, im bliżej finału, tym lżejszy staje się film. Znakomite są zwłaszcza sceny, w których Stark zmuszony jest współpracować z pewnym chłopcem. Wtedy chociaż na chwilę film Blacka zmienia się w rasowy buddy movie – gatunek nieco przez Hollywood zapomniany.

O grze aktorskiej w ogóle bym nie wspominał (wszyscy bowiem – włącznie z Robertem Downeyem Juniorem – grają na dobrze znanym z poprzednich części – czyli przynajmniej solidnym – poziomie), gdyby nie perełka w postaci Kingsleyowego Mandaryna. Nemezis Iron Mana to w filmie Blacka postać postmodernistyczna, w zamierzenie kiczowaty sposób łącząca w sobie cechy wielu kultur. Świadczy o tym już sam jej wygląd. Dalekowschodni kok upięty na czubku głowy pojawia się obok amerykańskich Ray-Banów, wojskowe buty zaś współwystępują z pstrokatą biżuterią. Na spodniach moro naszyty został złoty smok wzięty rodem z chińskiej ornamentyki. Wszystkiego dopełnia dziwaczny płaszcz, który kojarzyć się może z szatą czarnoksiężnika z Dungeons & Dragons. Osobliwy jest nawet sposób, w jaki Mandaryn… mówi (dziwaczna intonacja i charakterystyczne przeciąganie niektórych wyrazów). Postać ekscentrycznego terrorysty może okazać się kamieniem milowym w reinterpretowaniu postaci znanych z komiksów na rzecz kina. Ostatnio z tak śmiałą wizją mieliśmy do czynienia przy okazji postaci Jokera w Mrocznym rycerzu Nolana. Jeśli nie chce wam się iść na nowego Iron Mana, bo jesteście zmęczeni postacią Starka (jest ktoś taki?), to dajcie temu filmowi szansę przynajmniej ze względu na Kingsleya. Bo taka postać zdarza się w kinie superbohaterskim tylko raz na kilka lat.

Oczywiście nie jest to film bez wad. Czasem nieco zawodzi tempo opowiadanej historii (zupełnie niepotrzebna jest na przykład scena z samolotem). Te i kilka innych drobnych elementów nie wpływają jednak mocno na całość, a kolejną odsłonę przygód Tony’ego Starka docenić należy za świeżość. Wciąż jest to kino superhero, nie należy się więc spodziewać rewolucyjnego podejścia do medium, Blackowi oddać jednak należy, że przy kręceniu trzeciego Iron Mana nie kierował się klasyczną zasadą dotyczącą sequeli: weźmy wszystko, co sprawdziło się w poprzednich częściach, i dajmy tego dwa razy więcej. Akcji w zbroi jest tu bardzo niewiele – zamiast niej mamy Starka-wynalazcę (momentami w stylu MacGyvera), który stara się poradzić sobie ze swoją psychiką. Twórcy bardzo luźno korzystają też z mitologii komiksowej, momentami mocno odbiegając od kanonu. Doceni tu odwagę scenarzystów każdy, kto spotkał się kiedykolwiek z zajadłością, z jaką maniakalni czytelnicy komiksów potrafią mieszać z błotem jakiekolwiek próby modyfikowania ich ukochanych opowieści. Wszystkie zmiany doskonale służą tu jednak opowiadanej historii i są spójne z uniwersum stworzonym w poprzednich filmach.

Robert Downey Jr. jest już ponoć zmęczony Tonym, w związku z czym jego Iron Man pojawić ma się jeszcze tylko w drugich Avengersach. Pytanie brzmi: czy studio da tak łatwo odejść gwiazdorowi, który w dużej mierze zbudował sukces franczyzy? Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę miliard dolarów, który za chwilę stuknie trzeciej części cyklu. I czy Downey Jr. faktycznie odejdzie, skoro ani po publiczności, ani po nim samym nie widać rzekomego zmęczenia Starkiem?

 

Wejściówkę na film redakcja otrzymała dzięki uprzejmości księgarni Komikslandia (www.komikslandia.pl, www.fb.com/Komikslandia).

Bartek Przybyszewski

(ur. 1987) – wchłania sporo popkultury, przede wszystkim w postaci komiksów (głównie europejskich), filmów (głównie amerykańskich) i płyt (głównie niepolskich). W wolnych chwilach pisze i rysuje komiksy. Admin fanpage’a Liczne rany kłute. Parę lat temu zrobił licencjat z andragogiki i nie chce mu się robić magistra.