Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Ćwiczenia ze znikania (Stephen King, „Uniesienie”)

Recenzje /

Kto przeczytał kilka powieści napisanych przez Stephena Kinga, może z łatwością odtworzyć wzorzec, na którym się opierają: małe miasteczko, nadnaturalna siła wyzwalająca zło, konfrontacja. Nowa powieść Kinga, Uniesienie, wyłamuje się z tego schematu i choć nie jest najlepszą książką pisarza zaskakuje. Król horroru, nie rezygnując z dotychczasowych, sprawdzonych rozwiązań, decyduje się też na nieoczekiwaną woltę w konstrukcji historii.

Scott Carey, programista komputerowy w średnim wieku, zaczyna tracić na wadze. Normalnie byłaby to świetna wiadomość, ale sytuacja – jak to u Kinga – jest nieco bardziej skomplikowana. Carey bowiem wcale nie chudnie, a jego sylwetka się nie zmienia. Nawet, gdy bierze w ręce hantle, wskaźnik wagi pozostaje nieruchomy. Okazuje się, że przypadek programisty jest jedyny w swoim rodzaju – mężczyzna wydaje się stopniowo uniezależniać od grawitacji. Z czasem proces zaczyna przyspieszać.

W swojej najnowszej powieści Stephen King powraca do wypróbowanego sposobu konstruowania historii. Uniesienie zaczyna się zwyczajnie, od wizyty Scotta Careya u znajomego lekarza. Obydwaj mieszkają w Castle Rock – fikcyjnym miasteczku, w którym toczy się akcja wielu powieści i opowiadań napisanych przez prozaika. W rozmowie mężczyźni narzekają na swoje starzejące się ciała, co od jakiegoś czasu jest stałym motywem w powieściach 71-letniego Kinga. Od tego pozornie zwyczajnego zdarzenia wiedzie już naprawdę niedaleka droga do zjawisk nadnaturalnych. Zanim autor przejdzie jednak do sedna, wysyła nam kilka niepokojących sygnałów. Carey wciąż myśli o „historii z ubraniami”, wraca do niej w wewnętrznym monologu, wywołując u jeszcze nieświadomego czytelnika uczucie napięcia. To stała technika pisarza, podobnie jak wtrącenia typu „jeszcze nie wiedział, że…” albo „to był ostatni raz, kiedy go widziałem”.

Wierny czytelnik Kinga zna te chwyty i może jeszcze czasem daje się na nie złapać. Ja sama witam je jak starego przyjaciela, którego zdążyłam już przejrzeć na wylot. Dlatego też cieszy mnie, że mimo obecności tak znanych zagrywek narracyjnych, tekst potrafił mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Zazwyczaj King używa małomiasteczkowej amerykańskiej panoramy, żeby opowiedzieć monumentalną historię o walce dobra ze złem. Prowincja staje się miejscem, gdzie prawdziwi Amerykanie dbają o swoją spuściznę i obstają przy starych wartościach. Tak było choćby w Bastionie, postapokaliptycznej powieści o społeczeństwie odradzającym się po zarazie, która unicestwiła 99,4% ludzkości. Amerykę udało się odtworzyć dzięki grupie ocalonych, która pamiętała o znaczeniu demokracji i tolerancji oraz wiedziała, jaką siłę oddziaływania ma patetyczny hymn Stanów Zjednoczonych. Równocześnie w małych miasteczkach czai się zło, które czeka na nadnaturalny czynnik pozwalający je wyzwolić. Ten proces można zaobserwować w świetnym Sklepiku z marzeniami, gdzie mieszkańcy Castle Rock w stanie Maine pozwalają sobą manipulować i nie widzą, że bulgoczące w nich zło tylko czeka na odpowiednią okazję, żeby wypłynąć na powierzchnię. Uniesienie jest okazją do powrotu do miejsca, które wydaje się nieustannie przyciągać niewytłumaczalne zjawiska.

Chociażby ze względu na swoją objętość, Uniesienie jest raczej przypowieścią niż kojarzonym z autorem wielowątkowym, literackim kolosem. King, który rzadko schodzi poniżej 600-700 stron, tutaj oferuje czytelnikowi niecałe 200. W polskim wydaniu zaskakują raczej nietypowe dla wydawanych tu powieści tego autora proste ilustracje Marka Geyera i sporo światła (białych przestrzeni) między elementami tekstu. Taki układ książki służy stworzeniu kameralnej atmosfery, która pozwala historii odpowiednio wybrzmieć. Czytelnik wsiąka w klimat Castle Rock (pomagają w tym odniesienia do innych tekstów Kinga: w Uniesieniu pojawia się zespół muzyczny „Pennywise i Klauni” będący nawiązaniem do Tego, a bohaterowie rozmawiają o drodze imienia szeryfa Bannermana, postaci znanej z Cujo czy Martwej Strefy) i obserwuje zachodzące tam relacje. Tu objawia się wielki talent Kinga jako diagnosty małych miasteczek. Sądzę, że gdyby pisarz zarzucił swoje ciągoty do nadnaturalnych wątków, mógłby bez trudu napisać bogatą, złożoną powieść opisującą amerykańską peryferyjną rzeczywistość. Widać to w Uniesieniu choćby na przykładzie wątku małżeństwa dwóch kobiet, które próbują prowadzić w Castle Rock restaurację. Mimo że przygotowywane przez nie jedzenie jest świetne, knajpa świeci pustkami, bo nikt z „zacnych” Amerykanów nie chce stołować się u „dwóch lesb”. Gdy miasteczko przygotowuje się do tradycyjnego, corocznego maratonu, bieg reklamuje zdjęcie jednej z kobiet – plakaty błyskawicznie zostają zdarte. King nazywa to „Trumpowską dyplomacją” i w dość jasny sposób przekazuje czytelnikowi, co o tym myśli. Komentuje też bieżącą politykę: nawiązuje do podejścia rządu do zmian klimatycznych, którym zaprzecza 45. prezydent USA.

Owa krytyka może zaskakiwać tych, którzy znają pisarza jako ceniącego życie rodzinne konserwatystę. Ale czytelnicy, którzy znają więcej tekstów Kinga, zauważą tu obecne wcześniej w jego powieściach nawoływanie do wspólnej walki o dobro i wezwanie do obrony osób nieuprzywilejowanych. To właśnie robi Scott Carey pod wpływem nieoczekiwanego wyzwolenia się spod prawa grawitacji. Początkowo jego stosunki z restauratorkami są dość napięte. Utrata wagi zmusza go do spojrzenia na obie kobiety w inny sposób; w trakcie lektury okazuje się też, że nawet najdrobniejszy gest ma moc zmieniania rzeczywistości. Ten wątek w tekstach Kinga wydobył Tony Magistrale, amerykański badacz specjalizujący się w twórczości prozaika. Zauważył on, że momentem przełomowym dla stworzonych przez niego postaci jest bodziec wyzwalający ich z marazmu charakterystycznego dla członków społeczności, w której żyją. Zazwyczaj małomiasteczkowym bohaterom Kinga brak odwagi cywilnej, przez co łatwo poddają się utajonemu złu i tyranom próbującym zdobyć władzę. Jednak mrok udaje się opanować dzięki jednostkom podążającym za tradycyjnym, amerykańskim kodeksem nakazującym walczyć o wspólnotę i żyjących w niej słabszych. Bohaterowie Kinga zwyciężają dzięki pokorze i autokrytycyzmowi. Poniekąd dzieje się tak i w Uniesieniu.

Co ciekawe, tym razem nadnaturalne zjawisko nie jest wcale katalizatorem aktywującym zło – wręcz przeciwnie. Nieoczekiwana lekkość bytu Careya pozwala spojrzeć na Castle Rock ze zgoła odmiennej perspektywy. Mężczyzna przygotowuje się do całkowitej utraty kontroli nad swoim ciałem i te ćwiczenia ze znikania stają się pretekstem do poprawy stanu rzeczy nie tylko w życiu samego Scotta, ale i w całym miasteczku. Zazwyczaj narracja Kinga prowadzi do epickiej konfrontacji dobra ze złem; w Uniesieniu tego nie ma. Czytelnik otrzymuje w zamian zaskakujący, trzymający w napięciu opis maratonu, który pozwala odczuć emocje Careya i jego zgodę na to, co ma nastąpić. To bardzo ciekawe odwrócenie znanych, sprawdzonych przez pisarza wątków.

Podczas lektury zastanawiałam się, czy aby nie brakuje mi tego konfrontacyjnego momentu i doszłam do wniosku, że w tak intymnej wręcz historii byłby on bardzo nienaturalny i nie pozwoliłby odpowiednio wybrzmieć temu, co King chciał Uniesieniem powiedzieć. Pisarz zwraca się ku bieżącej sytuacji społeczno-politycznej, ale nie nakłania do pełnej rozmachu walki o lepszą rzeczywistość. Wskazuje raczej na stoicką, stopniową pracę nad własną postawą, bo – jak pokazuje Uniesienie – może być to czynnik prowadzący do głębszej zmiany. To bardzo interesujące w kontekście kolejnej powieści Kinga. Może przyszedł czas na wymarzoną przeze mnie wielowątkową panoramę prowincjonalnej Ameryki? Czekam.

 

Stephen King

Uniesienie

Tłum. Danuta Górska

Wydawnictwo Albatros, 2018

Liczba stron: 171

Joanna Barańska

(ur. 1992) – absolwentka kulturoznawstwa na WP UJ. Zimą programowo czyta XIX-wieczną literaturę rosyjską. Interesują ją przedstawienia postapokalipsy w tekstach kultury.