Naciśnij ESC aby opuścić wyszukiwarkę

Co jest lepsze niż zombie? Queer zombie!

Artykuły /

Seriale o żywych trupach kojarzą się z postapokaliptycznym światem, rozlewem krwi i nieustającą walką o przetrwanie. Każdy odcinek musi koniecznie przynosić widowiskowe zgony i odpowiednią dawkę grozy. Dominic Mitchell, twórca serii BBC In the Flesh, pokazuje, że cykl opowiadający o zombie może wyglądać zupełnie inaczej, niż się tego spodziewamy.

Roarton, mgliste i ponure miasteczko, gdzie diabeł mówi dobranoc. To właśnie tutaj pierwsi umarli wydostali się z grobów i ruszyli na żer. Mieszkańcy, pozostawieni samym sobie, zorganizowali się w oddziały ochotników pod sztandarem Human Volunteer Force i długo odpierali atak. Świt żywych trupów zakończył dopiero rządowy lek, który pozwolił zombie na powrót do „siebie”, a raczej – do osobowości sprzed śmierci. Dzięki rewolucyjnemu preparatowi każdy cierpiący na PDS (czyli Partially Deceased Syndrome – tak biurokratyczna nowomowa sklasyfikowała kogoś, kto nie jest ani martwy, ani żywy) może powrócić na łono społeczeństwa. I tak, po kilku latach strachu i nieustannej walki, obywatele Roarton odkrywają, że rząd zmusza ich do sąsiadowania z tymi, którzy nie tak dawno chcieli ich zabić i zjeść. Niezbyt zachęcająca wizja. Do skrajnie negatywnie nastawionego Roarton wraca objęty rządowym programem „wyleczony” Kieren Walker – outsider, wrażliwiec, samobójca. Rodzice decydują się chronić odzyskanego syna i trzymają go pod kluczem. Przeciwna powrotowi Kierena jest jego siostra, która w trakcie zombie apokalipsy służyła w HVF i od tego czasu nie zdejmuje munduru, ani nie rozstaje się z bronią. Chłopak wyraźnie czuje, że nie jest mile widziany w rodzinnym miasteczku. Poczucie to zmienia się w pewność, gdy Kieren jest świadkiem ulicznej egzekucji – członkowie HVF mordują sąsiadkę Walkerów, staruszkę, którą ostatni raz widzieli przed kilkoma laty w trumnie, na jej własnym pogrzebie.

In The Flesh

Dlatego cierpiący na PDS orbitują gdzieś na obrzeżach społeczeństwa. Przed opuszczeniem rządowej kliniki dostają szkła kontaktowe i specjalny mus, którym mają pokrywać twarze przed wyjściem z domu. Żeby przetrwać w Roarton, muszą wyglądać jak „normalni” mieszkańcy. Za cenę względnego spokoju udają kogoś, kim nie są – historia znana wszystkim mniejszościom. Żywi stawiają wyraźną granicę, choćby przypominając o apokalipsie i celebrując związane z nią wydarzenia. Wśród umarłych rodzi to bunt i skłonność do ekstremizmu. Zwracają się ku samozwańczemu prorokowi, który zapowiada kolejną apokalipsę i kres świata żywych. Jak w przypadku każdej skrajności, działalność armii dowodzonej przez tego zamaskowanego lidera nie prowadzi do niczego dobrego.

Jednak co najciekawsze w In the Flesh to fakt, że nie jest to prosta historia o walce żywych z zombie. Dominic Mitchell stworzył wielopoziomową opowieść, którą można odczytywać w wielu kontekstach. Przede wszystkim, serial przedstawia wiele rodzajów odrzucenia. Główny bohater to zombie, który jest queer, a to tym bardziej naraża go na brak akceptacji. „Męscy” mężczyźni z HVF nieustannie z niego kpią i częstują prostackimi żartami o szkole dla dziewczynek, w której Kieren powinien się uczyć. W ich mało elastycznych umysłach każdy, kto różni się od nich choć odrobinę, zasługuje na odrzucenie. Głównodowodzący HVF nie jest w stanie zaakceptować nawet cudem odzyskanego syna, który zginął na wojnie w Afganistanie. By znieść jego obecność ojciec udaje, że Rickowi nic nie dolega i zmusza chłopaka do jedzenia i picia, chociaż cierpiący na PDS okupują to licznymi dolegliwościami. Wykluczenie prowadzi do wielu innych problemów. Jeden z głównych bohaterów drugiego sezonu, Simon, zostaje odtrącony przez ojca i zmuszony do opuszczenia rodzinnego domu. W efekcie przyłącza się do ekstremistów, bo zdążył się przekonać, że na nikim innym nie może polegać. Kolejny chory na PDS powraca do domu dzielonego z żoną, by przekonać się, że – niczym w bajce o Złotowłosej – w jego łóżeczku ktoś już śpi. Rozpaczliwie próbuje przywrócić dawny porządek, co skutkuje bólem i rozczarowaniem wszystkich zainteresowanych stron. Przykłady można mnożyć. In the Flesh można interpretować jako przedstawienie dyskryminacji i wykluczenia w ich najczystszej postaci.

kieren walker

Taki sposób postrzegania wiele zmienia. Gdy zaczynałam oglądać serial, trochę odrzucał mnie wygląd postaci bez specjalnego makijażu, maskującego ich odmienność. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem coraz silniej drażniła mnie obecność tego kamuflażu i czekałam na moment, gdy bohaterowie pojawią się au naturel. Liczyłam na to, że zdecydują się zawalczyć o swoje prawa, chociażby przez to specyficzne wyzwanie rzucone żywym, by zaakceptowali chorych na PDS takimi, jakimi są.

To nie koniec. Kieren Walker reprezentuje środowisko LGBTQ+ nie jako drugoplanowy bohater nadający całości komiczny rys, a świetnie napisana centralna postać. Kieren od pierwszego do ostatniego (jak dotąd) wyemitowanego odcinka przebywa długą drogę i powoli uczy się samoakceptacji. Dostrzega, że do tej pory podejmował niewłaściwe decyzje, które doprowadziły go do tego, że odebrał sobie życie. Postanawia wykorzystać otrzymaną drugą szansę. Przemiana głównego bohatera i to, w jaki sposób ta postać została zbudowana, to jeden z wielu pozytywów In the Flesh. Warto też wspomnieć o całej galerii fenomenalnych postaci kobiecych, które nie mają za zadanie być jedynie czyimś romantic interest. Jest Amy Dyer, BDFF (Best Dead Friend Forever) Kierena, postać emocjonalna i bystra. Wątek Amy nie zostaje zogniskowany wokół głównego bohatera, a spojrzenie na bieżące wydarzenia często pada z jej perspektywy. Złożoną osobowością jest Jem Walker, która równocześnie kocha i odrzuca swojego brata. Jem musi grać herosa na użytek tłumu, ale gdy zostaje sama, odsłania twarz małej dziewczynki usiłującej poradzić sobie z powojenną traumą. Do tego zestawu w drugim sezonie dołącza Maxine Martin, charyzmatyczna polityczka, która mimo roli czarnego charakteru nie wydaje się jednoznacznie zła – otrzymuje mnóstwo różnych cech, które czynią ją postacią interesującą i wielowymiarową.

beware rotters

Trzeba jednak zaznaczyć, że In the Flesh nie jest przygnębiającą serią zakamuflowanych opowieści o problemach współczesnego świata. Ciężar niektórych kwestii jest równoważony przez humor. Zombie pokpiwają ze swojej sytuacji, ironizują na temat epitafiów umieszczonych na nagrobkach, wyśmiewają stereotypy. Kieren upomina siostrę, która nie zjadła śniadania: „to najbardziej pożywny posiłek dnia – zjadłem pięć lat temu i nadal nie jestem głodny”. Na ponure pytanie „co jest gorsze niż zombie?”, Amy Dyer odpowiada ze śmiechem „pijane zombie!”. Dialogi są okraszone dowcipnymi i często sarkastycznymi uwagami, które czynią już i tak nieoczywiste relacje między postaciami jeszcze bardziej interesującymi.

Gdy okazało się, że kolejne sezony In the Flesh stoją pod znakiem zapytania, ruszyła internetowa machina napędzana przez wiernych fanów. Powstała inicjatywa #SaveInTheFlesh, nawołująca do promowania serialu na wszelkich możliwych płaszczyznach. Oryginalny cykl – nagrodzony m.in. BAFTA – zjednał sobie wielu wielbicieli, gotowych pisać petycje i słać listy, byle tylko doprowadzić do powstania następnych sezonów. Mam nadzieję, że i ten tekst choć odrobinę przyczyni się do wzrostu popularności tego nieprzeciętnego serialu i wkrótce pojawi się kolejny sezon opowieści o queer zombie.

Joanna Barańska

(ur. 1992) – absolwentka kulturoznawstwa na WP UJ. Zimą programowo czyta XIX-wieczną literaturę rosyjską. Interesują ją przedstawienia postapokalipsy w tekstach kultury.